Wrocławianie: ręka w górę, kto nigdy nie zaprowadził na Wyspę gości z innego miasta czy kraju.
Wyspa Słodowa była jedną z ostatnich, o ile nie ostatnią, prawdziwie publiczną przestrzenią we wrocławskim Śródmieściu. Dlatego jej obrona nie da się sprowadzić do „aktywizmu masowej najebki”, co można było przeczytać w niektórych komentarzach.
Wyspa Słodowa i sąsiadująca z nią Wyspa Bielarska to nie tylko jedne z ostatnich terenów zielonych w coraz bardziej skomercjalizowanym centrum miasta. To także ważne i – w porównaniu z resztą centrum – bezpieczne szlaki komunikacyjne, szczególnie gdy wraca się do domu w nocy. Oświetlone i pełne ludzi ścieżki nie są najlepszą areną do bójek. Piesza i rowerowa trasa przez Wyspy jest zresztą chroniona uchwałą rady miejskiej z 1999 r. i studium zagospodarowania przestrzennego z 2006 r.
Dla porównania: inne newralgiczne miejsce w centrum, Pasaż Niepolda, znajdujący się w prywatnych rękach dziedziniec pełen klubów i dyskotek, w ostatnich latach był świadkiem wielu aktów przemocy. Także na tle rasistowskim. Nietrudno też znaleźć na lokalnych forach doniesienia o brutalności pracujących tam ochroniarzy. W Pasażu wprowadzenie prowizorycznych bramek i rzekomo zwiększona aktywność policji nie pomogła – mało kto odważyłby się traktować to miejsce jako skrót między ulicami św. Antoniego i Ruską. Za duże ryzyko.
Wyspy są natomiast popularne, tak wśród mieszkanek miasta, jak turystów.
Wrocławianie: ręka w górę, kto nigdy nie zaprowadził tam swoich gości z innego miasta czy kraju? Po wprowadzeniu zakazu dalej będzie to możliwe, ale pod warunkiem, że udający się na Wyspę przejdą przez kontrolę ochroniarzy szukających „niebezpiecznych przedmiotów”. I opuszczą teren Wyspy przed północą.
Dziwi arbitralność tego zakazu. Skoro na Wyspie pić alkoholu i tak nie wolno – co nie wynika z nowych regulacji, ale z powszechnie obowiązującego zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych – to dlaczego nie można po prostu spacerować wieczorami? I dlaczego po północy? Takie rozwiązanie znajduje jednak uzasadnienie, gdy zastanowić się nad tym, czym Wyspa jest teraz i jakiego rodzaju przestrzenią – w planach władz Wrocławia – miałaby się stać.
Pierwszym krokiem do przekształcenia charakteru Wyspy Słodowej było umożliwienie działalności kilku knajpom na zacumowanych przy brzegu barkach. Równolegle, obok spontanicznie organizowanych pikników i spotkań na Wyspie, coraz częściej odbywały się tu imprezy biletowane, przy okazji których grodzono całą przestrzeń.
Trudno nie zauważyć, że plan zamknięcia Wyspy na noc i obstawienia jej prywatną ochroną to nie „wypadek przy pracy”, lecz element gentryfikacji Śródmieścia, we Wrocławiu odbywającej się pod pseudonimem „rewitalizacji”.
Obrona Wyspy przed zamknięciem i przekształceniem jej w półprywatny park z ogrodzeniem i ochroną to obrona pewnej koncepcji przestrzeni publicznej, a nie walka o wolność upijania się tam, jak sugerują niektórzy. Jeśli przestrzenie otwarte dla wszystkich, gdzie można rzucać frisbee, jeździć rowerem i wyprowadzać psa, są coraz bardziej wypierane ze ścisłego centrum, to jaki dostęp do „własnego” miasta mają na przykład mieszkańcy sąsiadującego z Wyspą – wcale nie bogatego – Nadodrza? Rynek, z powodu obowiązujących tam ograniczeń (brak miejsc parkingowych, zakaz jazdy rowerem, niewiele miejsc dostępnych dla osób poruszających się na wózkach) i cen, nie jest alternatywą.
Owszem, na Wyspie spożywany jest alkohol. Tak jak spożywany jest w bramach, na schodach kamienic, w podwórkach i parkach. Tyle tylko, że w odróżnieniu od tych miejsc Wyspa była elementem pewnego układu. Policja i Straż Miejska przymykały oko na piwo na Wyspie, nawet w czasie patroli, a studenci i amatorki wieczornych pikników przenosili się tam z turystycznych okolic Rynku. Problem spożywania alkoholu w przestrzeni publicznej został na Wyspę „wyeksportowany”, przy cichej aprobacie władz miasta, które nie mogły nie wiedzieć o tego rodzaju autonomii – patrole straży miejskiej tam przecież docierały.
Wyspę zamyka się więc w ramach egzekucji zakazu, który w ostatnich latach był martwym prawem. Alkohol stamtąd jednak nie znika – tyle że teraz sprzedawany będzie pod parasolami reklamującymi znane marki browarów.
Będzie to finał transformacji Wyspy w miejsce o charakterze komercyjnym.
Nawet jeśli przyjąć, że prawdziwą intencją stojącą za zamknięciem Słodowej jest troska o czystość i bezpieczeństwo, a nie obrona prywatnego interesu – ewidentne jest to, że zamknięcie Wyspy uderza w konkretne grupy wrocławian. Te, dla których 8 czy 10 zł za piwo to po prostu za dużo. W czym lepsi są ci, którzy piją alkohol w restauracyjnym ogródku, od tych, którzy konsumują go na nieodległej ławce? Zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych ma swój klasowy wymiar. Jego egzekwowanie uzależnia to, kto i jak może korzystać z publicznej przestrzeni, od grubości portfela.
Są w Europie miasta, na przykład Berlin, które bez takiego zakazu radzą sobie świetnie. Patrole policji nie marnują czasu na wlepianie mandatu za jedno piwo, a jednocześnie restauracyjny biznes ma się świetnie. W letnich miesiącach w ogródkach i przy wystawionych na ulicę stolikach trudno o wolne miejsce. Dlaczego w Polsce miałoby być inaczej?
Obrona Wyspy to nie tyle upominanie się o indywidualne prawo do imprezowania, gdzie się tylko komu podoba, ile kwestionowanie polityki miasta: zrywającej dotychczasowy układ, a faktycznie działającej w interesie restauratorów. To także protest przeciwko strategii, która ma przybliżać rzeczywisty Wrocław do jego wyidealizowanego obrazu z turystycznych folderów: bez biedy i nieporządku – ale i bez życia.
Argumenty za zamknięciem Wyspy znajdują jednak swoich obrońców. „Ludzie! To tak, jakbyście nie chcieli, aby wam kibel posprzątano po imprezie… i cały czas chcielibyście z niego korzystać…” – pisze jeden z komentujących sprawę na Facebooku. Czy bardziej zyskowne przestrzenie w centrum, jak Rynek, też powinny być zamykane na noc, by utrzymać tam porządek? Podobnie: nad sprawami czystości i bezpieczeństwa w znacznie większych niż teren Wysp wrocławskich parkach, Szczytnickim czy Popowickim, władze pochylają się z mniejszą uwagą. Okolice nowo powstałego Stadionu Miejskiego na Maślicach po pierwszych organizowanych tam imprezach zostały zalane moczem i tonami plastikowych kubków po napojach.
Pojawiają się także argumenty o „lewackim” charakterze obrony Wyspy. Trudno jednak uwierzyć, że setki ludzi, którzy zapełniają Wyspę w każdy weekend, to jedynie krąg przyjaciół i znajomych Krytyki Politycznej. Doświadczenie akcji w obronie Wyspy mówi co innego. Pod transparentem protestujących ochoczo robili sobie zdjęcia studenci z wymian i kibice Śląska Wrocław.
Wolnej Wyspy chce rzesza wrocławian – niezależnie od ich politycznych sympatii. Wyspa Słodowa od dawna była uznawana przez mieszkańców za własną, dlatego hasło „Nie zamykajcie Wyspy” poruszyło tak liczną grupę. W przeciwieństwie do reklamowego sloganu „Wrocław – miasto spotkań”, który nie porusza już chyba nawet jego autorów z ratusza.