W zamieszaniu wokół policji i służb łatwo ulec wrażeniu, że rząd nareszcie zabrał się za poważną reformę. Nic jednak na to nie wskazuje.
Coraz więcej słychać o zmianach w policji i służbach. I coraz bardziej je widać, nawet patrząc z dużego dystansu: odszedł najdłużej urzędujący szef ABW, przy czym powodem miała być jego niezgoda na wizję zmian w tej instytucji, jakie chce przeprowadzić premier; rozpoczyna się reorganizacja Komendy Głównej Policji, która ma doprowadzić do wydzielenia Centralnego Biura Śledczego ze struktur KGP (już powołano pełnomocnika do jej przeprowadzenia). W związku z ujawnieniem brutalnych metod działania CBA za czasów PiS i kompromitacją, na jaką naraziły biuro wycieki dokumentujące pracę „przykrywkowców” (z agentem Tomkiem w roli głównej), coraz bardziej nieuchronne wydają się zmiany i na tym froncie. Zdaniem wielu komentatorów CBA powinno zostać włączone w struktury policji, być może nawet połączone z CBŚ.
W tym zamieszaniu łatwo ulec wrażeniu, że rząd nareszcie zabrał się za poważną reformę służb, którą premier i minister spraw wewnętrznych zapowiadają od lat. Oby tak było, choć na razie nic na to nie wskazuje.
Reforma, której się domagają – zaskakująco zgodnie – sami przedstawiciele służb, organizacje broniące praw człowieka, Naczelna Rada Adwokacka, prokurator generalny i Rzecznik Praw Obywatelskich to zmiana o wiele głębsza niż reorganizacja paru instytucji i wymiana ludzi na najwyższych stołkach. Z jednej strony chodzi o uporządkowanie i zweryfikowanie kompetencji, jakie powinny przysługiwać służbom działającym w interesie bezpieczeństwa publicznego (co może oznaczać zarówno ich ograniczenie, jak i poszerzenie); z drugiej – o stworzenie niezależnych mechanizmów kontroli, które zagwarantują przestrzeganie prawa podczas działań operacyjnych, ale też nie ograniczą elastyczności i szybkości działania tam, gdzie jest to potrzebne.
Jednym z kluczowych wątków tej reformy powinno być kompleksowe uregulowanie zasad korzystania z danych telekomunikacyjnych, szczególnie billingów i danych geolokalizacyjnych. Dziś sporo w tym zakresie zależy od samych operatorów, którzy decydują, ile informacji przesyłają w ramach jednego zapytania o dane, co może nie tylko opóźniać pracę operacyjną, ale przede wszystkim zaciemnia statystyki. Natomiast o tym, jakie dane są pobierane, czy są wykorzystywane w naprawdę uzasadnionych przypadkach, jak długo są przechowywane i kto ma do nich dostęp, przeważnie decydują wewnętrzne procedury policji i innych służb. To jeszcze nie znaczy, że musi być źle. W praktyce może być nawet bardzo dobrze. Jednak my, obywatele, nie mamy już na to żadnego wpływu – żadnego mechanizmu kontroli.
Wbrew powszechnej intuicji także wśród osób najbardziej zainteresowanych łatwym i szybkim dostępem do danych telekomunikacyjnych pojawiają się głosy, że potrzebna jest większa kontrola.
Wystarczy przyjrzeć się realiom pracy policji, żeby zrozumieć dlaczego. Z perspektywy szeregowego funkcjonariusza im więcej uznaniowości, tym większe ryzyko problemów – np. zarzutu o przekroczenie uprawnień. Takiego ryzyka nie chce podejmować nikt, kto wie, że w razie afery nie może liczyć na solidarność i wsparcie ze strony swoich mocodawców. A często niestety nie może.
Jest jeszcze jedna sprawa: w Trybunale Konstytucyjnym czeka na rozpatrzenie kilka wniosków złożonych przez Rzecznik Praw Obywatelskich i prokuratora generalnego, które w wypadku pozytywnego rozpatrzenia zrobią z aktualnie obowiązujących przepisów kompetencyjnych policji i służb ser szwajcarski. Dla wszystkich, których to bezpośrednio dotyczy, jest oczywiste, że nie warto czekać na wyrok Trybunału; jego wejście w życie można odroczyć najwyżej na 18 miesięcy. Prace nad nową koncepcją rozwiązań prawnych lepiej zacząć już teraz, kiedy jeszcze jest czas na konsultacje, ścieranie się poglądów i rzetelną ocenę skutków regulacji. Oczywiście pod warunkiem, że chcemy dobrych rozwiązań.
Tym sposobem – z bardzo różnych pobudek i z zastrzeżeniem pewnych różnic co do szczegółów – rodzi się dość niecodzienna koalicja instytucji domagających się kompleksowej reformy przepisów, na których opiera się działanie policji i tajnych służb. Wciąż jednak brakuje najważniejszego aktora: ministra spraw wewnętrznych. Bez zielonego światła z góry nie ma szans na rozpoczęcie prac legislacyjnych ani nawet na prawdziwą debatę publiczną. Kiedy minister milczy, milczeć też muszą jego podwładni.
Jacek Cichocki wydaje się bardzo świadomie korzystać z tego impasu. Od lipca 2011 roku ogłasza gotowość do reformy, a średnio raz w roku publikuje nowe założenia do starej koncepcji, które swoim poziomem ogólności potwierdzają brak woli politycznej, żeby ten temat poważnie ruszyć. Na kilkunastu stronach tekstu, obfitującego w okrągłe zdania, nie da się zarysować konkretnych zmian w wielu wzajemnie powiązanych ustawach. Minister też to wie. Zawsze można jednak powiedzieć, że to (kolejna) przymiarka do reformy. Albo: że jesteśmy w procesie zmian, więc głębsza reforma musi jeszcze poczekać.