Kraj

Kto ma prawo mówić o seksie?

Jeśli samo opowiadanie o seksie komuś coś dodaje, to nie chodziło o seks, ale o sam status.

Znacie ten dowcip? Na bezludną wyspę trafiają Pamela Anderson i przypadkowy mężczyzna. Zaprzyjaźniają się, mieszkają razem, uprawiają seks. Ich życie toczy się błogo, w słońcu wśród palm kokosowych. Po pewnym czasie mężczyzna jednak smutnieje. Pamela pyta czy może mu jakoś pomóc. Gość prosi, żeby przez chwilę poudawała jego kumpla. Ta, nieco zdziwiona, przystaje na propozycję. Kiedy zaczyna już odgrywać rolę, jej towarzysz wykrzykuje: „Stary! Jestem na bezludnej wyspie. I wiesz co, codziennie uprawiam seks z Pamelą Anderson!”.

Śmieszy? Mnie nie. Pokazuje za to dokładnie przemoc w mówieniu o seksie i jego symboliczne zapośredniczenie. To właśnie ten męski monopol na mówienie to często przyczyna, dlaczego kobiety milczą, kiedy powinny zabrać głos. Przy okazji dyskusji wokół zakazu aborcji i czarnych marszy, równolegle z opowieścią kobiet o ich doświadczeniach związanych ze sferą seksualną i intymną, pojawiła się ogromna fala hejtu. Całe pole dyscyplinowania, moralizowania i pouczania o tym, jak, kiedy i co mają mówić. Podkreślam – mówić.

Szczególnie interesujące jest to dyscyplinowanie samego mówienia – odgórne wyznaczanie przestrzeni wypowiedzi i milczenia. Ciekawy jest też związany z mówieniem o seksie status symboliczny. Status, który – i tu cały problem – nie dotyczy nawet samego aktu seksualnego, ale dopiero właśnie faktu mówienia o nim. Chodzi więc o to, jak mówienie, opowiadanie i echo tego opowiadania funkcjonuje w mikro i makro skali.

Dowcip o Pameli przypomniał mi sytuację z czasów studiów. Często spotykałam się wtedy przy różnych okazjach, uczelnianych i prywatnych, z jednym z kolegów. Traktowałam tę znajomość zwyczajnie, jako jedną z wielu podobnych. W pewnym momencie kolega wyznał: „Wiesz, po prostu założyłem się z kolegami, że się z tobą prześpię.” Najważniejszy dla niego okazał się nie sam akt, ale ów zakład. Pamiętam to uczucie, w którym nasze dawne rozmowy i spotkania rozmywają się, a ja z koleżanki i partnerki do rozmowy, staję się przedmiotem transakcji, w której celem jest uzyskanie czyjegoś uznania – statusu. Ta sytuacja świetnie obrazuje przynoszący społeczne uznanie mechanizm.

Czy seks jako wyznacznik statusu nie jest powszechnym zjawiskiem?

Jeden z ciekawszych głosów kobiet opisujących mechanizm dyscyplinowania, pojawił się na łamach „Gazety Wyborczej”, zauważając, że „seks konsensualny jest złotym snem klasy średniej, która lubi zapominać, że pomiędzy gwałtem a seksem dobrowolnym, rozciąga się przestrzeń seksu wymuszonego ekonomicznie, emocjonalnie; seksu „dla ratowania związku”, seksu przypadkowego, seksu w upojeniu”. Do tego tekstu dorzuciłabym kwestię, w jaki sposób oraz kiedy o seksie się mówi. Dotyczy to zarówno mało wysublimowanych opowieści „o ruchaniu” (vide Trumpowe „ grab her by the pussy”), jak i bardziej subtelnych uwag o „cipce pani prezes” przy aprobujących spojrzeniach kolegów w jedwabnych krawatach. Różnice klasowe spore, ale pole przemocy to samo.

Do seksu dochodzi w różnych okolicznościach i konfiguracjach. Od tych bardziej chcianych i przyjemnych, po te przypadkowe i zakrapiane alkoholem. Wycieczki szkolne, wyjazdy integracyjne, spotkania z wysłannikami kościoła, i one night standy – wierzę w wyobraźnię czytelników i nie mnożę już przykładów. Tyle na temat samego aktu. Teraz narracja.

Jeśli samo opowiadanie o seksie komuś coś dodaje, to nie chodziło o seks, ale o sam status.

Oczywiście czym innym jest rozmawianie o seksie, jako o doświadczeniu relacji międzyludzkiej, a czym innym przeniesienie go w sferę symboliczną. Istnieje typ mówienia przypominający grę, w której jedna strona staje się przedmiotem, przez co druga zyskuje uznanie. Trochę na podobnej zasadzie na jakiej drogi samochód i zegarek dodaje splendoru i blichtru właścicielowi. W patriarchacie, w tej grze, nie ma remisu. Mówienie o seksie w sferze symbolicznej uprzywilejowuje zawsze mężczyznę. Upominanie kobiet, aby wypowiadały się w wyznaczonej przez władzę – czyli prywatnej – przestrzeni, pokazuje tylko wycinek rzeczywistości. To ułamek uprzedmiotowienia i pogardy wobec kobiet doświadczanej przez nie na co dzień.

W seksie, mówienie o nim ma moc uprzedmiotowienia. W tej symbolicznej sferze, jeśli kobiety coś uzyskują, to zazwyczaj poczucie wstydu i zażenowania. W takiej narracji ich udział sprowadza się do „dawania dupy”. Brać mogą tylko odpowiedzialność za ewentualne konsekwencje. Nic dziwnego, że zazwyczaj milczą o seksie i chcą, aby i inni milczeli. To nie akty płciowe są tutaj upokarzające, ale sposób mówienia o nich. Spojrzenia ludzi, plotki, idiotyczne uśmiechy i ironiczne komentarze – te wszystkie minimalne gesty i praktyki tworzące siatkę pogardy. Do tego chęć i dominacja mówienia – męskiego mówienia, sygnalizuje zazwyczaj bezwzględną wzgardę do słuchania i słyszenia. Ogrom i skala milczenia pod powierzchnią może przerażać i jest bardzo niewygodna dla niektórych mężczyzn. Ujawnienie tych przemilczanych głosów, oznaczałoby konieczność zmiany męskich zachowań i dominujących wartości. Prościej, dla własnej wygody – w domu, na rynku pracy – dyscyplinować kobiety, traktować je niepoważnie – nie słuchać.

Dominujące mówienie wydaje się znane. Wiemy o nim, odczuwamy na poziomie ciała. To co trzeba określić i wskazać, to metody zabierające głos, jak i pozycje tych, którym wolno i tych, którym nie wolno się wypowiadać. Milczenie w rzeczywistości posiada liczbę mnogą. Należą do niego tysiące indywidualnych głosów. To one podporządkowują się w odgórnie narzucony schemat często nawet o tym nie wiedząc. Jeśli o seksie zabrania się mówić w bezpiecznej przestrzeni szkoły czy rodziny, to polem wypowiedzi staje się sfera polityki, religii i ewentualnie medycyny, naznaczona jednak dwoma poprzednimi znacznikami. W ten sposób akty płciowe w dyskursie czyni się przedmiotem tajemnicy, nierealnych fantazji i ideologii. A co do tajemnic; zazwyczaj jest z nimi tak, że chce się o nich mówić.

Zachodnia cywilizacja nie posiada raczej ars erotica. Jest za to z pewnością jedyną cywilizacją, która uprawia scientia sexualis. Rozwinęła i nadal rozwija procedury mówienia o seksualności z oczyszczonego, intelektualnego punktu widzenia.

Współczesny dominujący dyskurs dopuszcza w przestrzeni publicznej tylko ruch w jedną stronę: kontrolę tego, co osobiste i intymne. Ruch odwrotny spotyka się z oporem: dyscyplinowanie, karceniem, nakłanianiem do przestrzegania granic. Władza proponuje więc albo milczenie albo identyfikację z częścią systemu. I te dwie metody wybierane są również jako najlepsza metoda ochrony przez same kobiety. Ten mechanizm warto rozpoznać i zrozumieć. W przemocowej rzeczywistości brak działania, lub przyłączenie się do fali nienawiści daje poczucie, że mnie to nie dotyczy, że uniknę przemocy, tworzy iluzję bezpieczeństwa. Niestety, to tylko iluzja. Przemocowa rzeczywistość dotyka nawet wtedy, a wręcz zwłaszcza wtedy – kiedy się milczy.

Hejt wobec Natalii Przybysz ze strony uczestniczek czarnych marszy to chęć powrotu do tego, co dawne, może nie bezpieczne, ale znane.

To odruch, którego zdecydowanie nie popieram, ale rozumiem. Jesteśmy w sytuacji, w której zawrócić do starych struktur już nie można, ale nowych jeszcze nie ma, choć chęć używania starych narzędzi i myślenia cały czas działa. Tym bardziej, że ciała i umysły kobiet tresowane są od najmłodszych lat do uległości i myślenia o wszystkich innych, tylko nie o sobie. Najgorsze, co można zrobić w tym momencie, to się zatrzymać i milczeć.

Kiedy myślę o bliskich mi osobach, mądrych, wrażliwych kobietach, właściwie za każdą z nich ciągnie się jakaś historia przemocy: molestowania seksualnego, wykorzystywania, przemocy w miejscach publicznych, też gwałtów i bardzo często aborcji. To moje koleżanki, żony, siostry, dzieci – i nie jakieś wyjątkowe, obce, tylko te najbliższe.

Przemoc nie dokonała się gdzieś tam w „patologicznych dołach”, ale w porządnych domach, szkołach i na najbliższym podwórku. Ile z tych historii znają mężczyźni? Nie sądzę, że wiele. Może warto pomyśleć dlaczego?

Wydaje się czasem, że rzeczy które wypowiada się „przy wódce” nie mają znaczenia – otóż mają, bo one też określają to, o czym się mówi i milczy. Może zanim następnym razem, gdy ktoś wypowie się o seksie – przy wódce, herbacie czy w jakichkolwiek innych okolicznościach – niech zada sobie pytanie, czy ktoś na tym traci, a ktoś zyskuje. I jeśli ktoś miałby stracić – to może lepiej nie mówić? Jakoś dziwnie ta „męska” przestrzeń do mówienia nie jest karcona, dyscyplinowania i moralizowania. Co najwyżej bywa zbywana ironią i żartem. Tylko to nie jest śmieszne, podobnie jak dowcip o Pameli. Każda wypowiedź buduje pole, relacje i zapełnia przestrzeń. Przestrzeń do mówienia i milczenia.

O seksie równym, bezpiecznym, z szacunkiem, z przyjemnością, z radością, a najlepiej z miłością – raczej się nie opowiada, wystarczy się nim cieszyć.

Dyskusja wokół aborcji, to – poza szerokim kontekstem całego problemu – też obraz narzuconej z góry przestrzeni dyskursu. Próba utrzymania tych wyznaczonych granic, to obrona utrzymania pola władzy i pogardy – nic więcej. Sama chęć wyznaczania i określania tego, co może, a tego, co nie może być wypowiedziane, powinna niepokoić. W społeczeństwie, które od początku tresuje dziewczynki w uległości, bierności i milczeniu – tym bardziej trzeba wspierać głosy burzące te granice. Nie ma innego sposobu do zmiany rzeczywistości jak mówienie na głos, na wiele głosów, na bardzo wiele głosów. Nie ma innego sposobu zmiany jak tworzenie opowieści – wielu opowieści, a nie wyjątków.

I jak to w wielogłosie, te opowieści będą różne. Jedne bardziej moje, inne bardziej obce. Warto pamiętać, że są obroną samej możliwości mówienia czyli decydowania o sobie i własnej podmiotowości. Dlatego niech będzie ich jak najwięcej.

PS. Na końcu serdeczne podziękowania i wsparcie dla kobiet, które już się wypowiedziały i wypowiadają: Natalii Przybysz, Mai Ostaszewskiej, Magdy Cieleckiej, Krystyny Duniec i rzeszy mniej lub bardziej anonimowych głosów.

***

dr Zofia Cielątkowska – filozofka, kuratorka, wykładowczyni, redaktorka, zajmuje się sztuką i teatrem, filmem, fotografią, tańcem. Stypendystka Wydziału Sztuk Wizualnych na Uniwersytecie w Buffalo (2010), członkini AICA.

 

**Dziennik Opinii nr 329/2016 (1529)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij