Kraj, Świat

Gdula: Wszystko, co musi się zmienić

Spory polityczne powrócą, tylko dotyczyć będą innych kwestii niż przed wojną. Są trzy takie zasadnicze tematy.

„Wojna zmienia wszystko” – słyszymy kilka razy dziennie. I rzeczywiście tak jest, tylko nie do końca wiadomo, czym jest to „wszystko”.

Trzymamy kciuki za Ukrainę, ale wiemy, że nawet jeśli wygra ona wojnę, to nie ma powrotu do sytuacji sprzed 24 lutego. Czy oznacza to, że już nie będzie sporów i będziemy wszyscy zjednoczeni wobec Putina? Może niektórym podoba się ta wizja, ale radzę się na to nie nastawiać. Spory powrócą, tylko dotyczyć będą innych kwestii niż przed 24 lutego.

Jakich? Są trzy takie zasadnicze tematy.

Bezpieczeństwo

Na pewno jeszcze przez długi czas ze względu na rosyjskie zagrożenie w centrum uwagi będą kwestie bezpieczeństwa. Wojska NATO już zwiększyły obecność w krajach swojej wschodniej flanki w państwach bałtyckich, Polsce i Rumunii. Niektóre kraje, jak choćby Polska czy Niemcy, już dokonały kroków w stronę zwiększenia wydatków na obronność. Europa i NATO będą prowadziły działania na rzecz zwiększenia swoich zdolności odstraszania Rosji i przeciwdziałania jej wrogim, hybrydowym inicjatywom uderzającym w bezpieczeństwo krajów Zachodu.

O ile wcześniej debata dotyczyła tego, czy wydawać więcej, czy mniej, o tyle teraz kręcić się będzie wokół tego, jak wydawać. I tu pojawią się polityczne różnice.

Pierwsza kwestia, która zacznie dzielić, dotyczyć będzie stopnia, w jakim europejskie bezpieczeństwo polegać powinno na NATO (to, że powinno, nie podlega dyskusji), a w jakim na współpracy wojskowej w ramach Unii Europejskiej. Przekłada się to na konkretne decyzje dotyczące chociażby uzbrojenia. Czy kraje bezpośrednio zagrożone atakiem Rosji powinny postawić na rozwój wspólnego uzbrojenia, czy raczej kupować gotowe wyposażenie z USA?

Sprawa nie jest bagatelna, bo dotyczy wydawania ogromnych sum pieniędzy. Jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę wspólny budżet obronny państw Wspólnoty Europejskiej był trzy razy wyższy (ok. 200 mld) niż budżet wojenny Federacji Rosyjskiej (ok. 75 mld). Ostatnie decyzje Niemiec o zakupie amerykańskich F35 to rozwiązanie średniookresowe.

Trwać będą prace nad niemiecko-francusko-hiszpańskim projektem FCAS, czyli myśliwca nowej generacji wspomaganego przez latający aparat bezzałogowy. To samo będzie się pewnie działo w zakresie cyberbezpieczeństwa czy tarcz antyrakietowych. Wspólne projekty wojskowe w Europie mogą dać duży efekt synergii i zapewnić rozwój europejskiego przemysłu obronnego w długiej perspektywie. Może to być lepszy punkt wyjścia do tworzenia europejskiej armii niż rozpoczynanie od kontrowersyjnej kwestii centrów dowodzenia, dzielenia się kompetencjami i rozmiarami kontyngentów.

Europejska armia ma sens

Energia

Drugim dużym tematem, który już dziś dzieli, jest kwestia transformacji energetycznej. Po najeździe Rosji na Ukrainę polska prawica wróciła do swojej ulubionej piosenki „nie odchodzimy od węgla”, przerywanej co najwyżej nowym refrenem „Niemcy wciąż kupują gaz u Putina”.

Takie nastawienie kosztowało nas już sześć lat stagnacji w energetyce. W 2015 mieliśmy 11,9 proc. udziału OZE w miksie energetycznym, a w 2020 12,2 proc. Jedyną innowacją, jaką udało się wprowadzić, była zmiana metodologii i dodanie do OZE drewna spalanego w domowych kominkach! Dzięki temu „statystycznie” udało się nam dobić do 16 proc. udziału OZE w miksie.

Jeśli rzeczywiście chcemy zwiększyć nasze bezpieczeństwo energetyczne, nie wystarczy dywersyfikacja źródeł gazu czy ropy. Musimy postawić na OZE, bo to nie tylko lokalne i niewyczerpywalne, ale także rozproszone, czyli bardziej odporne na potencjalny atak źródła energii.

I właśnie w tę stronę zmierza dziś UE. Pakiet REpowerEU to ambitny plan energetycznego uniezależnienia się od Rosji w horyzoncie zaledwie ośmiu lat. Komisja planuje kompleksowe działania obejmujące dywersyfikację dostaw, obowiązkowe napełnianie magazynów gazu przed zimą i budowę wspólnej infrastruktury gazowej. Nacisk położony jest na inwestycje w oszczędzanie energii, rozwój OZE i energię wodorową. Zgłaszane wcześniej jako ambitny cel 40 proc. OZE w miksie do 2030 stanie się teraz najpewniej mocnym punktem europejskiej transformacji energetycznej. Jeśli uda się zrealizować wszystkie cele, konsumpcja gazu w 2030 spadnie o 150 mld m3. Będzie to dokładnie tyle, ile kraje UE zaimportowały z Rosji w 2021.

Polska powinna spinać się tutaj bardziej niż inni, bo musimy odrobić zaległości. Opowieści o atomie to – niezależnie nawet od kontrowersji z nim związanych – pieśń odległej przyszłości (budowa elektrowni to około 15–20 lat). Sytuacja dziś zmusza nas do szybszego działania. Żeby zbudować bezpieczne, odnawialne i zapewniające lokalne miejsca pracy OZE potrzebujemy do 2030 około 620 mld złotych.

To niemal 80 mld rocznie. Zacznijmy myśleć o tych wydatkach podobnie jak o strategicznych wydatkach na wojsko. Z tym że stanowiłyby one więcej, bo około 4 proc. PKB. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy jako państwo wciąż zależni od długich łańcuchów dostaw (import gazu LNG i ropy), a jako konsumenci z trwogą otwierać będziemy comiesięczne rachunki.

Rezygnacja z importu gazu z Rosji? W Europie nawet się tego nie dyskutuje [rozmowa z ekspertem do spraw energetyki]

Odporność polityczna

Ostatnia kluczowa kwestia dotyczy odporności liberalnej demokracji. Przez ostatnią dekadę Rosja oplotła Europę i USA siecią organizacji i agentów wpływu, żeby siać chaos i dzielić kraje Zachodu. Wykorzystywała do tego partie polityczne, organizacje społeczne i firmy.

Od koronapierdolca do porzuconych pachołków Kremla. Co słychać w polskiej „partii rosyjskiej”

Weźmy dla przykładu tylko jedną sferę aktywności rosyjskiej propagandy destrukcyjnej – ruchy antygender. Ich celem jest pogłębienie podziałów społecznych pod hasłami obrony rodziny i tradycyjnych wartości. W latach 2009–2018 w Europie rosyjskie pieniądze przeznaczone tylko na ten cel to aż 188 mln dolarów.

Czas skończyć przymykać na to oczy. Jesteśmy liberałami, ale nie idiotami. Nie można poświęcić liberalnej demokracji, bo wszelka działalność – może poza terroryzmem – powinna cieszyć się ochroną wolności słowa. Śledzenie przepływów pieniężnych z Federacji Rosyjskiej i od jej sojuszników do organizacji społecznych i partii politycznych nastawionych na destrukcyjną propagandę i polaryzację społeczną powinno stać się jednym z priorytetów służb specjalnych w krajach Zachodu.

Wschód porwany albo tragedia Słowacji w brudnych łapach Rosji

Nie chodzi o to, żeby urządzać teraz polowanie na czarownice i rozliczać ludzi z proputinowskich wpisów na przykład z 2012 roku. To, co działo się przed 24 lutego, można nawet oddzielić grubą kreską, jednak wszelkie obecne działania polityczne powiązane z państwem rosyjskim muszą być wychwytywane i paraliżowane. Oznaczać to może bardzo różne działania: od wyciszania trollingowych kont w mediach społecznościowych i stron internetowych nawet po delegalizację podejrzanych organizacji.

Europa musi przygotować się do długiej konfrontacji z Rosją. Europejska liberalna demokracja jest dla Kremla wrogiem. Gospodarkę traktuje on jako przedłużenie polityki, wydaje ogromne pieniądze na armię. Jeśli my nie zadbamy o zbudowanie Europy odpornej na agresywne zakusy Rosji, będziemy kiedyś skazani na taką walkę, jaką toczy dziś Ukraina.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij