„Teraz Polacy mają do wyboru: albo Platforma Obywatelska, albo różne wersje tej samej fałszywej idei – socjalizmu” – tak Donald Tusk przedstawił ideowe fundamenty i cele swojej formacji podczas posiedzenia Rady Krajowej PO w lipcu 2005 roku. „Zdrowy rozsądek albo wyniszczający polityczny bój” – podsumował. Kogo tak naprawdę miał na myśli?
Tusk sprecyzował to podczas publicznego wystąpienia na spotkaniu z działaczami mazowieckiej Platformy Obywatelskiej w 2007 roku, gdzie ogłosił z mównicy, że zarówno Kaczyński, jak i Kwaśniewski, to ludzie, którzy „wciąż chcą Polakom ufundować jakąś wersję socjalizmu”. Wówczas Tusk walczył o swoje miejsce, by zastąpić SLD w duopolu władzy.
Czasy się zmieniają, ale ten strategiczny wybór i zagrożenie, przed którym rzekomo stoją Polacy, zdaniem przywództwa PO i jego zaplecza intelektualnego są stałe – ponieważ lęk przed socjalizmem i szerzej, przed lewicowością jako taką, jest ich fundamentem i kręgosłupem ideowym. Jest wspólnym źródłem, z którego wyszedł cały tzw. obóz postsolidarnościowej prawicy. Nie miało tu istotnego znaczenia, że ówczesne SLD z socjalizmem, a nawet z lewicowością, miało już coraz mniej wspólnego. Lewica ma najlepiej nie istnieć wcale, ma ulec degeneracji i dezintegracji, albo być całkowicie spacyfikowaną przystawką.
„Zdrowy rozsądek” zamiast „socjalizmu”
Przejawia się tu lęk przed nawet potencjalnym „socjalizmem”. A socjalizm to dla tego środowiska nie tylko „uspołecznione środki produkcji”, ale przede wszystkim rozbudowane pakiety świadczeń socjalnych (co nazywa „rozdawnictwem”), usług publicznych, czy mieszkalnictwo komunalne (traktowane jako „przeżytek komuny”).
Rządzić ma „zdrowy rozsądek”. Pojęcie to jest znanym dobrze narzędziem, stwarzającym ideologiczne zasłony, za którymi kryją się polityczne decyzje, przedstawiane jako oczywiste, neutralne i pozbawione emocjonalnych naleciałości. W rzeczywistości za tą fasadą znajduje się złożona konstrukcja wartości, priorytetów i, przede wszystkim, lęków. „Zdrowy rozsądek” wyklucza alternatywne wizje świata, przedstawiając je jako irracjonalne lub niebezpieczne, utrwalając tym samym status quo.
czytaj także
Tusk i PO, wraz z licznie wspierającym ten sposób myślenia gronem publicystów, ustawili się w roli arbitra i „rozsądnego centrum”. Ta strategia przyniosła znakomite rezultaty. Dziś niemal wszyscy określają Platformę jako partię centrum, choć nigdy nie porzuciła radykalnych w istocie idei neoliberalnych, a niejednokrotnie także konserwatywnych czy wręcz nacjonalistycznych (nigdy dość przypominania, kto ustanowił Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”).
Także drugi wielki spadkobierca postsolidarnościowego obozu, Prawo i Sprawiedliwość, wcale nie pałał wielką miłością do lewicy. „Socjalizm to był ustrój hołoty, dla hołoty, można powiedzieć” – powiedział Jarosław Kaczyński w 2007 roku. Jakiekolwiek ewentualne socjalne posunięcia musiały mieć szatę konserwatywną i „patriotyczną” (Gierek był dobry, o ile był „patriotą”) i takież uzasadnienie (np. wzrost dzietności).
Lewicowe tęsknoty milionów
Również lewicy nieodwołującej się do PRL miało nie być. Tego rodzaju formacja w tej wyobraźni nie istnieje. Jeśli jakaś organizacja społeczna czy partia odnosi się do lewicowości, z automatu przyporządkowywana jest do szuflady „komuna”. Obojętne, czy mowa o działaczach lokatorskich, anarchosyndykalistycznym związku zawodowym, czy socjaldemokratycznej partii Razem. Wszyscy to bez wyjątku komuniści, a jak komuniści, to i złodzieje. Nie ma o czym dyskutować.
Tymi trikami posługują się zarówno przedstawiciele PiS, jak i PO. Cel jest wspólny: nie może powstać nic realnie lewicowego, co potencjalnie zagrażałoby hegemonii prawicowej. Musi zostać zduszone w zarodku w każdy możliwy sposób.
Co ciekawe, obie partie wygrywają wybory w dużym stopniu dzięki udawaniu w kampanii jakiejś formy lewicowości. Czasem można niemal uwierzyć, że Tusk to już prawie socjaldemokrata, który chce równościowej i wolnościowej Polski, otwartej i nieopresyjnej. A po wyborach wraca stary, konserwatywno-liberalny Donald, który owszem, zostawi 800 plus, ale strukturalnie nie zmieni nic. Z drugiej strony Kaczyński zdobywa władzę dzięki odwołaniom do socjalnych potrzeb ludzi. Potem realizuje chadecką politykę, czyli bardzo nierówną, gdzie dostaniemy 500 plus i wprowadzenie minimalnej na śmieciówkach, ale z katastrofalną polityką mieszkaniową (Mieszkanie Plus, dopłaty do kredytów 2 proc.).
Prawica wykorzystuje lewicowe w istocie (choć świadomie nieokreślane w ten sposób) tęsknoty milionów ludzi, aby potem zostawić ich często na mniej lub bardziej śliskim lodzie. Po obu stronach duopolu.
POPiS żywi się lewicowymi ideami („mieszkanie prawem, nie towarem” – oznajmił Donald Tusk zdumionym słuchaczom w czasie kampanijnego szoł – po wyborach okazało się, że chodzi o kolejną dopłatę do kredytu), ale realizowanymi tylko w homeopatycznych dawkach. W ramach „obowiązującego rozsądku”. Chodzi o wyssanie życiodajnych soków z lewicy, z jej działań, z jej pojęć, z jej teorii (pamiętacie Kaczyńskiego odwołującego się do książki Piketty’ego?), żeby duopol mógł pożyć jeszcze jedną kadencję, zanim się w obecnej formie rozsypie.
Wybory wygrywa się na Kanale Zero. A Trzaskowski posłał tam Giertycha
czytaj także
Znów wina Razem
Każda próba wyrwania się z tego stanu rzeczy budzi lęk wśród tych, którzy czerpią korzyści z jego istnienia. Najpełniej wyraża to Jan Hartman w „Polityce”:
„Jako że Trzaskowski przegrał o włos (równie dobrze mógłby o włos wygrać!), każdy incydentalny czynnik mógł zmienić bieg wydarzeń. […] Tym samym można mówić o całkiem spersonalizowanej winie. W tym kontekście warto przypomnieć, że po raz drugi Adrian Zandberg swoim kunktatorskim zachowaniem przysłużył się Jarosławowi Kaczyńskiemu. W roku 2015 nie przyłączył się do lewicowej koalicji, która poległa w wyborach, a partia Razem zdobyła w nich zaledwie ok. 3 proc. głosów i również do Sejmu nie weszła. Dzięki temu Kaczyński mógł przejąć władzę. Natomiast dzisiaj Adrian Zandberg uchylił się od poparcia Rafała Trzaskowskiego, w wyniku czego aż 16 proc. wyborców lidera Partii Razem w drugiej turze poparło Karola Nawrockiego”.
To często pojawiająca się część mitologii tego środowiska – jakoby partia Razem miała tak potężną moc sprawczą, że potrafi zaprzepaścić w wyborach szanse kandydata PO i to kilkukrotnie. Chodzi oczywiście o odwrócenie uwagi od własnych przewin, nieporadności i zwyczajnej głupoty. Ale tutaj wyłania się kolejny wątek. 16 procent, które w drugiej turze poparło Nawrockiego. Przecież nikt rozsądny nie uwierzy, że ci, którzy zagłosowali na „obywatelskiego” kandydata PiS, zagłosowaliby na Trzaskowskiego tylko dlatego, że Zandberg go poparł. To jest traktowanie ludzi jak bezmyślne kukiełki polityków. Skrajnie autorytarna wizja rzeczywistości społecznej.
Być może Hartman nie uzmysławia sobie w pełni, co tak naprawdę budzi w nim lęk. Co oznacza te 16 proc.? Otóż to, że Razem udało się przebić do części tzw. „elektoratu socjalnego” (czy jak opisywali to Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura w Społeczeństwie populistów – elektoratu cynicznego). To jest prawdziwe zagrożenie i to jednocześnie dla PO i PiS. Ten przyczółek można powiększać. Jeżeli to się uda, cały obecny układ może się wywrócić.
Nie miejsce tu, żeby analizować przyczyny klęski „starej lewicy” z SLD-UP, ale potęga PiS zbudowała się na sytuacji, która wytworzyła się w wyniku absurdalnej polityki gospodarczej Leszka Millera, choć oczywiście także i on wybory wygrał na programie socjalnym, którego nie zrealizował. W efekcie tych działań stracił zaufanie dużej części elektoratu socjalnego, który początkowo skierował swoje poparcie na Samoobronę, zanim ostatecznie przeszedł na stronę PiS.
Jeśli udałoby się ten proces w jakimś stopniu odwrócić, byłaby to poważna zmiana na polskiej scenie politycznej. To fundamentalne zagrożenie dla obecnego układu. Dlatego będzie on próbował tłumić takie dążenia na rozmaite sposoby.
Na koniec należy zaznaczyć, że omawiana kwestia nie dotyczy jedynie partii politycznych. W podobny sposób traktowana jest cała lewica, obejmująca ruchy społeczne, ich perspektywę na świat, złożoną i różnorodną historię oraz różne odłamy i nurty. Wszystko zostało albo zawłaszczone, albo wymazane z ludzkiej świadomości. I to nie był ani przypadek, ani działanie bezosobowych sił natury.
**
Xavier Woliński – publicysta, aktywista, autor strony Wolnelewo.pl.