Lasota: Śmiej się i tańcz na pohybel dziadocenowi

Nie wierzę w to, że dzień po wyborach i wygranej opozycji obudzimy się w pięknym kraju. Przeciwnie – wciąż będziemy mieć bałagan do posprzątania i kolejne kryzysy przed sobą, ale przynajmniej dostaniemy szansę na lepszą debatę polityczną.
Dominika Lasota. Fot. Jakub Szafrański

Wkurza mnie, że Mentzen proponuje faszystowsko-wolnorynkową agendę polityczną, ale co ma być dla niej przeciwwagą? Opowieść o demokratycznej, praworządnej i proeuropejskiej Polsce? Oczywiście chciałabym, żeby mój kraj taki właśnie był, ale 90 proc. społeczeństwa nie obchodzi praworządność – mówi nam Dominika Lasota z inicjatywy Wschód.

Paulina Januszewska: Sprzężenie kryzysów, które obecnie obserwujemy i które prowadzi do upadku świata takim, jakim go znamy, autorzy właśnie wydanej po polsku Aktywnej nadziei nazywają w ślad za ekonomistą Davidem Kortenem Wielką Dezintegracją. Podoba ci się ten termin czy wolisz często używany przez siebie dziadocen?

Dominika Lasota: Powiedziałabym raczej, że dziadocen doprowadził nas do Wielkiej Dezigntegracji, więc jak najbardziej uważam, że to trafne i użyteczne określenie. Jako aktywistka klimatyczna od dłuższego czasu widzę, że nie da się już mówić tylko o jednym kryzysie. Nie trzymam się więc kurczowo zmian klimatu, bo wiem, że obok rośnie inflacja, trwa wojna w Ukrainie i pojawia się mnóstwo innych problemów, na które trudno patrzeć jednostkowo i które mają wspólne źródło: patriarchalną, krótkowzroczną i opartą na paliwach kopalnych politykę eksploatacji planety dla szybkiego zysku. Sądzę, że naszym najważniejszym zadaniem jest zastanowienie się nad taką wizją i rozwiązaniami, które będą odpowiadać na wszystkie wyzwania. To bardzo trudne, ale kiedy mamy zacząć działać, jeśli nie teraz?

W kwestii klimatu nie ufamy wam już dłużej, panowie

W takim razie wszyscy mają walczyć o wszystko?

Nie, bo to nierealne. Wszyscy nawet nie muszą wiedzieć wszystkiego. Powinni jednak ze sobą współpracować, łącząc kompetencje i doświadczenie z różnych obszarów, co wcale nie jest utopią, ale sprawdza się na bardzo praktycznym poziomie. Dlatego w naszym zespole Wschodu działają osoby związane z aktywizmem klimatycznym, ale także takie, które zajmują się obroną lasów, feminizmem czy górnictwem. W rozmowach znajdujemy punkty wspólne, ale nie wymagamy od siebie, że każdy i każda będzie reprezentować całość naszej agendy. Pojedynczo mamy ograniczony wpływ na to, co możemy zmienić, dlatego łączymy siły, ale jednocześnie ona wynika z naszych indywidualnych historii.

Co dokładnie masz na myśli?

Coś, czego nauczyłam się od Ayishy Siddiqi, aktywistki pakistańskiej, mieszkającej w Nowym Jorku, którą poznałam w czasie któregoś z międzynarodowych protestów klimatycznych. Pewnego razu zapytałam ją, co sądzi o tym, że w naszej części świata tak bardzo skupiamy się na wojnie w Ukrainie, podczas gdy ona działa przede wszystkim na rzecz dotkliwie niszczonego przez zmianę klimatu Pakistanu. Przyznałam, że czułam się winna, bo nie starczało mi czasu na zajmowanie się tamtejszą powodzią albo innymi zjawiskami, których doświadczają kraje afrykańskie czy obie Ameryki. 

Jak zareagowała Ayisha?

Powiedziała, że to jest okej, bo tak naprawdę każda z nas może zadbać tylko o kawałek rzeczywistości, swój świat. Nie oczekiwała ode mnie, że mam uratować jej świat, ani od siebie, że uratuje mój. Chodzi raczej o to, żeby rozmawiać, dzielić się swoimi doświadczeniami i być w naszych rozmaitych walkach razem. Siła ruchów społecznych nie polega bowiem nie na robieniu tego samego przez wszystkich, mówieniu jednym głosem o tych samych problemach, ale właśnie w różnorodności.

Dominika Lasota. Fot. Jakub Szafrański

To przeciwwaga dla indywidualizmu, który autorzy Aktywnej Nadziei uznają za jeden z głównych powodów znalezienia się ludzkości w tak trudnym dziejowo momencie. Ale skrajne skupienie na sobie oznacza chyba nie tylko to, że przestaliśmy myśleć o innych, ale także o to, że za dużo na siebie bierzemy, odrzucając kolektywne działanie. Też masz takie poczucie? 

Powiem więcej – ode mnie i innych aktywistek oczekuje się wręcz, że będziemy wszystkowiedzącymi superbohaterkami, które przejmują się każdą bolączką systemu i mają receptę na rozwiązanie każdej z nich. Zresztą, pewien polityk opozycji zapytał mnie kiedyś wprost: „Pani Dominiko, to jak my mamy przeprowadzić tę całą sprawiedliwą transformację?”. Pomyślałam sobie: „zaraz, zaraz, przecież to jego zadanie, a nie moje”. Nie umywam rąk, ale nie mogę znać wszystkich odpowiedzi, a przede wszystkim wyręczać decydentów tego kraju w ich obowiązkach. Nie zawsze jednak tak myślałam. Gdy wchodziłam do aktywizmu, narzuciłam sobie wysoko poprzeczkę i czułam niepokój, że moja wiedza może okazać się niewystarczająca, że muszę się jeszcze tyle nauczyć, a wszystkiego jest tak dużo. 

Kiedy zmieniłaś podejście?

W minionym roku. Wprawdzie nadal się uczę, ale daję sobie też prawo do powiedzenia: „nie wiem”. Spory wpływ miał na mnie wybuch wojny w Ukrainie, który wymagał pracy w dużej koordynacji z różnymi organizacjami, kolektywami czy aktywistkami, które czasem lepiej ode mnie wiedziały, co i jak robić. Musiałam im zaufać. Paradoksalnie wiele refleksji wyniosłam też z rozmów w ramach nieoczywistych sojuszy i spotkań z górnikami czy rolnikami z Agrounii. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę w stanie w pełni zrozumieć ich życia, świata i doświadczenia, a oni – mojej perspektywy. Ale ani ja, ani oni nie mają obowiązku, by to robić. Czasem trzeba odpuścić, wierząc, że obcymi dla mnie obszarami zajmie się ktoś inny. O reformie rolnictwa powinni mówić rolnicy, o aborcji kobiety, aktywistki proaborcyjne i tak dalej. Musimy tylko zacząć siebie nawzajem słuchać i nauczyć się działać razem. 

Jak robić aktywizm, by nie wkurzyć facecików?

I to jest chyba ta najtrudniejsza część.

W głowie siedzą mi więc pytania o to, jak pogodzić różne wizje, wyłapać styczności, ulepić z nich wspólne polityczne propozycje i na dodatek być ze sobą w kontakcie, gdy na przykład na co dzień okazuje się to zupełnie niemożliwe. Ale zadaję je i szukam odpowiedzi, często oddając część zadań innym. Odrzucam oczekiwania, że stanę się heroską zdolną ochronić wszystkie interesy. Myślę, że potrzebujemy całej armii superbohaterek i superbohaterów, spośród których każdy będzie reprezentował inne moce. Oswojenie się z tą świadomością nie było jednak dla mnie łatwe. 

Dlaczego?

Jako osoba dorastająca i żyjąca w tym całym kulcie indywidualistycznej świetności i perfekcjonizmu uważałam, że sama muszę być idealna i udowadniać to wszystkim dookoła. Dużym wyzwaniem, ale przede wszystkim cenną lekcją i wsparciem okazały się dla mnie współpraca i przyjaźń z Wiktorią Jędroszkowiak, która tworzy ze mną Wschód. Wiele osób w przeszłości myślało i sugerowało nam wręcz, że w końcu zaczniemy ze sobą konkurować albo wzajemnie się wyrzynać. Często takie pytania stawiali nam starsi mężczyźni, dziennikarze, działacze NGO. Pokazałyśmy im jednak faka i to, że można być besties, a przy tym wspólnie robić dobry aktywizm.

Kłócicie się czasami?

Oczywiście, że tak. Bywa, że wykłócamy się ze sobą fatalnie , ale potem się godzimy, wypracowujemy kompromisy, a przede wszystkim – bardzo się lubimy, dzielimy zarówno złymi i dobrymi przeżyciami. Mówię o tym z pełną świadomością swojego sceptycyzmu, który w przeszłości nie pozwalał mi wierzyć w siostrzeństwo. Przekonałam się jednak, że ono nie tylko istnieje, ale może być odpowiedzią na kryzysy, z którymi się zmagamy. Dziś nie wyobrażam sobie, wręcz nie chcę działać sama, bo to bywa wyniszczające zwłaszcza wtedy, gdy spada na mnie ogromny hejt. Nie będę udawać, że jestem pancerna i nie ruszają mnie złośliwe komentarze.

Często to się zdarza?

Gdy idę do telewizji, prawie zawsze potem wylewa się na mnie szambo ze wszystkich stron, choć pozostała część ludzi widzi tylko to, że „zabłysnęłam w TVN-ie”. Cieszę się, że w takiej sytuacji mogę przyjść do Wiktorii, siedzieć i płakać albo śmiać się z tego na kanapie, blokując trolli i zajadać się jagodziankami na pocieszenie. Myślę, że wzajemnie w ten sposób podtrzymujemy w sobie nadzieję, zdejmując z siebie wzajemnie trudne rzeczy.

Niektórzy jednak uciekają od nich całkowicie i – jak piszą Joanna Macy i Chris Johnstone – czekają na wybawiciela, który naprawi świat. Dlaczego to błąd?

Żaden “superbohater” nie ma takich mocy, które mogłyby ocalić nas wszystkich i sprawić, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Takie przekonanie sprawdza się w bajkach, ale nie prawdziwym świecie. Zauważam jednak, obserwując z dziką przyjemnością obecną kampanię wyborczą, że wiele osób w Polsce ma nabożny stosunek do jednostek gotowych zbawić Polskę. Tak myślą choćby o Donaldzie Tusku, który według nich obali PiS, bo rzekomo jako jedyny wie, jak to zrobić, i bardzo wierzą w to, że jeden starszy gość zna wszystkie odpowiedzi i nas uratuje. W efekcie często rezygnują z własnego działania i poczucia sprawczości. Tymczasem każdy i każda z nas może w mniejszym lub większym stopniu ocalić jakiś fragment świata. Niestety w Polsce rządzą nami dwa sentymenty. 

Jakie?

Jeden polega na przekonaniu, że mamy pozamiatane, jest fatalnie, a będzie jeszcze gorzej, zwłaszcza, gdy do władzy dojdą faszyści i klimatyczni negacjoniści z Konfederacji. Wniosek? Nic się nie zmieni, możemy jedynie czekać na apokalipsę. Drugi scenariusz zakłada, że jest wprawdzie źle, ale naszymi problemami ktoś się przecież zajmie. Tak, jak skutkami zaostrzenia prawa dotyczącego przerywania ciąży zajął się Aborcyjny Dream Team, a uchodźcami na granicy polsko-białoruskiej Fundacja Ocalenie. Są przecież te dwie, Lasota i Jędroszkowiak od klimatu, no jakoś to będzie, przecież one ogarną. Kłopot w tym, że ani ja, ani Natalia Broniarczyk, NGO-sy, eksperci, ani żaden inny lider polityczny  na białym koniu nie wiedzą w pełni, jak zażegnać wszystkie kryzysy. 

Co w takim razie mamy zrobić?

Musimy wreszcie zrozumieć, że nie wszystko jest stracone, ale zmiana nie wydarzy się sama. Po wyborach – niezależnie od tego, kto je wygra – obudzimy się i świat dalej będzie się kręcił. Słońce znów wstanie, a my pójdziemy do pracy i szkoły. Polska nie zamknie się tego dnia. Jeśli czujemy, że tkwimy w fatalnej sytuacji jako kraj, to trzeba wreszcie stanąć w prawdzie i zastanowić się, co i z kim mogę zrobić dla transformacji gospodarki i społeczeństwa, by wejść w proces przemiany. Inaczej dalej będziemy oddawać tę naszą polską politykę w ręce naprawdę nieodpowiedzialnych ludzi. 

Autorzy Aktywnej nadziei proponują, żeby wyobrażać sobie w tym celu idealny świat. Tobie się to zdarza? Jak wyglądałaby twoja wymarzona Polska?

Moja wymarzona Polska to taka, w której siadam sobie z babcią albo znajomymi spokojnie na ławeczce w pięknym ogrodzie lub parku. Jest całkiem ciepło, ale nie tak jak teraz, gdy trwa fala upałów, tylko przyjemnie. Jem drożdżówkę z malinami i jagodami od polskich rolników i cieszę się z tego, że tu jestem i mogę po prostu odetchnąć. Nie wyobrażam sobie, że nagle staniemy się jakimś technologicznym rajem, wszystko będzie nowoczesne i idealne. Mój scenariusz zakłada prostotę, w której każdy może pracować z sensem i godnie zarabiać, mieć zapewnione bezpieczeństwo, dostęp do zielonej energii, którą zarządzają spółdzielnie, wspólnoty mieszkaniowe, gminy czy inne lokalne grupy. Nie ma dyktatorów, wojny za wschodnią granicą ani paliw kopalnych. Nie włączamy telewizora, żeby oglądać kolejnych skandali , tylko cieszymy się spokojem. Nie musimy codziennie o coś walczyć, bo zdjęliśmy z siebie w końcu krzyż, cierpienie i mesjanizm. 

Często o tym myślisz?

Tak, a jeszcze częściej, niezależnie od tego, czy jestem w Warszawie czy u siebie na Kujawach, robię sobie takie ćwiczenie, że wyobrażam sobie, że idę ulicą, na której nie ma betonu albo obok rzeki, która została zrenaturyzowana. Patrzę na balkony, ściany i dachy budynków z myślą, że każdy jest zielony i ma zainstalowane panele słoneczne. Potem komuś o tym opowiadam i tak to się niesie, bo czasem tym kimś okaże się radna z urzędu stołecznego albo dziennikarz lokalny. Z takich inspiracji często rodzą się konkretne projekty. Po prostu trzeba zarazić kogoś swoim marzeniem i przekonaniem, że warto zmieniać swoje otoczenie. Na mnie też duży wpływ miały cudze opowieści.

To my jesteśmy prawdziwą delegacją Polski na szczyt klimatyczny COP26

Podasz jakiś przykład?

Na krótko po 24 lutego 2022 roku byłam przerażona wojną, ale jednocześnie poruszały mnie wiadomości od znajomych czy aktywistów z Ukrainy, którzy opowiadali o odbudowie w zielonym duchu zniszczonych przez Rosjan miast i miejscowości. Na przykład na powstających szpitalach, szkołach i domach kładzie się panele fotowoltaiczne w myśl, że Putin ze swoim węglem może spadać, bo teraz obywatele Ukrainy będą mieć własną energię. Jeżeli w obliczu tak wielkiego koszmaru zmiany są możliwe, to, siedząc teraz przy kawie tu w Polsce, mam więcej niż pewność, że możemy przeprowadzić sprawiedliwą i zieloną transformację.

Ale aktywizm to przede wszystkim ciężka praca. Myślisz, że wezwanie Joanny Macy i Chrisa Johnstone’a do tego, by traktować go jak przygodę, a nie mesjanizm zarezerwowany dla wąskiej grupy osób gotowych do wielkich poświęceń, to skuteczna motywacja do działania? 

Myślę, że tak. Choć wbrew sugestiom niektórych deprecjonujących działalność aktywistycznych dziennikarzy z mainstreamu muszę podkreślić, że zmiana rzeczywistości to przede wszystkim robota. Czasem bardzo trudna i wycieńczająca, a prawie zawsze – bezpłatna, mimo, że publicyści widzą nas jako manipulatorki finansowane przez dyktatorów czy inne zachodnie podmioty o szemranej reputacji. No pokażcie mi te czeki, proszę, bo bardzo przydałyby się aktywistkom, które zwykle dniami i nocami próbują robić  – mówiąc delikatnie – bardzo niemile widziane zmiany w tak konserwatywnym kraju jak Polska.

I jest w tym miejsce na przygodę?

Stosunkowo niedawno zrozumiałam, że pomimo trudności aktywizm ma przede wszystkim prowadzić mnie i innych ludzi do życia w bezpiecznym i fajnym kraju, więc powinien być dla mnie źródłem radości. Trzeba znajdować więc miejsce na oddech i beztroskę, którą też tak naprawdę można przekuć w działanie na rzecz ważnej sprawy. Czymś takim jest np. organizowane przez Wschód Silent Disco pod Sejmem. Będziemy tańczyć tam nie dlatego, że jesteśmy dziecinni.

Tylko?

Tylko dlatego, że czasem czujemy, że nie pozostaje nam nic innego, jak pokrzyczeć, pośpiewać i pobawić się pod budynkiem, w którym to politycy, nie my, zachowują się infantylnie. Lekkomyślne jest to, jak traktują społeczeństwo i zagrażające nam kryzysy. Organizujemy tę imprezę, żeby wspólnie zrzucić z siebie złość i frustrację, dostać zastrzyk energii, zjednoczyć się, pobyć ze sobą. 

Dominika Lasota. Fot. Jakub Szafrański

Albo – jak głosi podtytuł na okładce Aktywnej nadziei, „w kreatywny sposób sprostać katastrofie, w której uczestniczymy”?

Dokładnie tak. Zresztą innym przykładem tego, że potrzebujemy czegoś więcej niż poważne marsze i protesty, jest ostatnia akcja aktywistów klimatycznych ze Wschodu w Płocku. Pojechaliśmy tam w dniu walnego zgromadzenia akcjonariuszy Orlenu. Zamiast jednak – jak do tej pory – wytykać im, jak bardzo są krótkowzroczni i źli, inwestując w paliwa kopalne, sięgnęliśmy po inne narzędzia. Ile razy można mówić to samo? Zorganizowaliśmy więc happening pod siedzibą spółki, puszczaliśmy muzykę cyrkową, każdemu wchodzącemu na spotkanie i dokładającemu się do katastrofy klimatycznej białemu kołnierzykowi wręczaliśmy czerwony nos klauna, nazywając absurdy polskiej polityki klimatycznej po imieniu. Orlen to cyrk narodowy. No bo jak inaczej nazwać spółkę, która w 2023 roku dalej podpisuje umowy z dyktatorami, inwestuje w ropę i gaz oraz zarabia na tym ogromny hajs, którego nie chce opodatkować? To jest żart z Polski i nas wszystkich. 

Czujesz, że to miało sens?

Tak, bo zaczęłam się po prostu śmiać z tych bardzo ważnych ludzi i poczułam się lepiej. Oczywiście, że nasza akcja nie zakończyła epoki paliw kopalnych w Polsce, ale dała nam siłę do dalszej pracy. Poza tym wobec śmiechu strażnicy dziadocenu są po prostu bezbronni, nie potrafią na niego odpowiedzieć. Nie uważam więc, że aktywizm każdego dnia jest świetną zabawą i przygodą, ale nimi bywa i przynosi satysfakcję. Dokładnie to czułam, patrząc na smutnych, starych mentalnie dziadów, którzy każdego dnia idą do swojej pracy, zarabiają krocie, a i tak są nieszczęśliwi. Przede wszystkim jednak miałam świadomość, że ich jest mniej niż nas, więc nie zdołają zatrzymać ani zniszczyć naszej nadziei niezależnie od tego, czy zmiany nadejdą jutro czy za pięć lat. Akcja w Płocku czy Silent Disco sprawiają, że można czasem wyjść z trybu „walka”, bo nie da się być wojowniczką przez cały czas. 

Zwłaszcza, że jesteś reprezentantką młodego pokolenia, któremu dziadocen odpowiedzialny za Wielką Dezintegrację niejako zabrał młodość.

To prawda. Potrzebujemy czasem oddechu, normalnego życia, przyjemności nawet w obliczu najgorszych wydarzeń, choć ja raczej należę do osób, które nie pozwalają sobie na ignorowanie rzeczywistości. Czytam regularnie newsy ze świata, rozmawiam z mądrzejszymi do siebie ludźmi i staram się jak najlepiej zrozumieć obecną sytuację. Dbam przy tym o odpoczynek, a przynajmniej się tego uczę, ale uważam, że zbyt wiele osób odrzuca trudne informacje. Wprawdzie zdaję sobie sprawę, że narracja w stylu „ludzki gatunek wymrze i czeka nas koniec świata” nie działa motywująco na nikogo. Jednak to nie oznacza, że mamy przestać interesować się wszystkim, co niewygodne. Potrzebujemy po prostu mądrej opowieści o możliwości zwycięstwa, a nie apokalipsie albo – tak, jak robi Konfederacja – udawaniu, że wszystko jest w porządku,

Kapitał i ideologia przeciwko klimatowi

Ale właśnie ta partia przyciąga do siebie ludzi.

Rozumiem, dlaczego. W świecie, który się rozpada, jej przedstawiciele oferują piwo z Mentzenem, zjazdy w atmosferze imprezy i bajki o tym, że każdy z nas może być Jeffem Bezosem, mieć dwa auta, grilla i autostrady wiodące do nieba. Wcale się nie dziwię, że kupują to młodzi chłopcy, często pochodzący z trudnych, niezamożnych rodzin. Tacy, którzy ciężko harują, ale niewiele z tego mają, bo trwają kryzysy. Konfederaci dają im nadzieję. Wprawdzie jest ona złudna, ale w zalewie złych wiadomości, wydaje się jedynym, czego można się chwycić. Zastanawiam się zatem, czy jest jakaś odważna, stawiająca czoło problemom alternatywa, ale nie widzę jej w propozycjach pozostałych partii opozycyjnych. Dlatego negacjonizm wygrywa.

Albo ukrywa się pod płaszczykiem wspomnianego przez ciebie fatalizmu, któremu ulegają często też aktywiści zmęczeni walką o lepsze, ale wciąż nie nadchodzące jutro.

To prawda. Mam też wrażenie, że jako społeczeństwo w ogóle politycznie nie zastanawiamy się, jakiej dokładnie Polski chcemy, w jakiej dobrze i bezpiecznie byśmy się czuli. Politycy też w większości tego nie robią. W kampanii wyborczej dominuje raczej fatalistyczny refren, w którym kryzysy odmienia się przez wszystkie przypadki i mówi, że stoi za tym rząd Zjednoczonej Prawicy. Świetnie, ale jaką wizję proponujecie w zamian? Każdy i każda z nas wie, że rośnie inflacja, bo zagląda do swojego portfela. Wiemy, że politycy kradną, bo czytamy gazety i wiadomości na portalach. Na samym antyPiS-ie daleko nie zajedziemy. Jak chcesz nas, opozycjo, wyprowadzić z tego miejsca? Mierne sondaże partii demokratycznych nie wynikają tylko z tego, że Kaczyński jest taki wszechpotężny, a jego ugrupowanie wspiera Putin. To znaczy, może częściowo to prawda, ale polityka polega przecież na kreowaniu narracji, opowieści o przyszłości, wizji, dawaniu nadziei, za którą pójdą tłumy. Jeżeli poza lamentem nad rzeczywistością w rytmie melodii „byle nie było gorzej” nie ma żadnej oferty, to wygrana PiS-u staje się bardziej niż pewna.

Biznesmeni z Orlenu dorabiają się na kryzysie energetycznym

I to nie jest fatalizm?

Nie, bo jako aktywistka zrobię wszystko, co mogę, żeby zmieniać postawy obywateli i polityków. Boję się jednak, że dopiero po jesiennych, przegranych przez opozycję wyborach odrobi ona najważniejszą lekcję, czyli aktywnie wymyśli Polskę na nowo, odpowiadając na pytanie, czego tak naprawdę chcemy. Chciałabym się mylić, bo przeciwnym wypadku u władzy dalej będą ludzie potrafiący jedynie niszczyć nasz kraj, a nie go zmieniać. Tacy, którzy w trakcie pożaru powiedzą, że przynajmniej jest ciepło.

Może potrzebujemy progresywnego populizmu?

W połączeniu z aktywną nadzieją byłby bardzo przydatny wbrew temu, co generalnie o populizmie się mówi. Wiem, że w wydaniu prawicowym i faszystowskim jest on niebezpieczny, ale w przeciwieństwie do różnych liderów myśli i opinii po stronie demokratycznej, uważam, że okazuje się niezbędny w kreowaniu narracji o przyszłości. Wkurza mnie, że Mentzen proponuje faszystowsko-wolnorynkową agendę polityczną, ale co ma być dla niego przeciwwagą? Opowieść o demokratycznej, praworządnej i proeuropejskiej Polsce? Oczywiście chciałabym, żeby mój kraj taki właśnie był, ale 90 proc. społeczeństwa nie obchodzi praworządność. Nie dlatego, że są głupi, choć często tak nazywają ich elity intelektualne i polityczne, tylko z uwagi na brak poczucia sprawiedliwości i godności, którego doświadczają na co dzień. Jak mamy ich przekonać do głosowania na ugrupowania, które mówią, że sytuacja w Polsce się poprawi pod warunkiem, że znów będziemy mieć wolne sądy? Te same sądy, które już wcześniej  były dostępne dla niewielu? 

Chodzi więc o konkretne postulaty ekonomiczne?

Tak, bo większość Polaków stawia je na pierwszym miejscu. Przez ostatnie lata niestety nie mieliśmy dużej dyskusji o tym, jak powinna funkcjonować nasza gospodarka. Odbyliśmy zamiast niej mnóstwo debat o szkodliwości 500+. Powinniśmy się tego wstydzić, biorąc pod uwagę, jak wielu osobom świadczenia umożliwiły godne życie. Oczywiście nie twierdzę, że cała opozycja jest zła, a demokrację należy wyrzucić do kosza. Aby kraj był zdrowy potrzebujemy szanujących ją instytucji publicznych. Ale to się nie wydarzy, jeśli olbrzymia część społeczeństwa nie będzie mieć zapewnionego podstawowego bezpieczeństwa i takich reprezentantów politycznych, które o nie zadbają.

Do budowania aktywnej nadziei potrzebne są też pozytywne przykłady tego, co się udało. Zechciałabyś podzielić się takim sukcesem z własnego doświadczenia?

Najbardziej dumna jestem ze współpracy, jaką Wschód nawiązuje z kolejnymi osobami i organizacjami. Współtworzę inicjatywę, która przyciąga kolejne niesamowicie inspirujące osoby, często dużo młodsze ode mnie. Gdy widzę, że jest nas coraz więcej, że nastolatki publikują świetne i mądre filmy na temat podatku progresywnego czy chciwości Orlenu, to czuję, że wszystko, co robimy, ma sens. Przede wszystkim jednak cieszy mnie wspólnotowość naszych działań, które nie zależą tylko ode mnie, Wiktorii czy Konrada Skotnickiego, z którymi zaczynałyśmy  Wschód. To efekt pracy i zaangażowania wielu osób. Mogę wyjechać na kilka dni wakacji i wiem, że rzeczy się dzieją, bo są  w dobrych rękach, nie muszę nad wszystkim czuwać samodzielnie. Poza tym cieszę się z tego, że wreszcie zaczynamy być traktowani i traktowane poważnie i podmiotowo.

Przez kogo?

Część polityków, media, inne organizacje. Jeszcze dwa-trzy lata temu częściej nas ignorowano, wytykano histerię i naigrywano się z naszego wieku. Dziś jesteśmy zapraszane do mainstreamowych programów, w których rzeczywiście czujemy się słuchane i nie robimy za dekorację lub irytujące, krzyczące coś tam w tle do wystąpień polityków narzekaczki. 

Komu pierwszej kolejności poleciłabyś lekturę Aktywnej nadziei

Posłankom opozycji w polskim Sejmie. To często kobiety, które mają ogrom świetnych pomysłów, dużo siły i woli walki, by pomagać społeczeństwu, ale też rozbijać beton wewnątrz swoich ugrupowań. Wiem, że nie jest im lekko, że doświadczają fatalnego traktowania od kolegów z partii, pozostałych polityków oraz mediów. Sądzę, że ta książka mogłaby być dla nich wsparciem. Wiem, że w Polsce panuje raczej tendencja do gardzenia politykami. Mimo że wielu z nich faktycznie na to zasługuje, posłanki, z którymi miałam okazję rozmawiać, są często niewidzialnymi zmieniaczkami okropnego miejsca, jakim pozostaje nasz parlament. Doceniam ich pracę, dlatego Aktywną nadzieję postrzegam jako sygnał uznania dla nich oraz źródło poczucia, że są na właściwym miejscu i nie powinny się poddawać, choć wszystko im mówi, by dały sobie spokój. Myślę, że sama pewnie bym w Sejmie nie wytrzymała.

Dominika Lasota. Fot. Jakub Szafrański

Dlaczego?

Bo wyobrażam sobie, że chodzisz przez ileś lat do tego beznadziejnego przybytku, oglądasz smutne twarze polityków, z którymi musisz ciągle coś, często bezskutecznie, negocjować, i siedzisz w ciasnych pomieszczeniach komisji prowadzonych przez ludzi kompletnie nieznających się na wszystkim, o czym mówią. Podejrzewam, że każdego dnia trzeba sobie przypominać co najmniej kilka razy, że w Sejmie jest się po to, by coś jednak zmienić. Łatwo jednak w to zwątpić, zmęczyć się pracą u podstaw, która bywa ciągłym odbijaniem się od ściany. Okazuje się, że spędzasz na przykład jako posłanka nad danym zagadnieniem czy ustawą ileś miesięcy. Wiesz, że fakty są po twojej stronie i masz rację, a do tego rekordowe społeczne poparcie. Słowem: naród po prostu stoi za tobą w tej konkretnej sprawie, po czym zderzasz się z typem, który ma brata w spółce energetycznej i będzie bronił jego interesów na przekór dobru publicznemu. Jak się nie zniechęcić? Nie wiem, ale one wciąż walczą. 

Nie wszyscy są na tę walkę gotowi, ale przecież każdy i każda z nas ma jedno ważne narzędzie zmiany w ręku. To głos wyborczy. Czy zaliczyłabyś go do działania w ramach aktywnej nadziei?

Tak, bo do stawienia czoła obecnym i nadchodzącym kryzysom potrzebujemy systemowych rozwiązań, czyli konkretnych ustaw i decyzji, które zapewnią nam bezpieczeństwo. Możemy, rzecz jasna, robić różne rzeczy lokalnie, oszczędzać wodę czy prąd, segregować śmieci, mieć ekologiczne ogródki, kupować jedzenie od rolników i przejść na weganizm, ale co z tego, skoro nadal lwia część naszych podatków sponsoruje paliwa kopalne i sektor hodowlany zamiast inwestycji w OZE czy termomodernizację, które pozwoliłyby odciążyć nasze portfele. Są w Polsce polityczki i politycy, którzy naprawdę chcą coś zrobić dla klimatu i innych wielkich problemów. Dlatego oddanie głosu na nich jest tak ważne, szczególnie w tym roku.

Polityka klimatyczna w Polsce wymaga solidarności, a nie wyrzeczeń

Bo to nasza ostatnia szansa na zmianę?

Uważam, że zawsze warto próbować, ale im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Apeluję do wszystkich, by poszli na wybory i głosowali na prawdziwą zmianę, a nie obecny rząd, który ją zablokuje lub na ludzi betonujących przykry, wolnorynkowy i faszystowski system w Polsce. Jednocześnie nie jestem naiwna. Nie wierzę w to, że dzień po wyborach i wygranej opozycji obudzimy się w pięknym kraju. Przeciwnie – wciąż będziemy mieć bałagan do posprzątania i kolejne kryzysy przed sobą, ale przynajmniej dostaniemy szansę na lepszą debatę polityczną, w której być może zamiast uwalania potrzebnych ustaw z uwagi na chronienie stołków, stawimy czoła problemom. Tymczasem chodźmy potańczyć pod Sejmem w czasie ostatniego posiedzenia przed oficjalną kampanią wyborczą. Czytajmy Aktywną nadzieję i angażujmy się w walkę o to, na czym zależy nam najbardziej. To naprawdę ma sens.

**
Dominika Lasota – polska aktywistka klimatyczna, związana z międzynarodowym ruchem społecznym Fridays For Future i polskim Młodzieżowym Strajkiem Klimatycznym, członkini Rady Konsultacyjnej, utworzonej 1 listopada 2020 przez Ogólnopolski Strajk Kobiet w wyniku polskich protestów z października 2020 roku. Współorganizatorka Strajku Kryzysowego przeciwko polityce polskiego rządu 28 października 2022 roku. Współpracowała z Gretą Thunberg w trakcie COP26. Jedna z czterech inicjatorek petycji „Zdrada”, wzywającej polityków i liderów obradujących na COP26 do podjęcia natychmiastowych działań mających na celu powstrzymanie katastrofy klimatycznej. Współtwórczyni inicjatywy Wschód.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij