Ten szósty Kongres był jakiś inny. Kilka razy miałam łzy w oczach. Co na to media? Niewiele.
Sądziłam, że nic nie zdoła dorównać emocjom pierwszego Kongresu Kobiet, tego z 2009 roku, ale szósty, tegoroczny, miał w sobie elektryczność i moc. Drapieżność i pewność siebie. […] Ten pierwszy też jechał na gniewie – że kobiety pominięto w obchodach 20-lecia wolnej Polski. I na zdziwieniu: że tyle nas jest, że obradujemy w Sali Kongresowej, a nie jak zwykle w czyjejś kuchni lub kobiecej fundacji. Byłyśmy razem i to było niesamowite, ale większość z nas nie miała pojęcia, co z tego wyniknie, czego możemy żądać. […] Tymczasem stałyśmy się zjawiskiem ogólnopolskim, a regionalne kongresy bywały ciekawsze niż ten warszawski. Spotkały się kobiety z różnych środowisk, otwierało się pomijane dotąd tematy (problemy kobiet po pięćdziesiątce, opieka nad niepełnosprawnymi, ściągalność alimentów). Bywałyśmy też skuteczne – kwoty na listach wyborczych nie wzięły się z dobroci polityków, to był megawysiłek Kongresu i jego megasukces.
Historia historią, ale ten szósty Kongres był jakiś inny. Kilka razy miałam łzy w oczach i wiem, że nie tylko ja. Było nas prawie 10 tys., znacznie więcej niż na poprzednich kongresach. Ale nie o to chodzi. Chodzi o pewną szczególną nutę determinacji i dojrzałości, która pobrzmiewała w większości wystąpień. Kobiety, których nigdy bym nie podejrzewała o radykalizm, mówiły ostro, jasno, konkretnie. […] Panel „Wściekłe matki”. Anita Kucharska-Dziedzic grzmi o kobiecym wstydzie: matki wciąż się wstydzą, że nie dorosły do ideału, ojcowie są zagłaskiwani, gdy wywiązują się choćby z części swoich obowiązków. […] Panel o kobietach w kinie. Wybitna dokumentalistka Maria Zmarz-Koczanowicz z humorem opowiada, jak Krzysztof Zanussi usiłował ją zniechęcić do zawodu reżysera. […] Panel o najnowszej historii Polski. Labuda rzuca prowokacyjnie: „Jak mnie jeszcze raz ktoś spyta o mrówczą pracę na zapleczu, to zabiję!”.
Co na to wszystko media? Niewiele. Za to kilka dni przed Kongresem Renata Grochal uciera nam nosa w „Wyborczej”. Nudzi ją hasło „Wspólnota, odpowiedzialność, równość”.
Jesteśmy irytująco nieskuteczne, bo rząd nie spełnia naszych postulatów. No rzeczywiście, nie spełnia – może należałoby porozmawiać o tym z rządem?
Tekst traktuje nas jak partię polityczną i wieszczy przegraną: „Zapowiada się spektakularny falstart, bo Palikot dał liderkom Kongresu miejsca w okręgach, gdzie nie mają szansy na mandaty”. Kongres zdaniem Grochal znalazł się w pułapce. Na koniec obśmiane zostaje to, że na Kongresie ma śpiewać Steczkowska. Osobiście nie przepadam, ale co w tym, do diaska, zabawnego?
Nie chodzi o poglądy Grochal, lecz o to, że dziennikarka jedynej w Polsce liberalnej gazety pisze o największym w tej części Europy ruchu społecznym na rzecz równości płci i pisze z lekceważeniem, a poza tym w dużej mierze nie na temat. Kongres nigdy nie był partią polityczną i mam nadzieję, że nigdy nią nie będzie. Jest przedsięwzięciem masowym, wielkim tyglem, w którym ścierają się różne poglądy, a jednocześnie tworzy się nowy język kobiecego oporu przeciw seksistowskiej kulturze. Dokonuje się przełom w zbiorowej świadomości. Cóż, media oczekują sensacji. I wciąż posługują się zestawem klisz i stereotypów, które nijak się do tego przełomu nie mają.
Czytaj cały felieton Agnieszki Graff w Wysokich Obcasach z 24 maja
Czytaj także:
Magdalena Środa: Dzienikarskie banały i społeczna prawda o Kongresie
Agnieszka Grzybek: Kongres musi reprezentować różne potrzeby społeczne i ekonomiczne kobiet