Można by uznać, że decyzja Angeliny Jolie to najlepsza promocja profilaktyki onkologicznej. Ale jak widać – nie w Polsce.
Po przeczytaniu w „New York Times” informacji, że Angelina Jolie poddała się zabiegowi usunięcia obu piersi, nie przypuszczałem, że gdy ta sprawa dotrze do Polski, tak wiele dzięki niej dowiem się o naszej polityce.
Najpierw kilka faktów i kwestii medycznych. Przede wszystkim obustronna prewencyjna mastektomia jest zabiegiem radykalnym i, wbrew lekceważącym komentarzom, bardzo bolesnym. Podobnie jak – znowu – wykpiwany zabieg rekonstrukcji piersi. To nie jest zabieg u kosmetyczki.
U Angeliny Jolie wykryto mutację genu BRCA1, który w ogromnym stopniu, bo w ponad 80% zwiększa ryzyko zachorowania na raka piersi i w ponad 40% na raka jajnika. Dodatkowo, co w przypadku trzydziestoośmioletniej Jolie ma kluczowe znaczenie, najwięcej zachorowań na raka sutka przypada w okolicach czterdziestego roku życia. Ignorując zagrożenie, Angelina Jolie nie tylko naraziłaby siebie, ale i swoich bliskich na ogromny stres i fizyczny ból związany z chorobą nowotworową: operacjami, chemio- i radioterapią. Tego wszystkiego, miejmy nadzieję, udało się jej uniknąć.
Jej decyzja jest nie tylko wyrazem troski o własne zdrowie i odpowiedzialności za swoją rodzinę, lecz również radykalnym gestem przeciwko wykluczeniu w chorobie nowotworowej. Angelina Jolie pokazała, że zdrowie jest faktycznie najważniejsze, ale też, że istnieje „ciało po ciele”, że obustronna mastektomia jest radykalnym i dramatycznym, ale jednak wielce skutecznym sposobem na pokonanie zagrożenia nowotworowego.
Można by uznać, że decyzja Angeliny Jolie, połączona z bardzo szczerym listem, to najlepsza możliwa forma promocji profilaktyki onkologicznej, jaką tylko można sobie wyobrazić. Jak widać – nie w Polsce.
Bolesław Piecha, ginekolog, były wiceminister zdrowia, były przewodniczący sejmowej komisji zdrowia, aktualnie senator, miał bowiem inne zdanie. W audycji TOK FM uznał, że decyzja i list Angeliny Jolie to „event”: „Angelina Jolie pewnie nie wcale nie wygląda mniej sexy, ponieważ wszczepiła sobie implanty, i tak by pewnie sobie to zrobiła, bo o tym wiemy, a przy okazji usunęła gruczoł piersiowy”. Potem dodał, że to jego zdaniem „zły kierunek”, bo na całym świecie „walczy się o profilaktykę i mammografię”. Następnego dnia senator Piecha się opamiętał i wysłał do mediów oświadczenie z przeprosinami. Bardzo dobrze, ale nie zmienia to społecznego sensu jego radiowego wystąpienia.
Ta seksistowska wypowiedź uderza zarówno w kobiety, sprowadzając dramatyczną decyzję do poziomu „estetyki”, jak i w pacjentów, którzy w obawie przed utratą atrakcyjności fizycznej i sprawności seksualnej będą opóźniać bądź w ogóle zrezygnują z (nie tylko prewencyjnych!) zabiegów amputacji piersi, jajnika czy jądra.
Jako były pacjent, i to po amputacji, chcę senatora Piechę zapewnić i uspokoić: nikt dla „eventu”, a więc pewnie i dla „funu”, niczego sobie nie chce amputować. Taki pomysł mógł powstać jedynie w głowie – na szczęście – zdrowego, który dawno nie był w sytuacji zagrożenia własnego życia.
Senator Piecha nie tylko wykazał się zaskakująco niskim poziomem empatii, ale przede wszystkim kompletnym niezrozumieniem społecznego kontekstu choroby nowotworowej. Profilaktyka onkologiczna w Polsce, mimo coraz większych nakładów, wciąż dla zbyt wielu pacjentek i pacjentów pozostaje sprawą odległą i niestety egzotyczną. Ulotki, spoty telewizyjne i internet to jedno, a wyraźny gest w przestrzeni publicznej dokonany przez znaną wszystkim postać to co innego.
Angelina Jolie nie promuje mastektomii, choć ten absurd byłby zgodny z logiką wypowiedzi Bolesława Piechy – tylko pokazuje i akcentuje możliwość profilaktyki. W żadnym miejscu (bo byłaby to nieprawda) nie twierdzi, że obustronna mastektomia jest jedynym sposobem na zmniejszenie zagrożenia chorobą nowotworową. Za to otwarcie mówi o własnych obawach i odpowiedzialności za przyszłość swoich bliskich. Jej spojrzenie na chorobę nowotworową jest dojrzałe i kompleksowe, czyli takie, którego w Polsce najbardziej potrzeba. Bolesław Piecha widzi w tym tylko jednak „event” i kolejną odsłonę celebryckiego spektaklu.
Szkoda, ale, mimo przeprosin, nie jestem specjalnie zaskoczony. Senator PiS, podobnie jak jego sejmowy kolega Janusz Śniadek, nie wie, że język ma swoją polityczną moc: może emancypować i wspierać, ale też piętnować i wykluczać. A tak się dzieje, zarówno gdy Janusz Śniadek nielubianą partię polityczną porównuje do choroby nowotworowej, jak i wtedy, kiedy Bolesław Piecha lekceważy dramatyczny gest w walce o własne zdrowie. Obu panom – ale pewnie nie tylko im – warto po raz kolejny przypomnieć, że chorzy na raka mają również swoje pozamedyczne życie, w którym słowa, skojarzenia i gesty mają ogromne znaczenie. Dla ich zdrowia również.