Miasto przypina sobie kolejne ordery. A zmienia się w zatęchłą dziurę.
Jakub Majmurek: Panuje mit Krakowa jako „miasta artystów”, „miasta poetów”, magicznego miejsca. Sam pamiętam, wstyd się przyznać, że zanim tu przyjechałem na studia, wierzyłem w ten mit. Ty też?
Sławomir Shuty: Oczywiście. Kiedy jako młody człowiek mieszkałem w Nowej Hucie, Kraków wydawał się centrum wszechświata. Do dwudziestego roku życia w zasadzie nie ruszałem się poza nowohuckie blokowisko. Wycieczki do Krakowa to było olśnienie. W latach dziewięćdziesiątych w Krakowie dużo się działo: muzyka klubowa, techno, rap; były całkiem fajne składy, istniała niezła scena DJ. Pojawiały się interesujące kluby, funkcjonowały fajne knajpy – Jemioła, Hormon, które skupiały artystów, poetów, pisarzy. Wtedy Kraków przeżywał swój złoty wiek, przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy. Stare Miasto miało w sobie magię, choć wyglądało jak krajobraz po bombie atomowej. Syf, jabcoki w bramach, rzępolący i naćpany Maleńczuk, watahy punków, skinheadzi, młodzież odprawiająca gody na rynku. W powietrzu unosił się klimat bohemy. Dziś to się wszystko wypaliło. Kraków stał się pijalnią piwa dla studentów i przysłowiowych Angoli. Nie ma komu robić bohemy. Ludzie twórczy wyjeżdżają do Warszawy. Artyście trudno tu się przebić. Z kimkolwiek rozmawiasz, kierunek Warszawa. Dużo ludzi ze środowiska Haartowego, z roczników siedemdziesiątych, wyjechało.
Z roczników osiemdziesiątych chyba też.
Jak parę lat temu wchodziłem do knajpy, to była pełna znajomych, można się było przemieszczać od stolika do stolika i gadać całą noc. Dziś to się zmieniło. Jak ktoś się pojawia, to przejazdem z Warszawy.
Kraków nie jest dziś centrum artystycznego życia. Został całkowicie zdrenowany przez Warszawę. Dziś to prowincjonalne, konserwatywne miasto.
Ma swój klimacik zasiedziałego, galicyjskiego, prowincjonalnego miasteczka, który ja nawet lubię. Choć teraz coraz bardziej zmienia się w makietę dla turystów otoczoną slumsami.
Czemu ludzie kultury stąd wyjeżdżają?
Odpowiedź jest prosta: tu nie ma perspektyw. Nie ma pracy, nie ma pieniędzy.
To czemu ty nie wyjeżdżasz?
Ja tu jestem zakorzeniony, tu mam rodzinę, dziewczyna ma tu pracę. Tu mieszkam, tu pracuję, w górach sobie czasem siedzę. Jak się coś dramatycznie w moim życiu osobistym nie zmieni, to się stąd raczej nie wyniosę. Ale przeszkadza mi to, że tu nie ma środowiska, wymiany myśli. Miejsca, gdzie możesz pójść, spotkać pisarza, akademika, pracownika agencji reklamowej, początkującego filmowca, pogadać z nimi, może nawiązać współpracę. Weźmy środowisko, w którym ostatnio próbuję działać, środowisko filmowe. Jego praktycznie w Krakowie nie ma. A film to jest praca grupowa, konieczni są ludzie.
Macie Krakowski Fundusz Filmowy.
Dostałem od nich nawet pieniądze na animację, ale wydaje mi się, że on głównie wspiera duże projekty lokowane w Krakowie. Nie fajne, bardziej offowe projekty młodych ludzi, którzy chcą tu robić ciekawe kino.
Masz wrażenie, że władze miasta dbają o kulturę? Zauważają tę młodą, offową?
Nie mam wrażenia, żeby dbało. Miasto ciągle przypina sobie ordery: Festiwal Conrada, Festiwal Sacrum Profanum, czegoś tam innego festiwal. Wielkie imprezy, gdzie za wielką kasę sprowadzają wielkie nazwiska. Tylko nic z tego nie wynika dla ludzi, którzy tu, na miejscu, tworzą kulturę. Z tego, co wiem z rozmów kuluarowych, przez te wszystkie festiwale przepływa wielki strumień pieniędzy, przewalanych na duperele: kateringi, zlecenia dla agencji reklamowej znajomych królika itd. Nic się nie robi, żeby wspierać mniejsze, oddolne inicjatywy. To trochę tak jak w polskim kinie. Pieniądze pakowane są w wielkie produkcje, kosztujące dziesięć milionów. Dlaczego nie można uruchomić pakietu na mniejsze produkcje i zrobić kilku filmów za pięćset tysięcy? Są przecież ludzie, którzy wyczarowaliby za taką kasę kawał porządnego kina.
Jakim miastem do życia na co dzień jest Kraków?
Różnie z tym jest. Stare Miasto w ogóle nie jest przygotowane do ruchu samochodowego. Od siódmej do dziesiątej korki, potem od czternastej do siedemnastej. Rano, kiedy odwożę dziecko do przedszkola, mam nielichy problem.
A transport publiczny?
Nie używam, poruszam się po mieście albo samochodem albo, częściej, rowerem. Mieszkam na Kazimierzu, w zasadzie w centrum, pracuję głównie w domu, nie potrzebuję komunikacji miejskiej. Nawet jak mieszkałem w Hucie, to jeździłem stamtąd do centrum rowerem. Komunikacja miejska była dla mnie zawsze bardzo trudnym doświadczeniem. Ciężko znosiłem widok przybitych ludzi stłoczonych rano w autobusach. Trudno ich winić za to, że byli przybici, jak się wsiada o szóstej trzydzieści, żeby dojechać do pracy z Huty czy Kurdwanowa, to nie można nie mieć na twarzy wypisanego ciężaru egzystencji. W tramwajach też zawsze był klimat walki: ustąp mi miejsce, nie chcę tu siedzieć, nie ustąpię ci – nie znosiłem tego dobrze. To trochę wynikało z mojego socjopatycznego charakteru.
A jak się po Krakowie porusza rowerem?
Rower jest traktowany przez władze miejskie jako zło konieczne. Miasto chyba myśli: „Są już ci rowerzyści, to im dajmy ten kawałek chodnika, ale i tak wiemy, że generalnie to chuje, co wpieprzają się nam na drogi i mają ciągłe pretensje”. Fakt, powstają ścieżki, rowerowe, ostatnio otwarto nawet ścieżkę do Huty. Ale często te ścieżki wyglądają fatalnie: jakiś rozwalony kawałek chodnika, z powyginanymi płytkami, na którym narysowana jest linia, że to droga dla rowerów.
Co najbardziej przeszkadza, gdy się mieszka w Krakowie?
Pewnie słyszałeś, że smog. To jest naprawdę hardkor. To powinien być priorytet miejskiej polityki, żeby coś z tym zrobić. W zimie tu jest naprawdę ciężko przetrwać. Pozabudowywali wszystkie tereny, które dawały wlot powietrza do miasta, i ten smog tu stoi. Czujesz to, gardło ci zdziera, już teraz się zaczyna, a mamy dopiero początek listopada, już robi się zawiesina.
Ktoś to przeliczał na papierosy: oddychanie krakowskim powietrzem to jak palenie paczki petów dziennie. Jak się czegoś ze smogiem nie zrobi, to za dziesięć lat wszyscy poumieramy na raka.
Rozmawiamy na Kazimierzu. Jak oceniasz przemiany tej dzielnicy, jej gentryfikację? Na ogół przedstawiana jest ona jako wielki sukces Krakowa. Co ty o tym sądzisz?
Trudno to jednoznacznie ocenić. Pamiętam, jak Kazimierz rzeczywiście był melinarnią, trudno tu było wejść, wszędzie ostre chlanie, cały czas ktoś chciał od ciebie pieniądze. Ludzie nie dbali o kamienice, nie płacili czynszów, wszystko się sypało. Więc to jest zmiana na lepsze. Ale tego procesu nie da się zatrzymać i on sprawia, że Kazimierz zmienia się w kolejny Rynek, kolejną makietę dla turystów. Pamiętam jak na Placu Nowym były dwie knajpy i panował fajny melancholijny klimacik. Pijesz sobie piwko, obok jakiś targ, gdzie coś sobie możesz kupić na straganie. Dziś Plac Nowy to Disneyland. Knajpa na knajpie, tłok, pełno ludzi drących mordy, wszędzie walają się zapiekanki niedojedzone, syf i malaria. Inny przykład, jak gentryfikacja może niefajnie działać, to ulica Józefa. Tam w pewnym momencie zaczęli mieszkać artyści, którzy prowadzili niewielkie galerie, warsztaty pracy. I ulica zrobiła się fajna i modna. Ale tam cały rząd kamienic należał do Kościoła. I Kościół to – nie wiem już sam – sprzedał czy podniósł czynsze, podnajął komuś, w każdym razie tych ludzi zaczęto stamtąd wyrzucać. I to nie jest fajne, bo oni robili cały klimat tej ulicy. Teraz zostaną tam tylko knajpy dla turystów. A knajpy dla turystów to nie miasto. Miasto polega na tym, że masz ludzi, z którymi żyjesz, robisz razem zakupy, siadasz w tej samej knajpie, gadasz na ulicy.
A jak patrzysz na to, co się działo z Nową Hutą? Najpierw traktowano ją jako wstydliwy relikt PRL, potem stała się modna. Jak jest teraz?
Wiesz, ja tam już od lat nie mieszkam, jeżdżę tylko czasem do rodziców. Huta rzeczywiście miała czarną legendę: syf, chamstwo, chuligaństwo, szarość, ołowiane niebo i kominy, które dymią. Robię teraz animację, którą dzieje się w Hucie, z młodymi ludźmi, którzy Huty nie znają, i jak tam z nimi niedawno pojechałem, to oni też byli zszokowani, że to w ogóle tak nie wygląda. To jest bardzo dobrze rozplanowana przestrzeń, bardzo zielona, drzewa powyrastały, mnóstwo przestrzeni między blokami. Jak to porównasz z deweloperskimi, rzekomo luksusowymi osiedlami na Ruczaju, gdzie blok stoi obok bloku, a między nimi nie ma ani jednego drzewka, to Huta naprawdę nie ma się czego wstydzić.
Huta też się gentryfikuje?
Były pomysły, żeby stała się kolejnym Kazimierzem, żeby się tam toczyło życie. Ale choć rzeczywiście była moda na Hutę, to się nie udało.
Dlaczego?
Tam jest jednak za daleko, ponad pół godziny tramwajem. Wiem, że w Warszawie jesteście przyzwyczajeni do takich odległości, że to dla was nic. Ale tu jest inaczej, to za daleko dla studentów, żeby się zabrali tam do jakiejś knajpy. Taksą to też za drogo wychodzi. Choć jest tam kilka bardzo fajnych lokali, bardzo stylowych, jeszcze z czasów PRL. W Krakowie jednak wszystko się skupia w centrum: Stare Miasto, Kazimierz, może jeszcze Dębniki, Salwator. Nowa Huta też nie nadaje się na miejsce dla artystów. Tam mieszkania jednak są drogie, to nie jest taka sytuacja jak na Kazimierzu dwadzieścia lat temu, gdzie były slumsy i nikt poza artystami nie chciał w nich mieszkać. Pomysł: zróbmy z Huty miejsce dla artystów, jest nierealny.
Nie da się bohemy wykreować decyzją administracyjną i pobożnymi życzeniami.
Czego byś oczekiwał od władz miasta? Jakich działań w kolejnej kadencji?
Podstawowym problemem jest smog i zabudowywania terenów zielonych. Tu, na Kazimierzu, była taka sytuacja: niedaleko stąd był między kamienicami kawałek zielonej przestrzeni, niewielki plac zabaw dla dzieci. W pewnym momencie zostało to ogrodzone, a plac zabaw rozebrali pod pozorem wykopalisk archeologicznych. Przeprowadzali je dokładnie pod huśtawkami, choć cały teren jest dwudziestokrotnie większy, więc podejrzewam, że te wykopaliska to była ściema służąca wygonieniu stamtąd dzieci. Przez następne trzy lata nic się tam nie działo, teraz teren został otoczony większym płotem, żeby ludzi nie korciło tam wchodzić. Pewnie niedługo zaczną tam budować hotel albo apartamentowiec. Inny przykład to Zakrzówek, zielony teren z jeziorkiem, bardzo piękny – tam też chcą budować osiedla. W centrum miasta, gdzie się da, wtykane są plomby, zabudowywane są parki. Nie ma co się dziwić, że powietrze jest coraz gorsze. Tak więc popieram wszystkie projekty, które dają nadzieję na to, że Kraków nie będzie się dalej zmieniał w zatęchłą, śmierdzącą, prowincjonalną dziurę, w której tubylcom ciężko jest przetrwać. Turyści tu sobie przyjeżdżają na tydzień w sierpniu i dobrze się bawią, my tu musimy żyć cały rok.
Sławomir Shuty – pisarz, fotograf i reżyser. Opublikował m.in. „Cukier w normie” (2002), „Ruchy (2008), „Dziewięćdziesiąte” (2013) oraz powieść „Zwał”, za którą dostał Paszport Polityki. Stale współpracuje z „Ha!artem”.
***
Wybory samorządowe, którym z reguły poświęca się najmniej miejsca w ogólnopolskich mediach, są jednocześnie najbliższe ludziom i choćby z tego względu warto o nich mówić. Tegoroczne, listopadowe, będą wyjątkowe z wielu względów – pokażą siłę ugrupowań alternatywnych, krytykujących polityczny mainstream z prawej i lewej strony, a także rozstrzygną o taktyce, którą przyjmą główne partie w przyszłorocznych kampaniach: parlamentarnej i prezydenckiej. Nas najbardziej interesuje jednak nie los poszczególnych partii, ale pytanie, czy te wybory zmienią jedynie polityków, czy sam model uprawiania polityki – wprowadzając nowe postulaty, oddając głos ludziom, uprawniając oddolne i niehierarchiczne metody? Czego brakuje dzisiejszej polityce na poziomie lokalnym i jak można ją zmienić? I kto może to zrobić, tak aby skutki odbiły się na polityce w ogóle? O to chcemy pytać aktywistki, ekspertów, polityczki, działaczy i ludzi kultury.
Czytaj także:
Andrzej Rozenek: Nie pytajcie mnie o pomniki
Małgorzata Tarasiewicz: Sopot to nie skansen
Jan Śpiewak: Jestem z lobby. Lobby mieszkańców
Maciej Gdula: Lekcja z Czerskiej
Edwin Bendyk: Wataha poszła w las
Joanna Rajkowska: Wylogowałam się z Warszawy
Krzysztof Nawratek: Skąd ten triumfalny ton? Miasta są w kryzysie
Benjamin Barber: Tylko w miastach nadzieja! [rozmowa]
Jan Komasa: Warszawa potrzebuje tlenu
Monika Strzępka: Czasem mam wrażenie, że miasto to tor przeszkód
Ewa Lieder: Ludzi nie można zmusić do pracy społecznej
Szczepan Kopyt: Od miasta chcę tego, co wszyscy
Jakub Dymek, Lekcje Franka Underwooda
Maciej Gdula, Apoteoza Joanny Erbel
Marcin Gerwin, Strzeż się miejskich aktywistów!
Michał Syska: To nie SLD blokuje lewicę
Tomasz Leśniak: Nie chcemy wejść w buty dotychczasowej władzy
Witold Mrozek, Ja, Kononowicz [polemika]
Agnieszka Wiśniewska, Kibicuję i pytam
Joanna Erbel: Skończmy z manią wielkości w Warszawie!
Igor Stokfiszewski, Szansa na inną politykę
Witold Mrozek, Róbmy politykę!
Joanna Erbel: Chcemy odzyskać miasto dla życia codziennego
Maciej Gdula, Erbel do ratusza!