Co piąty europejski pieszy ginie w naszym kraju.
Polskie drogi i ulice są jednymi z najniebezpieczniejszych w Europie. Nie jest to sytuacja nowa, od wielu lat zajmujemy ostatnie miejscach w europejskich statystykach. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego próbuje uspokajać, pokazując, że z roku na rok mamy mniej wypadków. Trzeba jednak zauważyć, że ta poprawa bezpieczeństwa dotyczy głównie kierowców i pasażerów aut. Liczba wypadków śmiertelnych z udziałem pieszych zmienia się minimalnie. Jesteśmy jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym ginie rocznie ponad 1000 pieszych (w 2014 roku – 1116 pieszych).
Jak to wygląda w innych krajach europejskich?
Porównanie w liczbach bezwzględnych może przyprawić o depresję – co piąty europejski pieszy ginie w Polsce. W najbezpieczniejszych krajach (Holandia, Szwecja, Norwegia) ginie 20-40 pieszych rocznie. W Wielkiej Brytanii około 400. Ze względu na istotne różnice w liczbie ludności, aby sensownie wszystkich porównać, stosuje się przelicznik – dzieli się liczbę ofiar śmiertelnych przez liczbę mieszkańców.
Unijna średnia (z włączeniem polskich statystyk) to 11 ofiar śmiertelnych na milion mieszkańców. Kraje o najwyższym bezpieczeństwie pieszych (Holandia, Szwecja) mają ten wskaźnik na poziomie 3–4. Dla Polski ten wskaźnik w 2014 roku wynosi 29.
Dlaczego w Polsce jest tak źle?
Najistotniejsza różnica jest tak wyraźna, że do jej stwierdzenia nie trzeba specjalistów. Polacy, którzy spędzą jakiś czas w krajach Europy Zachodniej, często zwracają na to uwagę. Wspominają pozytywne zaskoczenie zachowaniem kierowców, którzy zatrzymywali się przed przejściem, jeszcze zanim piesi weszli na jezdnię.
Istotnie, standardem europejskim jest ustępowanie pierwszeństwa pieszym, którzy zbliżają się do przejścia dla pieszych. Standard ten jednak trudno uznać za wynikający z „mentalności kierowców” czy „innej kultury jazdy”, jak to czasem jest w Polsce sugerowane.
Takie zachowania są efektem klarownych przepisów, które we wszystkich krajach tzw. „starej Unii” wyglądają bardzo podobnie – kierowca ma ustąpić pierwszeństwa pieszemu, który zbliża się do przejścia. Przepis ten jest traktowany bardzo poważnie przez instruktorów, egzaminatorów i policję – tu nie ma żadnej taryfy ulgowej. To te czynniki tworzą „inną kulturę jazdy”.
A jak to wygląda w Polsce? Najczęściej pieszy czeka, aż auta przejadą. Gdy trwa to zbyt długo, wypatruje luki między autami, choć od czasu do czasu zdarzy się też ktoś, kto ustąpi pierwszeństwa. Dlaczego tak to wygląda? Przyczyna bezpośrednia jest prosta – w Prawie o Ruchu Drogowym nie ma zapisu o ustępowaniu pierwszeństwa pieszemu, który zbliża się do przejścia. Jest tylko ustąpienie pierwszeństwa pieszemu, który znajduje się na przejściu. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle – dla kierowcy pieszy nie istnieje, dopóki nie postawi nogi na pasach. Można byłoby pomyśleć, że nie jest jeszcze tak źle – w końcu jak już postawi tę nogę, to trzeba ustąpić mu pierwszeństwa. Niestety, niekoniecznie – w Prawie o Ruchu Drogowym istnieje też zapis dotyczący zachowania pieszego – „Pieszym zabrania się wchodzenia na jezdnię bezpośrednio przed jadący pojazd, w tym również na przejściu dla pieszych”. Ten zapis jest wytrychem, który w polskiej praktyce zdejmuje z kierowców odpowiedzialność za bezpieczeństwo pieszego. Jak daleko ten absurd się posunął, najlepiej pokazuje szeroko omawiana w mediach opinia biegłych, według których „88 letnia staruszka o kulach wtargnęła na przejście dla pieszych”.
Jak Polska „poprawia” bezpieczeństwo?
Zmieniamy prawo
Całą procedurę legislacyjną w trybie ekspresowym przeszedł zapis dotyczący noszenia odblasków po zmroku na terenie niezabudowanym. Jest to kolejny obowiązek nałożony na pieszych. Policja zdążyła już w tym roku wystawić ponad 15 tysięcy mandatów za brak odblasków.
Czy to dobry kierunek? Mam wątpliwości. Z technicznego punktu widzenia nawet najbardziej świecący pieszy nie będzie bezpieczny, jeśli kierowca nie będzie miał zamiaru ustąpić mu pierwszeństwa. W praktyce oddziaływanie przepisu może być jeszcze słabsze – odblask przecież może być zasłonięty przez torebkę, plecak, szalik, parasol, łatwo go zgubić.
Jest jeszcze inny aspekt tego problemu – czy to pieszy powinien być obarczony obowiązkami i ponosić koszty tego, że kierowcy chcą się szybko poruszać w trudnych warunkach oświetleniowych?
Wśród 1116 ofiar wypadków z pieszymi mamy 1116 ofiar wśród pieszych i 0 wśród kierowców, więc czy to piesi są zagrożeniem dla kierowców? Czy kierowcy dla pieszych? Obecne podejście władz może budzić poczucie niesprawiedliwości – tworzy hierarchię, w której kierowca jest coraz wyżej. W najbardziej bezpiecznych krajach pozycja pieszych i kierowców jest wyrównana przez zdecydowane przeniesienie ciężaru dbania o bezpieczeństwo pieszych na kierowców.
Istotne są też koszty – kampania społeczna i ogromne siły policji skupione na karaniu pieszych to jednocześnie brak działań i brak sił policji w sferze bezpieczeństwa pieszych tam, gdzie jest ono faktyczne zagrożone.
Realna poprawa mogłaby nastąpić, gdyby przyjęto wreszcie przewijający się od paru lat przez Sejm, Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju (a wcześniej Ministerstwo Infrastruktury, Budownictwa i Gospodarki Morskiej) i ekspertów nowy projekt „pieszych przepisów” w Prawie o Ruchu Drogowym. Po ostatnich marcowych obradach sejmowej komisji infrastruktury znów został cofnięty do podkomisji.
Niestety, nawet w tym nowym projekcie zbliżający się do przejścia pieszy nie ma pierwszeństwa – według tej propozycji pierwszeństwo ma pieszy oczekujący przed przejściem. Pierwszeństwo? Zastanówmy się nad tym, co w ogóle oznacza „pierwszeństwo”. Gdy ruch dotyczy pojazdów, ustępowanie pierwszeństwa polega na tym, że umożliwiamy przejazd pojazdom, które zbliżają się do skrzyżowania, a nie tylko tym, które już są na skrzyżowaniu. Nie polega na tym, że kierowca zatrzymuje się i sprawdza czy inni kierowcy zamierzają ustąpić mu pierwszeństwa. Nie ma też żadnego specjalnego zapisu, który określałby, że kierowcy nie wolno „wtargnąć” pojazdem na skrzyżowanie bezpośrednio przed pojazdem, który się nie zatrzymał.
Jak widać, w polskim prawie stworzono specjalną, mniej korzystną dla pieszych, definicję pierwszeństwa.
Egzekucja. Prawa czy pieszych?
Kolejne problemy napotykamy przy egzekwowaniu przepisów. Nawet to w nikłym stopniu chroniące pieszych prawo jest w Polsce często łamane. Jak często zdarza się, że stoimy już na pasach, na skraju jezdni, a mimo to wciąż czekamy, bo jedzie sznur samochodów i nikt się nie zatrzymuje? Pewnie nie raz. A jak często zdarza się, że widzicie policję zatrzymującą kierowców, którzy w takiej sytuacji nie ustąpili pierwszeństwa? Pewnie nigdy. Zdarzają się sytuacje, kiedy mimo obecności patroli kierowcy bezkarnie przejeżdżają przez przejście, na którym już stoi pieszy. Niepokojąco często spotykam się z wyprzedzaniem lub omijaniem aut ustępujących pierwszeństwa pieszym na pasach. Obserwowana częstotliwość łamania tych przepisów sugeruje, że nawet jeśli policji zdarza się karać za to kierowców, to kontrolowanie tych zachowań odbywa się zdecydowanie zbyt rzadko.
Prawa dla pieszych? Czy przeciwko pieszym?
Wróćmy jeszcze do dotyczących pieszych zapisów w Prawie o Ruchu Drogowym. Ich nieintuicyjność i niespójność łatwo może sprawiać kłopot. Podczas gdy kierowcy mogą rozumienie przepisów przedyskutować z instruktorem, a znajomość przepisów jest sprawdzana przy okazji zdawania egzaminu na prawo jazdy, to pieszy może nie mieć takich możliwości. Jeśli zna przepisy, może nie wiedzieć, jak się do nich dostosować lub nawet nie mieć takich możliwości poznawczych. Dzieci, osoby starsze, niedowidzące, niewidzące, niepełnosprawne, także intelektualnie – im wszystkim wolno poruszać się w przestrzeni publicznej. Jeśli mogą się tam poruszać, to rozsądny ustawodawca zadbałby o to, aby zapewnić im bezpieczeństwo. To na kierowcy – osobie posiadającej specjalne uprawnienie – jako wprowadzającemu w przestrzeń publiczną ciężkie, szybkie i niebezpieczne narzędzie, powinna spoczywać odpowiedzialność za bezpieczeństwo tych osób.
Mimo to polskie przepisy wymagają od pieszych, aby umieli ocenić prędkość pojazdu, jaką będzie miał drogę hamowania, jakie ma obciążenie, jaka jest przyczepność nawierzchni, a w istocie – czy kierowca w ogóle podejmie decyzję o hamowaniu.
To nie tylko trudne – to absurdalne, bo wszystkie te informacje powinien doskonale znać kierowca samochodu. I to on, biorąc to pod uwagę, powinien jechać z taką prędkością, aby móc obserwować to, co się dzieje wokół jezdni i po zauważeniu pieszego zbliżającego się do przejścia, móc zatrzymać się przed przejściem dla pieszych.
Niestety, jak na razie można odnieść wrażenie, że w tej materii państwo polskie zupełnie się poddało. Dzieci traktuje się jak dorosłych, a dorosłych jak dzieci – ruch aut traktuje się jak żywioł, którego nie da się opanować i wszystko oraz wszyscy dookoła muszą się do niego dostosować.
Uwagę zwracają również przepisy, które zabraniają zachowań zupełnie naturalnych w mieście i trudno znaleźć w Unii Europejskiej kraj, gdzie tego typu uregulowania obowiązują. Oto przykład:
„2. Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych jest dozwolone, gdy odległość od przejścia przekracza 100 m. Jeżeli jednak skrzyżowanie znajduje się w odległości mniejszej niż 100 m od wyznaczonego przejścia, przechodzenie jest dozwolone również na tym skrzyżowaniu.
3. Przechodzenie przez jezdnię poza przejściem dla pieszych, o którym mowa w ust. 2, jest dozwolone tylko pod warunkiem, że nie spowoduje zagrożenia bezpieczeństwa ruchu lub utrudnienia ruchu pojazdów. Pieszy jest obowiązany ustąpić pierwszeństwa pojazdom i do przeciwległej krawędzi jezdni iść drogą najkrótszą, prostopadle do osi jezdni”.
Wyobraźmy to sobie: chcemy kupić gazetę w kiosku po drugiej stronie ulicy, wychodzimy z domu, do kiosku mamy 10 metrów – parę metrów chodnika i mała lokalna uliczka do przejścia. Co robimy? Jeśli mamy pecha, idziemy kilkadziesiąt metrów do najbliższego przejścia, by następnie wrócić się w to samo miejsce po drugiej stronie ulicy. Zamiast iść 5-10 sekund, idziemy 2-3 minuty. Absurd? I pewnie myślicie, że policja za to nie daje mandatów. Niestety, w ramach akcji typu „Bezpieczny Pieszy”, polska drogówka przechodzi samą siebie, a w internecie można znaleźć prezentowane z dumą nagrania.
Jak wielu pieszych wie o istnieniu tych przepisów? Jak wielu się do nich stosuje? Czy poprawiają bezpieczeństwo? A może są tylko powodem do wystawiania mandatów lub ułatwiają przypisanie winy w niejasnych sytuacjach? Badań i statystyk na ten temat brak.
W dyskusjach czasem zdarzają się głosy kierowców, że piesi, którzy chcą się poruszać po ulicach, powinni znać prawo i że brak egzaminu na poruszanie się pieszo w niczym tej sytuacji nie zmienia. To bardzo ważny argument, a za chwilę zobaczymy, że jest obosieczny.
Jakie przepisy obowiązują kierowców w Polsce?
Skupiałem się do tej pory na Prawie o Ruchu Drogowym. Jednak w Polsce są jeszcze dwa inne dokumenty, które obowiązują kierowców. Dokumentem o najwyższej randze jest Konwencja Wiedeńska. Oto interesująca nas część zapisu:
„(…) kierujący powinni zbliżać się do tego przejścia tylko z odpowiednio zmniejszoną szybkością, aby nie narażać na niebezpieczeństwo pieszych, którzy znajdują się na przejściu lub wchodzą na nie; w razie potrzeby powinni zatrzymać się w celu przepuszczenia pieszych”.
Zapis w podobnym duchu znajdziemy w Rozporządzeniu o znakach i sygnałach drogowych:
„§ 47. 1. Znak D-6 “przejście dla pieszych” oznacza miejsce przeznaczone do przechodzenia pieszych w poprzek drogi. (…)
4. Kierujący pojazdem zbliżający się do miejsca oznaczonego znakiem D-6, D-6a albo D-6b jest obowiązany zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszych lub rowerzystów znajdujących się w tych miejscach lub na nie wchodzących lub wjeżdżających”.
Zdarzają się już opinie biegłych i decyzje sędziowskie wydane na podstawie tych uregulowań. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby ustawodawca przestał grać z obywatelami w „a tu cię mam…” i ujednolicił przepisy. Dopóki ich znajomość nie jest powszechna (nawet wśród policji), trudno o poprawę bezpieczeństwa pieszych na przejściach.
Prędkość
W polskich miastach jeździ się zdecydowanie zbyt szybko, czego efektem pośrednim jest nieustępowanie pierwszeństwa pieszym. Przy dużej prędkości kierowca ma zawężone pole widzenia, więc zauważa zbliżającego się do przejścia pieszego zbyt późno, gdy nie ma już szans na wyhamowanie. Efektem jest albo wypadek, albo zatrzymanie się pieszego tuż przed przejeżdżającym autem (mimo wcześniejszej oceny pieszego, że kierowca jest w wystarczającej odległości od przejścia, aby zdążył się zatrzymać).
Jednak powoli następują zmiany. W niektórych miastach nie da się już tak szybko jeździć. Liderem jest Gdańsk – miasto, które systematycznie uspokaja ruch w centrum. Strefy tempo 30 obejmują obecnie 50% długości ulic w tym mieście, docelowo planowane jest objęcie nimi 80% ulic. W tym kierunku zaczynają iść inne polskie miasta. W sukurs przychodzą coraz bardziej popularne projekty uspokajania ruchu powstające w ramach budżetów partycypacyjnych.
Przyszłość
Zmiany zaczynają się od dołu – to pojedyncze jednostki walczące o próg spowalniający przed szkołą czy azyl na przejściu przed placem zabaw zaczynają ten proces. Co światlejsi samorządowcy podchwytują te pomysły i efekty widać już w Gdańsku. Istotne jest to, że ludzie mają już dość wyczekiwania na przejściach, nie chcą się bać puszczać dzieci do szkoły, chcą iść po chodniku, a nie lawirować między zaparkowanymi autami. Mam nadzieję, że już wkrótce te potrzeby zostaną przyswojone przez polityków na najwyższych szczeblach i opisane tu problemy przejdą do historii.
Jacek Grunt-Mejer – psycholog transportu, doktorant na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, autor bloga Strefa Piesza.
** Dziennik Opinii nr 99/2015 (883)