Jak dobrze, że są jeszcze tak zaskakujący komentatorzy jak Tomasz Wróblewski.
Czy na Ukrainie jest lepiej niż w Polsce? Tak, tylko trzeba wiedzieć, kogo o to zapytać. Akurat Ukraińców i Ukrainek nie ma sensu pytać o nic – co do tego mamy w polskich mediach konsensus. Może i dobrze zresztą, bo nasza rozmowa o Ukrainie jest zawsze rozmową o Polsce, ewentualnie o Polsce i Rosji, więc to po prostu oszczędność czasu dla wszystkich zainteresowanych. Przemęczenie tematem Ukrainy powoduje też, że coraz rzadziej chce się słuchać tych, którzy mówią prawdy znane – jak to, że na Ukrainie najlepiej nie jest. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Zapytać o Ukrainę Polaka, który powie coś nieoczywistego. Na przykład że na Ukrainie jest mimo wszystko świetnie. Dobrze, że jeszcze takich komentatorów mamy i ktoś wciąż potrafi zaskoczyć słuchaczy. Jak Tomasz Wróblewski w środowym Poranku TOK.FM.
Jego wypowiedź warta jest przytoczenia w całości. Wróblewski, zastanawiając sie nad niestabilnością gospodarczą Ukrainy, odwołał się do polskiej transformacji: „Na przykładzie Balcerowicza zobaczyliśmy, jak szybko wolny rynek potrafi działać. My mówimy, że to był bardzo trudny okres, okres wyrzeczeń, ale gospodarka rynkowa stosunkowo najszybciej wypełnia te luki. Puszczenie tego bez tych wszystkich regulacji, bez tego socjalu, który mamy teraz w Polsce – Ukraina zaczyna od zera, gospodarka wolnorynkowa jest w stanie bardzo szybko doprowadzić do tego minimum bytowego i to, że gorzej być nie może, to jest tak samo źle, jak i dobrze dla tego kraju”.
Pewnej logiki tej wypowiedzi odmówić nie można, bo jeśli im gorzej, tym lepiej, to na Ukrainie rzeczywiście lepiej być nie może.
Nie da się też zaprzeczyć, że wolny rynek potrafi działać szybko – miliony polskich robotników i robotnic, którzy dosłownie w jednym momencie stali się samodzielnymi (choć chwilowo bezrobotnymi) przedsiębiorcami na początku lat 90., mogą o tym zaświadczyć. Nie kłóciłbym się z Wróblewskim też o to, że „gospodarka wolnorynkowa jest w stanie bardzo szybko doprowadzić do minimum bytowego” – to właśnie minimum miliony Polaków i Polek poznało dzięki transformacji ustrojowej doskonale. Zgoda też, że to, co może czekać Ukrainę, to „puszczenie tego bez tych wszystkich regulacji, bez tego socjalu”. Jest to zresztą spostrzeżenie podwójnie zasadne, bo przecież raz już puszczono ukraiński rynek wolno, bez tych wszystkich regulacji, bez tego socjalu. Ukraińcy dzięki temu przekonali się, jak szybko rynek działa. Niektórzy przekonywali się o tym tak skutecznie, że zostawali prezydentami, premierami, ministrami, właścicielami partii politycznych…
Nie wiem natomiast, ile prawdy jest w tezie, że „my mówimy, że to był bardzo trudny okres, okres wyrzeczeń” – to znaczy owszem, mówi się o tym czasem w Polsce, ale rzadko mówią to te osoby, które proponują realizację tego samego scenariusza Ukrainie. Choć jeśli uznać, że Ukraińcy jeszcze swojego okresu wyrzeczeń nie mieli– w końcu okresy wyrzeczeń powodują wzrost PKB, czy nie? A na Ukrainie wciąż od 1989 nie urosło, a nawet zmalało – to chyba najwyższy czas na te wyrzeczenia dziś. Międzynarodowy Fundusz Walutowy pospieszy z zasugerowaniem kilku, reszta zasugeruje się sama. Wreszcie trzeba zauważyć, że w kontekście kryzysu krymskiego pozbycie się socjalu jest strategiczną koniecznością: z Polski, jak już pozbyliśmy się zbytniego socjalu, wyjechały też radzieckie czołgi; stacjonujące tu jednostki, żywiące się socjalem – rozpłynęły się w powietrzu. Musi być jakaś zależność.
Ta dostosowana do polskich realiów – czyli zwulgaryzowana – wersja doktryny szoku pojawia się w kontekście Ukrainy często.
Zakłada ona, że kryzysy ekonomiczne, załamania i klęski żywiołowe to świetna okazja, żeby liberalizować, prywatyzować, uelastyczniać. Społeczeństwa przeżywające kryzys są i tak zdane na siebie; walka o przetrwanie i niepewność – nazywane eufemistycznie „startem od zera” – to najlepsze warunki do instalowania neoliberalizmu. Nie trzeba wtedy niszczyć państwowych struktur i instytucji oraz zwalczać społecznego oporu, bo te struktury i instytucje, razem z geopolityczną niezależnością zresztą, upadają, a społeczeństwo jest zbyt zszkowane, żeby stawiać opór.
Rzadko jednak życzy się sąsiedniemu państwu jak najgorzej, mówiąc, że życzy mu się, jak najlepiej. Rzadko też doktryna neoliberalna z pochwały rynku przeradza się w pochwałę wojny. Bo jeśli, jak mówi Wróblewski, „to, że gorzej być nie może, to jest tak samo źle, jak i dobrze dla tego kraju”, to może rosyjskie siły powinny na Ukrainie zostać? Im dłużej potrwa ukraińska destabilizacja, tym szybciej uwolni się ukraiński rynek. Trochę szkoda, że Ukraina uwolni się przy tym od balastu Krymu i kilku innych rzeczy.
Zastanawiałem się, słuchając i nie dowierzając, czy ten pogląd to dziś rynkowy mainstream. Poszukałem i dowiedziałem się, że Tomasz Wróblewski, autor „Do Rzeczy” i reprezentant Warsaw Enterprise Insitutute (prawie to samo, co American Enterprise Institute, tylko z oddziałami w takich mekkach wolnego rynku, jak Duszanbe i Mińsk), „swoje liberalne poglądy wykuwał na polach naftowych w Teksasie”. Ciekawe, czy doszedłby do tych samych konkluzji, wykuwając swoje poglądy w kopalniach w Donbasie.