Kraj

Mężczyzna pobił kobietę. Ale we Wrocławiu to tylko „kłótnia”, jakich wiele

Najpierw dostajesz kwiatki, a potem łomot – w domu, na ulicy albo w autobusie – tak często i długo, dopóki nie zginiesz. Dopiero wtedy, gdy będziesz martwa, wszyscy zaczną się przejmować twoim już przesądzonym losem i pytać, czemu nikt nie reagował.

11 marca 2024 roku minęło dziesięć dni od śmierci zgwałconej w Warszawie Lizy oraz zaledwie trzy od święta kobiet. Kwiaty upamiętniające ofiarę i te ochoczo wręczane Polkom zamiast ich praw nie zdążyły jeszcze uschnąć, „zakwitły” natomiast nowe siniaki na ciele pobitej i niedoszłej pasażerki autobusu nr 101 we Wrocławiu. Niedoszłej, bo oprawca siłą i na oczach innych osób wywlókł ją z pojazdu na pętli Leśnica, zaś najwyraźniej niewzruszony niczym kierowca odjechał zgodnie z rozkładem.

„Dostaje po mordzie, bo lubi”

Jak to możliwe, że na przemoc w miejscu publicznym znów nikt nie zareagował? To nie do końca prawda. O sprawie być może nie dowiedzielibyśmy się wcale, gdyby nie nagłośniła jej Sylwana Dimtchev, przypadkowa świadkini całego zdarzenia. Jako jedyna zadzwoniła pod 112, złożyła zawiadomienie na policję oraz skargę do Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji we Wrocławiu, a potem zrelacjonowała wszystko na swoim Instagramie i nawiązała kontakt z mediami.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

– Ta historia nie jest jednak o mnie, tylko o tym, że nie radzimy sobie z przemocą. Ani społecznie, ani systemowo – mówi i nie kryje rozgoryczenia, bo jako jedyna w pojeździe postanowiła zadzwonić po pomoc.

– Jest nam niezmiernie przykro, że doszło do takiej sytuacji, z naszej strony mogę przeprosić i zapewnić, że staramy się przeciwdziałać przemocy w środkach komunikacji – przekonuje z kolei rzeczniczka wrocławskiego MPK, Katarzyna Pawlak. Zapewnia, że „po każdej skardze spółka zabezpiecza monitoring i analizuje wydarzenie, tak było też w tym przypadku”.

Rzeczniczka dodaje: – Wyjaśniliśmy kierowcy, że w obecnych czasach, gdzie wielokrotnie słyszy się o tragicznych zdarzeniach przemocowych, należy je niezwłocznie zgłaszać odpowiednim służbom. Kierowca zapewnił, że jeśli kiedykolwiek będzie w podobnej sytuacji, na pewno to zgłosi. Kierowcy zostały przypomniane obowiązujące w MPK przepisy, wynikające z Instrukcji dla Kierowców Autobusów, dodatkowo sprawę przekazano do Działu Bezpieczeństwa w celu dalszej weryfikacji.

Nie damy wam zapomnieć. Stop kobietobójstwu!

Dimtchev oprócz przeprosin dostała też usprawiedliwienie kierowcy: „kierujący podczas rozmowy wyjaśnił, że jego zdaniem sytuacja nie kwalifikowała się do zgłoszenia na policję, ponieważ w jego ocenie była to typowa kłótnia między dwójką ludzi i nie chciał swoim »wtrąceniem się« eskalować tej kłótni”.

– To skandal! – podsumowuje wiadomość Sylwana, podkreślając, że określenie aktu przemocy „kłótnią” to wielkie niedopowiedzenie, przejaw obojętności na przemoc i powszechnej niewiedzy, jak zachować się w podobnej sytuacji. Jest oburzona, ale nie zaskoczona, bo podobne podejście reprezentują obserwujący jej instagramowe konto internauci.

Niektórzy twierdzą, że bita w autobusie i – jak wynika z wyzwisk słyszanych pod jej adresem – najprawdopodobniej pozostająca w związku ze swoim oprawcą oraz posiadająca z nim dzieci ofiara – „pewnie dostaje po mordzie, bo lubi, wróci z przemocowcem do domu i sama jest sobie winna, skoro mieszka z takim typem i sobie na to pozwala”. Inni – że brudy pierze się w domu, a kto wywleka je na zewnątrz, powinien sprzątać sam.

„»Niech rozwiążą to między sobą« to powszechna reakcja na przemoc w rodzinie. Do dziś konserwatyści są przekonani, że mówienie na ten temat służy jej rozbijaniu. W związku z tym przedstawiają przemoc jak małżeńskie sprzeczki, podważając tym samym doświadczenia ofiar. Jakby koncept rodziny był ważniejszy niż żywe osoby” – pisała na naszych łamach działająca na rzecz ofiar przemocy Maja Staśko.

Co robią władze Warszawy, by zapobiegać przemocy wobec kobiet? [rozmowa]

Sylwana Dimtchev dodaje, że oprócz klasycznego victim blamingu i przekonania, że „wszystko powinno zostawać w rodzinie lub związku” w komentarzach, które otrzymała, nie brakuje też takich o niewartym zachodu ryzyku i bezsensowności reagowania. Zwłaszcza mężczyźni pisali, że nie ma co się wtrącać w prywatne konflikty, bo można „zarobić kosę pod żebro”.

– Czytam opowieści z mchu i paproci od kont typu sebek123, że ktoś, kto się odważył i to zrobił, w efekcie osierocił dwójkę dzieci. Na szczęście nie brakuje też osób, które w podobnych sytuacjach robiły, co mogły, by pomóc ofiarom. Często jednak nie znajdowały wsparcia otoczenia, nawet gdy rzecz działa się – jak dowiedziałam się od wrocławskiej przewodniczki – na placu Wolności, w samym centrum miasta pełnym ludzi. Jedna z obserwatorek wyznała mi z kolei, że na widok faceta bijącego kobietę na ulicy podbiegła do grupki przyglądających się wszystkiemu młodych chłopaków na rowerach. Ale oni zupełnie zlali jej apel o pomoc – wskazuje Dimtchev, która o interwencję w autobusie linii nr 101 poprosiła jego kierowcę.

„Takie rzeczy to załatwiają służby” – miał odpowiedzieć, niemal nie odrywając wzroku znad smartfona. „I całe szczęście, bo inaczej autobus wypadłby z trasy” – komentują wydarzenie ludzie w sieci.

Zatrudniona w MPK motornicza Magda (imię zmienione) potwierdza, że dla osób pasażerskich liczy się to, by pojazd jechał dalej. Podaje mi przykład z tego samego dnia, w którym rozmawiamy.

– Wyjazd z zajezdni. 4:30. Przejechałam sześć przystanków, patrzę w lusterko, a w drugim wagonie dwóch chłopców zaczęło się bić. Dojechałam do kolejnego, najbliższego przystanku, włączyłam światła awaryjne i poszłam sprawdzić, co się dzieje. Pytam: „panowie, będzie spokój czy nie?”. I jeden z nich mówi, że będzie, że bardzo przeprasza. W międzyczasie drugi wysiadł. Sytuacja opanowana, ale w tym czasie reszta pasażerów zaczyna krzyczeć: „proszę pani, my tu do pracy chcemy jechać!”. Nie dość, że nikt nie przyszedł do mnie, żeby powiedzieć, że w tramwaju trwa bójka, to jeszcze, jak już zareagowałam, dostałam reprymendę, żeby to olać, bo wszystkim się spieszy do roboty – mówi.

Od MPK otrzymuję komunikat, że incydenty tego typu reguluje Instrukcja dla Kierowców Autobusów.

– Ta wyjaśnia, że „w przypadku, gdy w autobusie znajdują się osoby, które naruszają regulamin przewozu, a w szczególności zachowujących się agresywnie wobec innych podróżnych lub kierującego pojazdem, […] kierowca powinien w sposób stanowczy i kulturalny zwrócić uwagę. […] Jeżeli w ocenie kierującego podjęcie interwencji mogłoby stanowić dla niego zagrożenie, należy powstrzymać się od bezpośrednich działań i niezwłocznie powiadomić centralę ruchu, policję bądź straż miejską. Należy też niezwłocznie wypuścić pozostałych pasażerów z autobusu” – wskazuje Katarzyna Pawlak.

Żaden z punktów procedury – wedle relacji Sylwany – nie został jednak spełniony. Może kierowca ich po prostu nie znał? Może się bał?

Biejat: Ważne, żeby dzieci nie chłonęły szkodliwych patriarchalnych wzorców

Nie trzeba iść na zwarcie

Pytam Magdę, w czym może tkwić problem, bo spółka obsługująca miejski transport nie ma sobie nic do zarzucenia.

– W przypadku przeciwdziałania podobnym incydentom MPK ma ustalone procedury, są one zebrane w Instrukcji dla Kierowców Autobusów (podobna jest dla motorniczych) oraz w regulaminie przewozu osób i bagażu środkami lokalnego transportu zbiorowego. Pracownicy mają do nich bieżący dostęp. Oprócz tego kierowcy i motorniczowie przechodzą obowiązkowe szkolenia w zakresie obsługi pasażerów. Umiejętności te rozwijamy też na kursie „Różni podróżni”, który odbywa się cyklicznie. Praca kierowców i motorniczych weryfikowana jest też przez centralę ruchu oraz przez tajemniczego pasażera – zapewnia rzeczniczka MPK.

Motornicza mówi, że procedury – owszem, istnieją, szkolenia – także, ale kłopot tkwi w możliwości realizacji tych pierwszych i regularności oraz obligatoryjności drugich.

– Zacznę od tego, że nie do końca sprawdza się centrala ruchu, do której wysyłamy statusy informujące o różnych incydentach. Często jest bowiem tak, że kierującemu tramwajem czy autobusem łatwiej jest puścić taki status niż szukać telefonu i samodzielnie dzwonić na 112. Czasem po prostu nie ma innego wyjścia, bo na przykład trudna sytuacja eskaluje i trzeba zareagować, a w tym czasie centrala mogłaby powiadomić służby i wysłać je na miejsce – wyjaśnia Magda.

Nie zesrajcie się z tym domniemaniem niewinności

Jej zdaniem kłopot polega na tym, że osoba dyżurująca w centrali obsługuje wszystkie typy zdarzeń – od wypadków i wykolejenia, przez zmiany trasy i zerwania sieci aż po akty przemocy. Praktyka pokazuje, że nie zawsze jest w stanie poradzić sobie z kilkoma naraz albo arbitralnie uznaje, że policję powinien wezwać kierowca pojazdu.

– Nie chcę mówić, że osoba w centrali ruchu nic nie robi, bo wiem, że musi ogarniać wszystkie tramwaje w mieście i ma młyn, miliard rzeczy na głowie, ale to wszystko sprawia, że w trudnych przypadkach odmawiają nam, motorniczym, wsparcia. W sytuacji zagrożenia zdrowia czy życia często trzeba działać szybko, tymczasem po wysłaniu statusu muszę czekać, aż dyżurny do mnie oddzwoni – tłumaczy Magda.

I dodaje: – Może gdyby radiostacja działała tak, że wysyłam status i od razu otwiera się linia z dyżurnym albo z resztą pojazdów w mieście, to byłoby łatwiej uzyskać pomoc. Nie wiem, czy w ogóle jest taka opcja, ale na pewno we Wrocławiu nie działa.

Podobnie jest ze szkoleniami, które według relacji mojej rozmówczyni „wcale nie są obowiązkowe” i odbywają się zwykle wtedy, gdy „ktoś zostanie napadnięty lub zginie”. Nie tak dawno temu, bo na początku stycznia br. we Wrocławiu pobito dwie motornicze na pętlach Poświętne i Leśnica (tej samej, na której doszło do pobicia zgłoszonego policji przez Sylwanę Dimtchev). Jednego ze sprawców schwytano. Jak czytam na stronie ratusza – stało się tak dzięki reakcji pasażerów. „Brawo, wrocławianie!” – taka pochwała pada w informującym o wydarzeniach tekście.

Magda w ciągu pięciu lat swojej pracy może wymienić dziesiątki przypadków, gdy bała się o własne życie – nie raz zamachnął się na nią „trudny” pasażer albo próbował „podrywać” w środku nocy. Skarży się jednak, że pracowniczki, które chcą na przykład pójść na szkolenie z obrony własnej albo zwiększyć kompetencje w zakresie nieprzemocowego rozwiązywania konfliktów, muszą się nagimnastykować, żeby móc uczestniczyć w zajęciach. Same zabiegają o to, by zostały one wpisane w grafik, co zwykle okazuje się wyczynem, gdy zwyczajnie brakuje rąk do kierowania taborem.

Wrocław – udzielne księstwo facebookowego satrapy

– Po atakach na te dwie motornicze – cyk, proszę, bardzo, tydzień później od razu są warsztaty z samoobrony. Firma organizuje więc szkolenia, tylko że nie pilnuje, by wszyscy mogli na nie pójść. Sama brałam w takich udział kilka miesięcy temu. Były świetne i bardzo przydatne, praktyczne i teoretyczne. Wiele się dowiedziałam, ale co z tego, skoro zajęcia są jednorazowe? – pyta retorycznie Magda, wskazując, że sam instruktor stwierdził, że tę wiedzę i umiejętności trzeba utrwalać.

– Bo mija pół roku, a ja pamiętam może ze dwie–trzy rzeczy – dopowiada.

Od Sylwany Dimtchev słyszę, że nie zawsze trzeba iść na zwarcie. Są przecież inne sposoby na uspokojenie agresora. Kierowca może na przykład użyć sygnału dźwiękowego, żeby odwrócić uwagę napastnika, dać ofierze szansę na ucieczkę, jeśli na przykład pojazd stoi na przystanku, a przyglądającym się biernie wszystkiemu pasażerom – pozwolić się ocknąć.

Co dokładnie wydarzyło się na przystanku?

– To był wczesny poniedziałkowy wieczór. Kończyłam zajęcia taneczne nieopodal pętli Leśnica, skąd o 19.12 odjeżdżał w kierunku Kwiskiej mój autobus – opowiada mi Dimtchev.

Zanim jednak opuściła budynek, od recepcjonisty i instruktorki usłyszała, że na zewnątrz chyba trwa jakaś „awantura”. Uwagę wszystkich ściągnęły niecenzuralne krzyki młodego mężczyzny. Miał biegać dookoła i wrzeszczeć na kobietę. Kursantki dostały radę, by zachować ostrożność, a najlepiej zaczekać, aż zrobi się spokojniej, i dopiero wtedy wyjść.

Gdy stało się jasne, że rzeczony uczestnik i – być może – prowodyr kłótni nieco odpuścił i samotnie udał się w kierunku stacji kolejowej, a nie przystanku autobusowego, moja rozmówczyni poszła w stronę tego drugiego. Uznała, że nic jej nie grozi. Do czasu.

Biedni liberalni wujaszkowie patrzą na Jane Birkin

– Usiadłam w przedniej części autobusu i poczułam zapach papierosów. Odwróciłam się, ale nie od razu skojarzyłam, że do środka wszedł ten sam człowiek, którego dosłownie przed chwilą widziałam pod studiem. Na Leśnicy czasami się zdarza, ktoś wparowuje do autobusu z piwem albo dopala szluga w progu. Irytujące, ale nieszkodliwe. Gorzej, gdy dochodzi do rękoczynów. Typ zaczął wyzywać, szarpać i uderzać inną pasażerkę z końca autobusu. Zorientowałam się, że to powtórka z awantury sprzed paru minut – relacjonuje Sylwana.

Co było dalej? Wiązanka wulgaryzmów, szarpanina, siłowe wyciągnięcie ofiary z autobusu, powrót kobiety do pojazdu i ponowne wywleczenie jej z niego. Chwilę później kierowca zwyczajowo wyruszył w trasę. Sylwana nie zdążyła wysiąść. Zadzwoniła na 112 w drodze.

Czy dojdzie do kobietobójstwa?

O tym, czy na miejsce przyjechały wezwane przez świadkinię zdarzenia służby, próbuję dowiedzieć się od wrocławskiej komendy miejskiej policji. W chwili publikacji tego artykułu nie udaje mi się uzyskać odpowiedzi, choć proszę o to telefonicznie i mailowo. Rzeczniczka komendy Aleksandra Freus zaleca chwilę cierpliwości, którą ustawodawca ustalił na 14 dni roboczych. Ten czas może jednak kosztować czyjeś życie.

Istnieje bowiem wysokie prawdopodobieństwo, że incydent nie skończył się po odjeździe autobusu oraz że może być częścią regularnej przemocy domowej, której liczba przypadków i zgłoszeń wzrasta.

Potwierdza to miasto, które prowadzi kampanię społeczną Wrocław bez przemocy i podaje, że tylko „od 1 stycznia do 21 listopada 2023 roku do Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Przeciwdziałania Przemocy wpłynęło ponad 2000 informacji, w tym 265 zgłoszeń o podejrzeniu wystąpienia przemocy i 1777 formularzy »Niebieskiej Karty« ”.

Na stronie ratusza czytam, że w przeważającej części, bo w aż 1075 przypadkach na 1401, sprawcami są mężczyźni – partnerzy i członkowie rodziny. W tym miejscu warto jednak przypomnieć o wstydzie towarzyszącym ofiarom przemocy ze strony kobiet i fakcie, że niezależnie od płci każdy i każda z nas zasługuje na pomoc i wsparcie. Szczegóły znajdziecie pod tym tekstem.

Nie należy jednocześnie zapominać, że długotrwała przemoc doświadczana w domu prowadzi m.in. do zbrodni szczególnego rodzaju – kobietobójstwa dokonywanego także w przestrzeni publicznej. Jak wskazuje Joanna Gzyra-Iskandar z Feminoteki, kobietobójstwo nie dzieje się znienacka, lecz „w zdecydowanej większości przypadków kobieta, która ginie z rąk partnera lub byłego partnera, doświadczała wcześniej z jego strony przemocy, która eskalowała aż do ekstremum”.

Międzynarodowe i opublikowane na Fronstory.pl śledztwo dziennikarskie wykazało, że statystyki morderstw kobiet ginących w taki sposób w co najmniej kilku krajach Europy – choć są trudne do zdobycia bądź niepełne, bo służby nie zbierają lub nie upubliczniają takich danych – rosną i że niemały wpływ na to wszystko pośrednio miała pandemia.

Czy kobiety są bezpieczne w Płocku? „Wypełniamy obowiązki ekstraklasowo”

Cytowana przez dziennikarzy Cristina Fabre Rosell, kierowniczka zespołu ds. przemocy na tle płciowym w Europejskim Instytucie ds. Równości Kobiet i Mężczyzn twierdzi, że kobiety „w czasie pandemii nie były zagrożone zabójstwem, ponieważ musiały przebywać ze sprawcą, a to czyniło go pewniejszym siebie”. I dalej: „Panował i sprawował kontrolę nad wszystkim. Żona czy partnerka nie miała dokąd pójść, więc nie miała wyjścia. Wzrosła więc przemoc ze strony partnerów, ale nie w tej najokrutniejszej formie, kobietobójstwie. Bardziej martwiły nas środki, które miały zostać wprowadzone po lockdownie. Jak mieliśmy chronić te wszystkie kobiety, które uciekały przed sprawcami? Tak więc obawialiśmy się, że najgorsza forma przemocy ze strony partnerów, jaką jest kobietobójstwo, może się nasilić po lockdownie. Tak stało się w niektórych państwach członkowskich”.

Dimtchev podkreśla, że mężczyzna z wrocławskiego autobusu wykrzykiwał słowa, które wyraźnie wskazywały, że pozostaje lub był w związku z bitą kobietą.

– Mówił „wracasz ze mną, k…, do domu, do dzieci”. To nie była cicha kłótnia, to nie był jednostkowy przypadek, skoro doczekał się publicznego finału. To była eskalująca przemoc, która w moim odczuciu mogła trwać co najmniej dwie minuty, a zaczęła się z pewnością już w okolicach studia tańca, a najpewniej jeszcze w domu. Kto wie, może ofierze w końcu udało się uciec od swojego oprawcy – mówi Sylwana, dodając, że nie może przestać myśleć o tym, co dalej dzieje się z pobitą kobietą.

– Wiesz, jestem olbrzymią fanką true crime i w weekend przed tym wydarzeniem słuchałam podcastu Justyny Mazur, która bardzo często porusza temat kobietobójstwa, potwierdzając, że każdy taki przypadek poprzedzała długotrwała przemoc domowa. W nowym odcinku była historia Doroty Białowąs, która młodo wyszła za mąż za przemocowca, ale próbowała się od niego uwolnić. Typ ją bił, raz nawet na klatce schodowej. Wzywano wielokrotnie policję, która niewiele zrobiła. Kobieta próbowała się dobić też do mediów, ale te zainteresowały się sprawą, dopiero gdy zaginęła – opowiada Dimtchev, która bardzo nie chce, by do czegoś podobnego doszło we Wrocławiu.

Depp vs Heard: kilka rzeczy, których nie rozumiemy na temat przemocy domowej

– Jedna z moich obserwatorek powiedziała, że gdyby którykolwiek z jej sąsiadów w czasie, gdy była maltretowana przez swojego partnera, chociaż raz zareagował, zadzwonił na policję, a ta zapewniłaby jej skuteczną pomoc, wcześniej uwolniłaby się z przemocowego związku. A co my robimy – jako społeczeństwo i państwo, żeby pomagać ofiarom? Sprawa z Leśnicy pokazuje, że niewiele. Zawiedli inni pasażerowie, kierowca, służby i internetowy komentariat. Dlaczego? Bo nie działa edukacja, bo nie działa system. Mówię o tym głośno, bo musimy reagowania na przemoc nauczyć się tak jak udzielania pierwszej pomocy. A przypominam, że za brak tego drugiego grozi odpowiedzialność karna – podsumowuje Sylwana.

**

Doświadczyłaś przemocy? Potrzebujesz wsparcia? Fundacja Feminoteka i Centrum Praw Kobiet zapewniają wsparcie psychologiczne, prawne i interwencyjne.

Fundacja Przeciw Kulturze Gwałtu zapewnia darmowe wsparcie prawne.

Fundacja Fortior zajmuje się przemocą wobec mężczyzn: zapewnia pomoc psychologiczną, medyczną i prawną.

Dzwoniąc pod numer „Niebieskiej linii”, możesz uzyskać wsparcie, pomoc psychologiczną, informacje o obowiązujących w Polsce przepisach i procedurach oraz o placówkach udzielających pomocy osobom doznającym przemocy w rodzinie.

Zawsze możesz się tam zwrócić. Nie jesteś sam/a. Zasługujesz na pomoc.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij