Wielu dziś myśli, że wystarczy krzyczeć „Chwała bohaterom!” i już jest to wystarczającym dowodem patriotyzmu – mówi twórca i były dyrektor Muzeum II Wojny Światowej Paweł Machcewicz.
Felek Tuszko: Jak wygląda teraz sytuacja Muzeum II Wojny Światowej? Obecny dyrektor Karol Nawrocki powiedział, że „zmiany trwają”.
Paweł Machcewicz: Według mojej wiedzy do końca 2017 roku zostały wprowadzone dwie zmiany, co zresztą widziałem na własne oczy. Z wystawy został usunięty kończący ją film, który pokazywał wojny, konflikty i przemoc po 1945 roku. Ostatnie sceny były aktualne – wojna w Syrii, walki w Donbasie czy kryzys uchodźcy. Wszystko to zostało zastąpione czterominutową animacją IPN-u Niepokonani, będącą przykładem bardzo prymitywnej propagandy. Przedstawiona w niej narracja bardziej zniechęca do zastanawiania się nad polską historią, niż do tego inspiruje. Zmiana zakończenia wystawy ma fundamentalne znaczenie — nasz film przekazywał przesłanie muzeum, mówiące, że wojna i przemoc to nie są zamknięte karty historii, a skłonność do przemocy jest w nas samych. Nowy film skutecznie to zburzył.
Druga zmiana jest bardzo charakterystyczna i dobrze oddaje myślenie PiS-u o historii. W części będącej prologiem do wojny prezentowaliśmy komunizm, włoski faszyzm i narodowy socjalizm w dwóch wymiarach – po pierwsze ideologiczno-propagandowym, a po drugie w wymiarze rzeczywistości i obecnego w niej terroru. W części dotyczącej komunizmu w Związku Radzieckim usunięto grę planszową dla dzieci z początku lat 30., w której pokazywane były osiągnięcia planu pięcioletniego, industrializacja czy walka z Cerkwią. Ten unikalny eksponat pokazujący sowiecką propagandę zastąpiono pistoletem. Doskonale pokazuje to stereotypowe, prymitywne myślenie części polskiej prawicy o komunizmie wyłącznie przez pryzmat terroru i zbrodni.
Chwaląc się postępami w zmianie ekspozycji, Nawrocki dodał też, że usunął z niej odwołania do KOD-u.
To zupełnie nieporozumienie i jawna nieprawda. To, o czym mówi Nawrocki, to nie jest przestrzeń stałej ekspozycji, a odrębna wystawa zatytułowana Była sobie Wiadrownia. Wiadrownia to dzielnica Gdańska, w której powstało Muzeum II Wojny Światowej. Opierając się na wykopaliskach archeologicznych, pokazaliśmy historię dzielnicy, która istniała od XVI wieku, a która w 1945 została zrównana z ziemią. Ostatnia część tej wystawy dotyczy historii tworzenia muzeum – zarówno jego budowy, jak i obrony przed Ministerstwem Kultury, które chciało muzeum zlikwidować. Zostały tam pokazane zdjęcia z protestów KOD-u przeciwko likwidacji muzeum. To nie KOD był bohaterem tej wystawy, a Wiadrownia i samo muzeum. Usunięcie tych zdjęć przez Nawrockiego to zwykła cenzura, jak w czasach komunizmu.
Jaka będzie wasza reakcja na te zmiany? Przygotowujecie pozew?
Na pozew zdecydowaliśmy się od razu, jak tylko zostały wprowadzone pierwsze zmiany w ekspozycji. Jest on na końcowym etapie przygotowywania – materiał do niego jest bardzo obszerny, ma z kilkaset stron dokumentacji. Dlatego zajęło to tak dużo czasu, ale na pewno zostanie złożony już w styczniu.
Czy to nie jest swojego rodzaju pułapka? Słyszałem taką opinię, że jeżeli udowodnicie, że prawa autorskie do koncepcji wystawy zostały naruszone, to będzie to oznaczać, że nie zabezpieczyliście istotnych interesów muzeum.
Bronię tej wystawy w kształcie, w jakim została stworzona, bo uważam, że wprowadzane zmiany są gwałtem na niej. Chcę dać kolejnym setkom tysięcy czy nawet milionom osób szansę obejrzenia jej w oryginalnym kształcie. Na szkodę muzeum działają dyrektor Piotr Nawrocki i minister Piotr Gliński. W moim rozumieniu nie jest to kwestia niezabezpieczenia interesów muzeum. Osobiste prawa autorskie są niezbywalne – nie potrzeba żadnych umów, które by je gwarantowały.
Dlaczego właściwie PiS nie mógł zmienić dyrektora muzeum i treści wystawy? Na czym polega własność w przypadku muzeum i wystawy?
To nie chodzi o własność. Istotą demokratycznego państwa prawa, jakie istniało po ‘89 roku, jest autonomia nauki i historii. To w czasach PRL-u w Wydziale Kultury KC i w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk decydowano, jaki ma być ostateczny kształt książek i wystaw. Przyjęcie założenia, że po każdych wyborach nowy rząd ma prawo zmienić wszystkie wystawy historyczne, jest skrajnym upolitycznieniem historii.
czytaj także
Jako dyrektor muzeum podpisałem wieloletni kontrakt, który miał się skończyć 31 grudnia 2019 roku. Odpowiednia ustawa mówi, że tylko w wyjątkowych, zdefiniowanych przez prawo przypadkach taki kontrakt może zostać przerwany. By obejść te przepisy, powołano fikcyjne muzeum Westerplatte, które nie zatrudniało ani jednego pracownika. Wykorzystano furtkę prawną polegającą na tym, że przy łączeniu dwóch instytucje w jedną obie ulegają formalnej likwidacji i na ich miejsce powoływana jest nowa. Działanie Ministerstwa Kultury jest gorszącym przykładem jawnego obchodzenia prawa.
To Donald Tusk w 2008 roku zadecydował, że Muzeum II Wojny Światowej powstanie; PiS chciał pokazać, że też ma prawo podejmować takie decyzje. I dopiął swego – nie jesteś już jego dyrektorem.
Co z tego, że ktoś powołał muzeum? Ktoś też powołał wcześniej Muzeum Powstania Warszawskiego. Mimo że toczyły się burzliwe dyskusje na jego temat, nikt go nie zlikwidował ani nie powołał w tym celu fikcyjnego Muzeum Walk Powstańczych na Woli. Platforma Obywatelska, choć od lat rządzi Warszawą, nie przerwała kadencji Jana Ołdakowskiego, choć formalnie mogłaby to zrobić, bo Muzeum Powstania Warszawskiego to muzeum samorządowe. Fakt, że minister kultury czy prezydent miasta powołują instytucje kultury, nie oznacza, że mają decydować o kształcie ekspozycji. Politycy są ograniczeni prawem – a jeżeli będą decydować o kształcie wystaw czy też łamać prawo, by usunąć niewygodnego dyrektora, to wracamy do PRL. A ja nie chcę żyć w kraju, który przypomina PRL.
W czasie jednego ze spotkań powiedziałeś, że „nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Jarosław Kaczyński czy Piotr Gliński stworzyli własne muzea. Mają do tego prawo, kibicuję im”. Czyli: zostawcie moje muzeum w spokoju, zajmijcie się swoimi.
Ktoś to muzeum stworzył. Osiem lat nad nim pracowaliśmy. Zwykła przyzwoitość nakazywałaby uszanowanie efektów naszej pracy. Niech obecna władza stworzy muzea odpowiadające jej wizji historii. Problem polega na tym, że jest to bardzo trudne i czasochłonne zadanie. Dużo łatwiej jest przejąć cudzą pracę i ją zmieniać. Jeżeli w tym kierunku będą zmierzać działania rządzących w dziedzinie muzealnictwa, to za chwilę nie będzie innych muzeów niż te, które będą oddawały PiS-owską wrażliwość. To nie ma nic wspólnego z demokracją ani pluralizmem.
Nie chodzi tylko o to, że oni poszli na skróty. Moją wątpliwość budzi takie postawienie sprawy: mamy wolny rynek muzealniczy, więc stawia się kilka muzeów obok siebie i mówi widzom – wybierz, które ci się bardziej podoba, to wybudowane za PO czy to za PiS.
Ale PiS-owi w tym przypadku chodzi o drogę na skróty. A także o wypchnięcie z przestrzeni publicznej takich ludzi, jak ja czy moi współpracownicy. A ja cieszę się, że istnieje Muzeum Powstania Warszawskiego; niech zwiedzający idą tam, a potem jadą do Gdańska i zastanowią się nad różnicami.
I ludzie mają jeździć sobie po Polsce i tak krytycznie te muzea porównywać, tak?
Historia i tradycja powinny być przestrzenią dialogu i sporu. Jestem przeciwny wizji historii jednowymiarowej i propagandowej. Istotą dialogu jest polifoniczność i spór.
czytaj także
Mam wrażanie, że to, o czym mówisz, doprowadzi w rzeczywistości do instytucjonalizacji podziału na dwie wrogie wspólnoty pamięci. Ludzie będą iść albo do jednego muzeum, albo do drugiego – jego wybór stanie się wyborem politycznym.
Najlepiej jakby chodzili do wszystkich i samodzielnie wyrabiali sobie na ich temat własne zdanie. Polskie społeczeństwo jest rzeczywiście bardzo silnie spolaryzowane. Nie widzę jednak niebezpieczeństwa w tym, co mówisz. Nawet w mniej podzielonym społeczeństwie byłoby przerażające, gdyby wszystkie muzea wyglądały podobnie. Jest przy tym różnica w tym, jak PO traktowała muzea, a tym, jak PiS potraktował mnie i Muzeum II Wojny. To pokazuje fundamentalną zmianę, która w Polsce dokonała się po wyborach w 2015 roku.
Co masz na myśli, mówiąc, że „do powstania silnej tożsamości narodowej prowadzi autentyczna świadomość narodowa oparta na sporze”?
Z całą pewnością historia jest częścią tożsamości narodowej. Kształtowanie tej tożsamości nie może przybierać formy propagandowej, jak na akademiach szkolnych. Zadaniem szkół i muzeów jest zachęcanie do dialogu i refleksji. Weźmy przykład: refleksja nad Drugą Rzeczpospolitą nie powinna prowadzić do jej gloryfikacji i ciągłego przypominania o Gdyni i Centralnym Okręgu Przemysłowym, ale do dyskusji o wkładzie różnych obozów politycznych w odzyskanie niepodległości albo do próby zastanowienia się, kto odpowiada za upadek demokracji w 1926 roku i czy polityka zagraniczna lat 30. była jedyną możliwą, którą dało się wtedy prowadzić. Nie inaczej jest z żołnierzami wyklętymi. Refleksja na temat powojennego podziemia powinna zakładać stawianie pytań o sens tej walki, o inne postawy, które ogromna większość społeczeństwa wtedy przyjmowała, czy o to, jakie stanowisko wobec walki zbrojnej zajął rząd w Londynie, a jakie Rada Jedności Narodowej. Wszystko to jest wyłączane poza obszar refleksji i w efekcie mamy bezrefleksyjny kult żołnierzy wyklętych.
Jeżeli historia i tradycja mają współtworzyć naszą tożsamość narodową, nie może to polegać na klepaniu pustych formułek.
Dlaczego do wytwarzania silnej tożsamości tak ważny jest spór historyczny?
Bez niego tożsamość historyczna nie będzie czymś autentycznym.
Co w tym przypadku rozumiesz przez autentyczność?
Oznacza to coś głęboko przeżywanego, coś, nad czym się zastanawiamy. Dla mnie dowodem patriotyzmu nie jest uczestniczenie raz w roku w Marszu Niepodległości 11 listopada – tylko czytanie książek historycznych, odwiedzanie muzeów, zastanawianie się nad różnymi kluczowymi momentami naszej historii. Jeżeli nie będziemy przeżywali historii jako czegoś, co skłania do stawiania pytań, to nasza tożsamość narodowa będzie skazana na powierzchowność. Wielu dziś myśli, że wystarczy krzyczeć „Chwała bohaterom!” i już jest to wystarczającym dowodem patriotyzmu. Ja na to patrzę inaczej.
Słuchając tego, co mówisz, nabieram przekonania, że od początku tworzyłeś muzeum, które jest nie do zaakceptowania dla PiS-u. Odnoszę wrażenie, że zgadzasz się z głosami krytycznymi wobec twojego muzeum, tylko że to, co jest nie do przyjęcia dla PiS, dla ciebie stanowi wartość.
To nieprawda. Nie zgadzam się z większością stawianych mi zarzutów. To, co się działo w czasie dyskusji o połączeniu Muzeum II Wojny Światowej z Muzeum Westerplatte na sejmowej komisji kultury, to był zmasowany atak ludzi, którzy nie chcieli nawet się dowiedzieć, jaki jest ostateczny kształt tej wystawy.
Pojawiły się też argumenty odnoszące się do ważnych wartości dla życia wspólnoty. Sedno zarzutów stanowiły uniwersalizm historyczny i koncentracja na historii cywilnej.
Skala agresji wymierzonej we mnie w tej dyskusji była tak duża, że trudno było dotrzeć do ideowego poziomu sporu. Gdy jednak odrzuci się ataki czysto polityczne, kłamstwa i insynuacje, to tam pod tym wszystkim rzeczywiście kryje się istotny spór o rozumienie historii. Tyle że PiS chce go rozstrzygnąć przez usunięcie drugiej strony z przestrzeni publicznej. W sytuacji rzeczywistego sporu jedynym rozwiązaniem akceptowalnym i mieszczącym się w granicach państwa prawa byłoby wspomniane wcześniej stworzenie muzeum odpowiadającego wizji PiS-u. Najbliższy tej koncepcji jest flagowy projekt muzealny tego rządu, czyli Muzeum Historii Polski.
czytaj także
PiS stworzył groźny precedens, postępując w taki sposób z Muzeum II Wojny Światowej i ze mną jako jego dyrektorem. Można zakładać, że po pierwszych wyborach, które przegra PiS, zostanie zdemontowane wszystko, co ta partia stworzyła — także w sferze muzeów. Gdyby uszanowano autonomię naszego muzeum, to PiS po przegranych wyborach nie musiałby się obawiać, że zostanie zlikwidowane Muzeum Historii Polski, że zostanie usunięty jego dyrektor albo zmieniona zostanie jego wystawa.
Czyli wracamy do tego, że sednem sprawy jest nieuszanowanie waszej pracy.
Chodzi o coś znacznie szerszego. To jest bardzo groźny precedens, który godzi w państwo prawa. Nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego. Nie przeczę, że jest tam też spór ideowy. Nie można go jednak rozwiązywać przez dyktat silniejszego i eliminację ludzi inaczej myślących.
Co w takim razie jest przedmiotem tego rzeczywistego sporu?
Po pierwsze atak na muzeum wynika z odrzucenia wizji, w której Polska zostaje pokazana jako część szerszej wspólnoty – Europy czy świata. Takie myślenie jest przejawem nacjonalizmu, izolacjonizmu i ksenofobii. Przypomina to sarmatyzm i walkę szlachty z cudzoziemszczyzną. Można by powiedzieć, że obserwujemy dziś współczesną odsłonę sarmatyzmu, który zrywa związki Polski ze światem i prowadzi do jej samoizolacji. W XVIII wieku taka postawa źle się skończyła dla naszego państwa. Odrębną kwestią jest obłędny atak na cywilność muzeum. Druga wojna światowa była inna niż wszystkie poprzednie konflikty, ponieważ zarówno jej główną ofiarą, jak i bohaterem byli cywile. W przypadku Polski jest to jeszcze bardziej uderzające niż w przypadku innych narodów. Na 5,5 miliona obywateli, którzy stracili życie w trakcie wojny, tylko 300 tys. było żołnierzami, a pozostałe pięć milionów to byli cywile – polscy Żydzi i etniczni Polacy. Tworząc muzeum, sięgnęliśmy do obrazu wojny zwartego w Pamiętniku z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego, ukazującego przede wszystkim mordowanych i cierpiących cywilów. Naszym celem było przywrócenie pamięci o nich w głównym nurcie polskiej tradycji historycznej. PiS to jednak odrzuca w imię wąskiego, militarnego postrzegania historii.
A co z zarzutem, że muzeum jest kosmopolityczne?
Ten zarzut kojarzy mi się z marcem ‘68 roku, gdy o kosmopolityzm oskarżono ludzi, których za wrogów uważała partyjna frakcja Mieczysław Moczara. Tego, że polska historia została pokazana na tle historii innych państw, nie nazwałbym kosmopolityzmem, lecz poczuciem ogólnoludzkiej wspólnoty, które wynika z tego, że istnieją pewne uniwersalne wartości, jak przyzwoitość, odwaga, bohaterstwo. One nie są własnością jednego narodu. Kosmopolityzm to odrzucanie jakiejkolwiek przynależności narodowej, a ja uważam się za część naszego narodu. Jako historyk zajmowałem się większą część swojego życia historią Polski i nie sądzę, żeby ktokolwiek miał prawo nazywać mnie kosmopolitą, a ja musiałbym się przed tym zarzutem bronić.
„Zagrożeniem dla ducha narodu są fałszywe ideologie, komunizm, nazizm, kosmopolityzm” – powiedział w niedawnym orędziu prezydent Andrzej Duda.
Nie chcę się odnosić do niekoniecznie mądrych wypowiedzi prezydenta tylko dlatego, że jest prezydentem. Tym, którzy zarzucają komukolwiek kosmopolityzm, przydałoby się nieco więcej wiedzy historycznej i świadomości, z czym to się może kojarzyć w kontekście naszej niedawnej historii.
Spór o muzeum zyskał rangę symboliczną – widzi się w nim kwintesencję antydemokratycznych działań PiS, jego bezwzględność, skuteczność…
Z tą skutecznością bym się nie zgodził. Celem PiS było niedopuszczenie do otwarcia muzeum, a mnie udało się je otworzyć w takim kształcie, w jakim zostało przez nas zaprojektowane. Obejrzało je już ponad czterysta tysięcy ludzi. W tym sensie to wielka porażka PiS. Pokazaliśmy, że można bronić skutecznie wartości i instytucji. Chciałbym, żeby to zostało odnotowane.
czytaj także
Tak też się stało. Ty też zyskałeś symboliczną rangę – ze zwolnionego dyrektora instytucji publicznej urosłeś do roli obrońcy demokracji.
Nie szukałem tej roli. Likwidacja muzeum rozpoczęła się, gdy mieliśmy prawie osiem lat pracy za sobą. Zgoda na działanie PiS oznaczałaby uznanie, że nasze długoletnie wysiłki i nasza wizja historii nie mają żadnego znaczenia. Potem ten spór zaczął się toczyć w sposób, który mnie zaskoczył. Nie sądziłem, że obrona muzeum stanie się symbolem obrony wolności. Podchodzili do mnie na ulicy nieznajomi ludzie i mówili, żebym wytrwał, żebym nie kapitulował. Dostawałem listy od nieznanych ludzi z wyrazami poparcia. Dzięki temu szybko zrozumiałem, że w tej historii nie chodzi tylko o uratowanie sensu naszej pracy, ale o to, by nie zawieść nadziei tych wszystkich ludzi.
Sprawy z Muzeum II Wojny Światowej zaszły za daleko, dlatego nie zrezygnuję i zrobię wszystko, żeby obronić wystawę, bez względu na konsekwencje osobiste. Nie mam wątpliwości, że działania CBA, prokuratury czy nagonka na mnie w prawicowych mediach są konsekwencją tego, że nie schowałem się w mysią dziurę, tylko mówię o sprawie publicznie i bronię muzeum na drodze prawnej. Z drugiej strony jestem jednak historykiem, wróciłem do pracy naukowej i nie zamierzam być trybunem ludowym czy politykiem. Ale w pewnych momentach trzeba iść do końca i być wiernym sobie, swoim przekonaniom. Chciałbym kiedyś móc samemu sobie powiedzieć: zrobiłem wszystko, co mogłem.
***
Felek Tuszko – studiuje socjologię i historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Zawodowo menadżer kultury – m.in. przez kilka lat współprowadził warszawską Pracownię Duży Pokój. Publikował w Magazynie Kontakt, Magazynie Kulturalnym i portalu Eastbook.eu.