Za polityczną treść i moc dzisiejszych protestów odpowiadają nie tyle błyskotliwe hasła na transparentach, ile społeczne konteksty całego tego wkurwu i warunki jego ekspresji.
Powiedzmy to jasno: był to – i nadal jest – najliczniejszy protest uliczny w historii Polski. To najsilniejsze od kilku dekad przeżycie formacyjne młodego pokolenia. Demonstrantki wypowiedziały tzw. rozsądne kompromisy, obaliły nienaruszalne świętości, mówiły do władzy brzydkie wyrazy. A władza reagowała infantylnie i żałośnie. Na ulicach kilkuset polskich miejscowości – także tych, gdzie PiS dotąd w cuglach wygrywał – dokonała się prawdziwa rewolucja godności. Zgromadzone i zgromadzeni doświadczyli czegoś bezcennego: nie tylko się policzyli w astronomicznej jak na warunki polskie skali. Nie tylko – często pierwszy raz w życiu – poczuli się częścią czegoś większego niż oni sami. Krzycząc „wypierdalać”, ale też „solidarność naszą bronią”, zrozumieli swą moralną wyższość wobec przemocowej, tępej i zwyczajnie okrutnej władzy.
czytaj także
A mimo to rząd wciąż nie podał się do dymisji, aborcja na żądanie raczej nie będzie w tym roku dostępna, a w sondażach PiS wprawdzie wyraźnie traci, ale najbardziej zyskuje Szymon Hołownia. Coś poszło nie tak? Bynajmniej. W obliczu ostrego kryzysu pandemicznego, nieznanej liczby zgonów i głębi zapaści systemu ochrony zdrowia, a także odległych wyborów i turbulencji w obozie władzy, układ partyjnych sił niewiele nam dziś mówi. Podobnie jak bieżące sondaże opinii na temat prawa do przerywania ciąży.
W eseju opublikowanym przez OKO.press Agnieszka Graff słusznie wskazuje, że teraz „prawdziwą stawką jest nasze wyobrażenie o sobie jako o społeczeństwie lub, jak woli prezes Kaczyński – narodzie” i że właśnie „rozsypuje się gramatyka, na której przez ostatnich 25 lat oparta była polska umowa społeczna”. Konkretnie chodzi o „Gramatykę Wielkiego Kompromisu, który towarzyszył nam przez dwie dekady” i który „zawarty u progu transformacji między elitami władzy i Episkopatem czynił kobiety zakładniczkami polskiej modernizacji”. Nie zatem doraźne punkty w sondażach się liczą, lecz wyobrażony kształt i treść polskiej wspólnoty – gdy znów będziemy głosować i jeszcze wiele lat później.
Ale jakie „wyobrażenie o sobie” niosły październikowe i listopadowe protesty? Czy miały spójną i wspólną dla wszystkich treść? Oczywiście, poza zwięzłymi i powszechnie zrozumiałymi „jebać PiS” i „wypierdalać”. Poza genialnym „podmiot nie zgadza się z orzeczeniem”, a więc – że suweren ma dość status quo, w którym polityka i społeczeństwo tak bardzo się rozeszły. Czy inne hasła układały się w spójną całość? Przecież im bardziej protest liczny, tym większe musi być rozproszenie motywów, poglądów i postaw.
A zatem to normalne, że nie wszystkie uczestniczki protestów – choć pewnie większość – są za aborcją na żądanie do 12. tygodnia ciąży. Część młodych chciała na ulicach po prostu odreagować traumę domowej kwarantanny i przymusowej izolacji od rówieśników. Wiele demonstrujących Polek i Polaków mogło wykrzyczeć swą wściekłość na całe państwo – coraz bardziej nieudolne, robiące z lekarzy kozły ofiarne, represyjne wybiórczo i skorumpowane. Jeszcze innych po prostu żenuje i brzydzi stary gnom z Żoliborza, a także kołtuneria pokolenia rodziców, z którymi młodzi światopoglądowo rozjeżdżają się dziś jak nigdy. O co więc tak naprawdę – i tak konkretnie – młodym chodzi?
czytaj także
Nie potrzeba tu statystyki opisowej, lecz politycznej opowieści tego wielkiego ruchu. Chodzi przecież o to, z jakim przekazem będą mogli utożsamić się ci, którzy sami nie demonstrowali, choć się cieszyli. Bo przecież, jak pisał filozof Boris Buden za innym klasykiem: „przyczyna, dla której zdarzenie staje się wydarzeniem historycznym, leży nie tyle w działaniu jego aktorów, ile raczej w identyfikacji biernych obserwatorów z ich działaniami”.
Za polityczną treść i moc tego przekazu odpowiadają nie tyle błyskotliwe hasła na transparentach, ile społeczne konteksty całego tego wkurwu i warunki jego ekspresji. Konteksty, które przemieniły autentyczne i pełne werwy, ale jednak skromniejsze liczebnie strajki klimatyczne czy demonstracje w obronie osób LGBT+ w kilkusettysięczne manifestacje niezadowolenia. Bez nich nie da się tej rewolucji zrozumieć, a już na pewno nie da się przekonująco opowiedzieć.
Pierwszy kontekst to oczywiście pandemia: najpierw cynizm, a później nieudolność władzy, która zwycięstwo wyborcze, a potem spójność obozu przedłożyła nad zdrowie i życie Polek i Polaków. Która zamiast przygotowywać szkoły do zdalnego nauczania, tropiła w nich homopropagandę i brak lekcji o „wyklętych”. Która zamiast zapewnić minimum godziwych i bezpiecznych warunków pracy walczącym z pandemią, zarzucała bumelanctwo lekarzom i pielęgniarkom, sanepid trzymała na głodowych pensjach, a na zakupach – wadliwego, dodajmy – sprzętu pozwalała zarabiać kolegom ministrów. A gdy wzburzeni atakiem na resztki swoich praw ludzie wyszli w październiku na ulicę, robi z nich – wbrew faktom naukowym – siewców covidowej śmierci.
Drugi kontekst to ukonkretnienie praworządności w oczach Polek i Polaków. Oto się okazało, że Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej i rządy „bez żadnego trybu” to nie tylko materiał na fajne memy czy ból głowy dla Adama Bodnara i paru zacnych profesorów. To instrument narzucania prawa zamieniającego kobiety w narodowe inkubatory i odbierającego im podmiotowość moralną – prawa, dodajmy, któremu sprzeciwia się ponad 3/4 obywateli. Trybunał to także wielki dupochron dla coraz bardziej aroganckiej władzy zasłaniającej się jego niezależnością, w którą nie wierzy niemal nikt. To wreszcie symbol brutalnej samowoli jednego człowieka, którego odejścia pragnie 70 proc. wyborców.
Trzeci kontekst wiąże się z tym, że na ulice miast i miasteczek – także tych najmniejszych – wyszli głównie ludzie młodzi, których światopogląd znacznie rozmija się z opiniami reszty społeczeństwa. Którzy zeświecczają się najszybciej w Europie. Dla których prawo decydowania o własnym ciele i wyborach życiowych to cywilizacyjna norma, Jan Paweł II to śmieszny mem, a biskupie połajanki na temat niemoralnego Netflixa to jakieś trupie wyziewy z pedofilskich katakumb. Dodajmy jeszcze, że prawem demografii mają oni w tym systemie niewiele do powiedzenia, nawet w warunkach wielkiej mobilizacji.
czytaj także
Te trzy konteksty podpowiadają właściwą formę i treść do opowiedzenia październikowej rewolucji godności. Forma zakłada zamianę ról w populistycznym teatrze, który latami inscenizował dla nas PiS. To My – nie wy, PiS-owskie dziady – jesteśmy narodem. Może niezupełnie czystym moralnie, ale przynajmniej autentycznym. To my, w całej różnorodności, stanowimy wolę powszechną. A wy jesteście arogancką elitą, która próbuje nas podzielić. Wrogą naszym aspiracjom i nadziejom na przyszłość, negującą realne problemy naszego świata, projektującą na nas swe infantylne lęki. A do tego jesteście cyniczni, gdy chodzi o interes partii, i nieudolni, gdy chodzi o dobro obywateli. I jeszcze na dodatek jesteście okrutnymi, pozbawionymi serca gnojami, którzy każą kobietom rodzić płody bez głów i kręgosłupa.
A jaka byłaby treść pozytywna rewolucji? Jej ideały? Na pewno godność człowieka jako podmiotu moralnego – czego wyrazem byłoby np. prawo wyboru przerwania ciąży, ale i realne wsparcie rodzin zmagających się z problemem niepełnosprawności, bez którego „godność” staje się często pustą formułą. Na pewno solidarna troska – docenienie materialne i symboliczne tych, którzy bronią nas na pierwszej linii frontu i pozwalają nam trwać i się rozwijać, a więc pracy nauczycielek, pielęgniarek, lekarzy i ratowników, inspektorów sanitarnych i pracy. Na pewno społeczny pluralizm – bo skoro społeczeństwu nie odpowiada jedynie słuszna, kościelna ideologia, to i powszechna szkoła powinna być od niej wolna, a podatnik wolny od danin na rzecz jej autorów. Na pewno wreszcie prawo stanowienia o przyszłości kraju w sposób dający młodszemu pokoleniu nadzieję, poprzez silny samorząd lokalny i panele obywatelskie – aby prawa człowieka, ale też polityka klimatyczna nie były rozstrzygane głównie przez ludzi, których one nie dotyczą lub którzy i tak nie doczekają ich konsekwencji.
Czy nie wychodzi z tego aby program dla partii lewicy? A przecież wszystko już napisały członkinie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w słynnym manifeście, co się zaczynał od „wypierdalać z oświadczeniem Przyłębskiej”, a kończył na „wypierdalać z religią ze szkół”. A może przez któryś z tych wątków na szczyty sondaży poszybuje Szymon Hołownia? To bez znaczenia, bo nie chodzi o sondażowe słupki, tylko – przypomnijmy słowa Graff – wyobrażenie o sobie jako o społeczeństwie.
czytaj także
Chodzi o to, by dany zestaw wartości i zestaw postulatów był dla polityków i dla obywateli koniecznym punktem odniesienia. Tak się zaczyna walka hegemoniczna – gdy każdy istotny aktor społeczny musi się jakoś opowiedzieć. Rząd w tych sprawach, czynem i słowem, jest zawsze po przeciwnej stronie. Piłka jest więc po stronie opozycji. Niech się ściga o miano najlepszych synów i córek rewolucji godności.