Kraj

Czy pomagać łosiowi, który utknął w bagnie?

W świecie przyrody jest wiele cierpienia. Czy oznacza to jednak, że nie można go zmniejszyć, gdy jest ku temu okazja?

Czy człowiek powinien pomagać dzikim zwierzętom, gdy są ranne, chore lub w tarapatach? Może jednak ludzie nie powinni wtrącać się w sprawy dzikich zwierząt, jeżeli nie są przyczyną ich kłopotów?

– Interweniując, spłaszczamy ewolucję – mówi Adam Wajrak, przyrodnik i dziennikarz „Gazety Wyborczej”. – Albo w ogóle ją likwidujemy. Częścią życia dzikich zwierząt jest to, że giną, chorują, łamią sobie nogi, wypadają z gniazda i tak dalej. Każda nasza ingerencja sprawia, że granica zaczyna się przesuwać. Potem pojawiają się pomysły, by zwierzęta dokarmiać, a wraz z nimi pytanie, dlaczego tylko te zwierzęta, a może również inne? Poza tym interwencja jest dla dzikiego zwierzęcia olbrzymim stresem i możemy mu w ten sposób dostarczyć męki. Dla niego człowiek jest przerażającym drapieżnikiem – podkreśla.

Adam Wajrak przywołuje przypadek Parku Narodowego Katmai na Alasce, w którym można spotkać bardzo poranione zwierzęta: „Strażnicy nigdy nie interweniują, nie pomagają, nie skracają cierpienia, bo, jak tłumaczą, taka jest natura i zwierzęta powinny mieć prawo do życia na własnych zasadach, w tym do chorowania i odchodzenia”.

Weźmy więc konkretny przykład. Idziemy na spacer do lasu, jest sympatyczne popołudnie, powiewa ciepły wiatr. Wtem spostrzegamy, że w bagnie utknął łoś. Podchodzimy bliżej, żeby zobaczyć, co się stało. Łoś żyje, wygląda na zdrowego, jednak pomimo ponawianych prób nie udaje mu się wydostać z bagna. Jest już zmęczony, jednak co jakiś czas nadal próbuje wyjść na brzeg. Wiemy, że jeżeli łoś zostanie tam na noc, to niemal na pewno nie przeżyje do rana. Przyczyni się do tego zmęczenie i wychłodzenie. Wiemy także, że do wyciągnięcia łosia z bagna potrzebne są pasy do podnoszenia krów lub koni, które można mu założyć pod przednie nogi. Nasi znajomi, którzy mieszkają w gospodarstwie nieopodal, mają takie pasy, gdyż hodują konie. Jest tam teraz także kilka osób, które wystarczą do tego, by łosia z bagna bezpiecznie wyciągnąć. Mamy przy sobie telefon komórkowy i naładowaną baterię. Jest zasięg. Co robimy?

– Jeżeli łoś wpadł w bagno, to znaczy, że jest głupim łosiem, bo przecież bagna to naturalne środowisko łosia – stwierdza Adam Wajrak. – Powinien umieć ocenić, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Może się to zdarzyć przez przypadek, ale przypadek też odgrywa ważną rolę w ewolucji. Dajmy zwierzętom popełniać błędy i ponosić tego konsekwencje. Jeżeli teraz wyciągniesz łosia z bagna, nie dasz mu zginąć, to dlaczego nie dokarmiać bocianów wczesną wiosną gdy leżał jeszcze śnieg. Takich, które popełniły ten błąd, że przyleciały dwa tygodnie wcześniej, albo nie opóźniły swojej wędrówki, podczas gdy inne zachowały się rozsądnie i poczekały w cieplejszych regionach Europy lub na Bliskim Wschodzie? Dzięki pomocy człowieka te, które przyleciały wcześniej i postąpiły niezbyt rozsądnie, zajmą lepsze gniazda, a te, które nie pchały się do nas, stracą, choć zachowały bocianią przezorność. Promujesz kogoś kosztem kogoś innego. Ja też tak kiedyś robiłem, bo myślałem, że człowiek ma prawo się wtrącać. Ale teraz uważam, że lepiej tego nie robić, że to błąd.

1.

W sprawie łosia, który utknął w bagnie, zadzwoniłem do Anny Kamińskiej, która prowadzi Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt w Jelonkach, w pobliżu Elbląga. Zapytałem, co by zrobiła w takiej sytuacji.

– Dzwonię po pomoc i na miejscu czekam, aż przyjadą – odpowiada Ania nieco zaskoczona pytaniem. – Jeżeli trafiłam na zwierzę, które potrzebuje pomocy, to nie mogłabym przejść obok niego obojętnie i potem myśleć, że to zwierzę konało w cierpieniach przez kilkanaście godzin.

Mówię wówczas, że są takie argumenty, że jeżeli łoś wpadł do bagna, to nie należy przeszkadzać ewolucji, a łosie, które nie potrafiły się przystosować, powinny wyginąć.

– Przepraszam, ale jeżeli łoś wpadł do bagna – mówi Ania – to mógł się czegoś przestraszyć, mogły go gonić psy, mógł nie rozpoznać terenu lub mógł to być młody łoś, który jeszcze się nie zdążył nauczyć przechodzić przez bagno. Zresztą dorosłe, zdrowe zwierzę również może po prostu wpaść do bagna, tak samo jak człowiek, który myślał, że sobie poradzi, a potem się okazuje, że jednak go zasysa i nie może się wydostać. Wówczas jego też powinniśmy zostawić, bo to głupi człowiek, który wpadł do bagna?

– Czy kiedy przyjmujesz zwierzę do leczenia jest dla ciebie jakaś różnica w tym, czy lisa pogryzł pies, który został spuszczony ze smyczy przez człowieka, czy że zrobiły to wilki? – pytam.

– Nie ma to dla mnie żadnej różnicy. Czy stało się to z przyczyn naturalnych, czy przyczyną jest człowiek, to każdemu zwierzęciu, jeżeli się na nie trafi, trzeba pomóc i dać mu szansę. Nie przeszłabym obojętnie zarówno wobec łosia, który wpadł do bagna, jak i wobec niedźwiedzia, który utknął w studni. Na dzikie zwierzęta czeka wiele zagrożeń, giną choćby pod kołami samochodów. Teraz masowo umierają sarny, bo wychodzą na pola i zjadają rzepak, który został zabezpieczony chemicznymi środkami ochrony roślin. Mam dziennie po trzy, cztery wyjazdy do saren, które konają w cierpieniach. Nie wyobrażam sobie, by taką sarnę zostawić i powiedzieć, że to jest selekcja naturalna, bo sarna była młoda, głupia i najadła się tego rzepaku.

2.

– Powiem ci taką rzecz – mówi Adam Wajrak. – Gdy kręciłem „Wajraka na tropie”, jest tam odcinek o pluszczach w Tatrzańskim Parku Narodowym. Wtedy przy mnie pluszcz przejął gniazdo, powyciągał młode i powrzucał je do wody. Okropna śmierć. Stały na brzegu i dogorywały. Samica przylatywała i próbowała im wepchnąć do dziobka jakieś jedzenie. Mogłem je uratować, tylko… to jest życie tych pluszczy. Mogłem wziąć jednego i drugiego, nakarmić mącznikami i za dwa tygodnie wypuścić. Serce mi się krajało, ale nie zrobiłem tego, dlatego, że na tym polega życie tych ptaków. Podobnie zresztą, w tym samym parku, postąpili jego pracownicy, gdy mały niedźwiadek nie był w stanie pójść za matką i został sam na stoku. Jedną noc, choć było bardzo zimno, przetrwał, bo zakopał się w śniegu. Strażnicy nie próbowali mu pomóc, choć piszczał strasznie. W końcu to piszczenie zwabiło inną niedźwiedzicę, z dwójką podrosłych młodych. Niedźwiedzica podbiegła do malucha… i go zjadła.

Zdaniem Adama Wajraka nie powinniśmy wychodzić z założenia, że „my ludzie jesteśmy najlepsi i mamy prawo do decydowania, co jest dobre, a co złe w naturze”.

– Co takim razie w przypadku psa czy kota? – pytam. – To przecież również są zwierzęta. Co jeżeli pies jest chory lub znalazł się w potrzasku?

– To jest coś zupełnie innego – odpowiada Adam. – Pies i kot to zwierzęta uzależnione od ludzi i przez nas stworzone. Jeżeli natomiast chcemy mieć zwierzęta naprawdę dzikie, to zostawmy je w spokoju. Należy pomagać, jeżeli to człowiek jest przyczyną cierpienia, jeżeli zwierzę zostało postrzelone, wpadło na drucianą siatkę czy jeżeli potrącił je samochód. Przecież samochody i siatki to zupełna nowość w przyrodzie i zwierzęta nie miały szansy się do nich przystosować, a przynajmniej nie w takim stopniu jak do naturalnych wyzwań. Wtedy to jest uzasadnione. Rozumiem, że gdyby łoś wpadł do studni, czy do rowu wykopanego przez człowieka, którego w lesie nie powinno być. Ale bagno to część życia łosi, one od wieków do niego wpadały. Śmierć łosia w bagnie jest zyskiem dla całej masy zwierząt. Być może zjedzą go wilki, które nie będą musiały polować na innego łosia. Rozumiem też, że pomagamy ginącym i rzadkim gatunkom, które wpadły w kłopoty przez nas, bo na przykład na nie polowaliśmy albo tak zniszczyliśmy ich środowisko, że są na tyle nieliczne, że każdy zwierzak jest na wagę złota. Ale łoś do nich nie należy

– Gdy jednak wpadnie do bagna człowiek – mówię – to tu sytuacja jest jasna. Choć przecież też mogłyby go potem zjeść różne stworzenia i na tym skorzystać.

– Człowiek to jest twój gatunek, do tego bardzo specyficzny. Niektóre gatunki zachowują się altruistycznie. Na przykład humbaki ratują foki i uchatki przed orkami, ale nie wiemy, dlaczego to robią. Może zwyczajnie nie chodzi o uratowanie fok, ale o osłabienie orek, które potrafią polować na młode wieloryby. Ze strony nas, ludzi, im mniej interwencji tym lepiej. Jeżeli dziś pomożesz łosiowi wyjść z bagna, to jutro będziesz szczepił łosie, które są gryzione przez kleszcze, a pojutrze będziesz spędzał z nich strzyżaki.

– Nie proponuję, aby armia wolontariuszy przeczesywała Amazonię i robiła przegląd uzębienia jaguarom i tapirom. To już nie.

– Ale to jest początek tej drogi.

– Widzę tu granicę do postawienia – mówię. – Tu chodzi o to, aby ulżyć konkretnemu zwierzęciu w cierpieniu.

– Jak chcesz mu ulżyć w cierpieniu, to strzel mu w łeb, ale ratowanie to nie to samo.

– Ale przecież wystarczy wyciągnąć go z bagna i sam już sobie dalej pójdzie.

– No tak, ale wtedy zaburzasz ewolucję i życie łosi.

– W to nie wierzę.

– Życie łosia polega na tym, że musi się dobrze poruszać po bagnach – stwierdza Adam. – Tak samo jak musi dobrze ocenić, czy uciekać przed wilkami, czy się bronić. Koniec, kropka. Wpadł w bagno, to znaczy to, że tego nie potrafi. Może miał pecha, może miał zły dzień, ale niestety, tak to działa w naturze.

3.

Do tego, by pomóc łosiowi, skłania się natomiast Dariusz Gzyra, członek Polskiego Towarzystwa Etycznego i aktywista działający na rzecz zwierząt.

– Patrzyłbym na sytuację z łosiem przede wszystkim przez pryzmat jednostki, a nie całego gatunku czy ekosystemu – mówi. – Czułbym tu pewien rodzaj odpowiedzialności. Szczególnie, że o zdolności zwierząt do cierpienia wiemy coraz więcej. Jako ludzie interweniujemy w przyrodę cały czas, chociażby dbając o gatunki zagrożone. Świat przyrody nie jest dla nas czymś osobnym. Pytanie brzmi więc raczej: jak i kiedy interweniować? W przypadku łosia mam wrażenie, że niczego bym nie zakłócił. Inaczej mówiąc: mógłbym przewidzieć głównie pozytywne efekty mojego działania. Co innego, gdyby chcieć zrobić z takiej pomocy zasadę ogólną, wówczas sprawa się komplikuje, bo, moim zdaniem, tak naprawdę nie znamy daleko idących konsekwencji takiego podejścia. Wydaje mi się, że w szerokim planie cierpienia tzw. dzikich zwierząt jesteśmy dziś niemal bezsilni. Nieumiejętna pomoc jest zresztą problemem dotyczącym również stosunków międzyludzkich. Poza tym pomaganie zwierzętom domowym, a dzikim już nie, mogłoby być nazwane szowinizmem gatunkowym.

Dariusz Gzyra zwraca również uwagę na to, że populacja ludzi stale rośnie, siedlisk naturalnych jest coraz mniej, więc liczba spotkań człowieka zwierzętami będzie się zwiększała.

– Nie unikniemy osobistych spotkań z dzikimi zwierzętami – stwierdza. – Jest nierealistyczne oczekiwać, że możemy pozostać niezauważeni, również w sensie etycznym. Mam wrażenie, że, jako ludzie, jesteśmy w momencie, w którym powinniśmy sobie zdawać sprawę ze swojej rosnącej odpowiedzialności wobec zwierząt. Trudno jest odwrócić się plecami od cierpienia i powiedzieć „Mnie to nie interesuje, tak ma być”.

4.

– No, dobrze – mówi Adam Wajrak – ale, co szkodziło, na przykład dać Wikingowi [słynny żubr z Puszczy Białowieskiej, który zmarł niedawno – przyp. red.] antybiotyki?

– No, właśnie, nic – odpowiadam.

– A dlaczego nie zostawić go, żeby umarł na swoich zasadach?

– Tylko, czy to na pewno są jego zasady? – pytam.

– Na pewno żubry przez całe wieki nie dostawały antybiotyków – mówi Adam.

– To się zgadza.

– Tak samo, jak łosie przez całe wieki wpadały do bagien i te, które wylazły, to super, a te, które nie wylazły, to ginęły. I tak oto ewolucja stworzyła łosia – zwierzę, które generalnie daje sobie radę na bagnach.

– Na pewno było tak – mówię, – że kiedyś ludzie nie mieli takiej wiedzy ani możliwości, by wyleczyć dzikie zwierzę, które tego potrzebowało. Kiedyś ludzie mogli nie potrafić zareagować, nie wiedzieli jak. Wtedy to już trudno. Teraz jednak, gdy masz przed sobą zwierzę, które jest ranne lub cierpi na chorobę, którą jesteś bez problemu w stanie wyleczyć…

– Ale choroba jest częścią jego życia. Pytanie brzmi też, dlaczego leczyć te zwierzęta, a nie tamte? A jak już zaczynasz leczyć, to uruchamiasz kaskadę problemów, tak jak wyleczenie lisów ze wścieklizny, która zabijała je dziesiątkami.

– Tu jednak, jak rozumiem, chodziło o przenoszenie tej choroby dalej.

– Oczywiście, chodziło o ludzi. Bo jedna osoba na dziesięć lat umierała od wścieklizny. A teraz w wyniku tego lisy się mnożą, a myśliwi do nich strzelają, gdyż mówią, że lisów jest za dużo. Konsekwencje są więc straszne. A w przypadku Wikinga, to może przedłużyłbyś mu życie o cztery tygodnie.

– Być może, ale czy nie zrobiłbyś tego w przypadku człowieka? – pytam.

– Ludzie to jest coś innego. To jest gatunek, który jest wyjęty spod tego wszystkiego. Od kiedy opanował ogień, to już odjechał zupełnie od naturalnych zasad, bo żadne zwierzę nie opanowało przenoszenia, magazynowania i wytwarzania energii. A patrząc na to zupełnie prostacko: mój gatunek, ludzie, mamy jakieś zasady, a inne gatunki mają swoje. Łosie nie pomagają łosiom.

– Ale my możemy im pomóc – mówię. – Tu jest właśnie możliwość interakcji pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Chodzi o konkretną sytuację, w której masz przed oczami łosia. Jesteś jej uczestnikiem. Możesz zareagować, możesz mu ulżyć w cierpieniu i wiesz, że nie będzie to miało żadnych daleko idących konsekwencji dla ekosystemu. Efekt będzie po prostu taki, jak gdyby naturalnie przeszedł przez bagno, nie zatrzymując się nigdzie po drodze.

– Oczywiście, że będzie miało konsekwencje – obrusza się Adam, – bo ratujesz głupiego łosia, który się w to bagno wpakował. A poza tym setki zwierząt, z owadami włącznie, mogłyby na tym martwym łosiu skorzystać. One już tam czekały, że łoś się tą wodą zachłyśnie i będzie można go jeść przez najbliższe dwa miesiące. A tu przyszedł człowiek i powiedział, dobra, wyciągamy go. I jakaś kuna może czegoś nie zje, może nie wykarmi młodych i tak dalej. Jakie to jest egoistyczne. Patrzysz na to, że jest tylko „ja i mój łoś”. Cała ta historia jest oparta na tym, że są zwierzęta, które lubimy i zwierzęta, których nie lubimy. Jest to troszkę bardziej skomplikowane.

5.

– Wiele zależy od tego, na ile jesteśmy w stanie pomóc i jak zaawansowana jest choroba zwierzęcia – mówi dr Sabina Pierużek-Nowak, która prowadzi badania nad wilkami. – Jeżeli wilk jest ranny, został uderzony przez samochód lub utknął we wnyku i wystarczy zaszyć mu ranę i podać antybiotyk, a potem monitorować jego stan poprzez założenie nadajnika w postaci obroży GPS GSM na szyję, to jest to sytuacja generalnie jasna. Wtedy trzeba reagować. Jeśli natomiast jest to stadium końcowe choroby i nie ma nadziei na to, że będzie można wypuścić go potem do lasu, to los takiego zwierzaka w niewoli jest potwornie smutny. Jeżeli woliera w ośrodku rehabilitacji jest nieprzystosowana dla wilków, a takich jest ogromna większość, to gdy tylko wilk poczuje się odrobinę lepiej, będzie próbował się z niej za wszelką cenę wydostać. Kończy się to wyłamaniem zębów i coraz większymi okaleczeniami. W takiej sytuacji lepsza jest eutanazja lub pozostawienie spraw naturze. Zdecydowanie nie należy reagować w przypadku zwierząt młodocianych i zabierać ich z lasu. Ich matki są zwykle w pobliżu i jest to czysty kidnaping. Trzeba przyglądać się każdej sytuacji indywidualnie.

Pytam dr Sabinę Pierużek-Nowak o przypadek łosia, który utknął w bagnie.

– Strasznie trudne pytanie pan mi zadaje! – odpowiada. – Z punktu widzenia populacji to pewnie nie ma znaczenia. Chyba, że jest to obszar z bardzo małą liczbą łosi. Jednak z punktu widzenia łosia i tego, kto go spotkał, ma to duże znaczenie. W takiej sytuacji pewnie bym pomogła, żeby sobie nie wyrzucać przez wiele lat, że się tego nie zrobiło. Jeśli nawiązuje się kontakt personalny ze zwierzęciem, to nie jest to już jakiś tam łoś z populacji, lecz ten łoś, zwierzę, które tkwi w bagnie, ma przerażone oczy i tak dalej. I na tym polega różnica. Jeśli ta pomoc miałaby sens i to zwierzę miałoby szanse na przeżycie i normalne funkcjonowanie w lesie, to pewnie bym pomogła.

Na to, że w przypadku młodych zwierząt, które ludzie znajdują w lesie, bardzo często pomoc człowieka nie jest potrzebna, zwraca uwagę również Agnieszka Tylkowska, kierownik ośrodka rehabilitacji zwierząt w Biebrzańskim Parku Narodowym.

– Mieliśmy wiele przypadków, gdy do naszego ośrodka trafiały młode zwierzęta, łoszaki, koźlęta sarny czy podloty, zupełnie niepotrzebnie – mówi. – Jeżeli zwierzę wygląda na zdrowe, nie widzimy żadnych ran czy kulawizn, to należy je zostawić i nie podejmować interwencji. U ptaków gniazdujących, na przykład u dzięcioła czarnego, kiedy kończy się okres gniazdowania, co najczęściej ma miejsce w maju-czerwcu, młode opuszczają gniazdo, ale nie potrafią jeszcze latać. Są wówczas na etapie przejściowym. Poruszają się wtedy po ziemi lub siadają na gałęzi, jedynie podlatując. Stąd nazwa podloty. Przez cały ten czas są jednak pod opieką rodziców, którzy przynoszą im pokarm, dopóki młode nie zaczną same latać. Taki młody ptak, w tym okresie, tylko podlatuje, co może sprawiać wrażenie, że jest ranny. Pomoc dla niego jest zasadna jedynie w przypadku zagrożenia, jak biegające w pobliżu bezpańskie psy. Wówczas wystarczy go podsadzić na najbliższą gałąź. Ale nie ma sensu go zabierać.

Podobnie, gdy spotka się młodą sarnę w trawie, nie musi to oznaczać, że jest ona porzucona przez matkę i pozbawiona opieki.

– Jest naturalne, że matka zostawia młode ukryte w trawie, ponieważ młode saren i łosi nie wydzielają zapachu – tłumaczy Agnieszka Tylkowska. – Żeby więc nie wabić swoim zapachem drapieżnika, matka oddala się od młodego i przychodzi do niego kilka razy na dobę, żeby napoić go mlekiem. W okresie, gdy młode nie jest jeszcze na tyle sprawne, by podążać za matką, jego sposobem na uniknięcie ataku drapieżnika, jest właśnie ukrycie się w trawie, co ułatwiają barwy ochronne. Dzięki nim zwierzę jest praktycznie niewidoczne wśród drzew i traw. Młode koziołki i łoszaki nie są więc pozostawione same sobie, a jedynie ich matka, aby młode chronić, pozostaje od nich w pewnej odległości.

Adam Wajrak powraca jeszcze do sytuacji z pluszczem w Tatrzańskim Parku Narodowym. – Gdyby do tego gniazdka podszedł mały Kazio i szturchając kijem, spowodował, że te pisklaki wypadną, to bym interweniował – mówi. – Zrugałbym małego Kazia, zabrał pisklaki pod pachę i wychował. A potem bym je wypuścił w tym samym miejscu. Ale tu przyleciał je zamordować pan pluszcz. A łosia zamordował element jego środowiska.

– Widzisz, w tym, co mówisz, jest cały czas coś, co mi nie gra – mówię. – Z twoich słów wygląda to tak, jak gdyby człowiek nie był częścią przyrody, jak gdyby był od niej oddzielony. Ma się nie wtrącać, bo przyroda to dla niego obcy, oddzielny świat. Nie widzę tego w ten sposób.

– Ja to w zupełności chwytam i jest to coś, co mnie zachwyca – stwierdza Adam. – Człowiek jest częścią natury, jeżeli chodzi o jego zachłanny charakter. Jest jak jakiś kromaniończyk. Natomiast narzędzia, które ma, już dawno nie są częścią natury. Jesteśmy wyjątkowym zwierzęciem, które, jak wspominałem, opanowało energię. Dzięki temu kompletnie wyrwaliśmy się spod reguł natury. Nie jesteśmy jednym z gatunków, lecz gatunkiem kształtującym tę planetę. Żaden gatunek nie ma takiej mocy sprawczej wobec planety, jak my. Mamy piły spalinowe, drogi, strzelby, satelity, komputer i samochody. Po tym, jak opanowaliśmy energię, powinniśmy się wyłączyć z ingerowania w naturę. Jestem więc wielkim zwolennikiem odczepienia się od zwierząt i przyglądania się im z ciekawością. Pora być świadkiem tego cudu, który się dzieje i się w niego nie wtrącać, nawet jak się nam nie podoba. Tobie nie podoba się łoś w bagnie, a panu leśnikowi świerki, które zabija kornik. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że jeżeli ktoś wyciągnął łosia z bagna, to zrobił źle. Jest wrażliwym człowiekiem i bardzo dobrze. Dlatego przyjmowaliśmy w naszym domu całą masę zwierząt, które znosili nam ludzie, ale robiliśmy to bardziej dla tych ludzi. Ja zwyczajnie bym tego nie zrobił i wiele z tych zwierzaków pozostawił tam, gdzie były, nawet jeśli oznaczałoby to dla nich śmierć. Tak samo, jak nie karmiłem bocianów, które za wcześnie przyleciały do Polski.

W świecie przyrody jest wiele cierpienia, to prawda. Czy oznacza to jednak, że nie można go zmniejszyć, gdy jest ku temu okazja? Czy częścią życia pluszcza i łosia nie jest również to, że od czasu do czasu spotkają człowieka, tak samo, jak spotykają wilka, orła, kunę czy inne zwierzęta?

Ludzie potrafią żyć w harmonii z przyrodą, jeżeli tylko chcą, potrafią odtwarzać lasy lub mokradła i wspierać zagrożone gatunki zwierząt. Spójrzmy choćby na przywrócenie w Polsce żubrów. Zostały one u nas wybite całkowicie na początku ubiegłego wieku. Ich populacja na świecie tak się zmniejszyła w tamtym okresie, że zostało ich jedynie pięćdziesiąt cztery. Dziś natomiast, dzięki działaniom człowieka, w samej Polsce żyje ponad półtora tysiąca żubrów, z czego kilkaset w Puszczy Białowieskiej. Z kolei do ośrodków rehabilitacji dla dzikich zwierząt w Polsce trafiają rocznie setki rannych lub chorych zwierząt, skąd, po leczeniu, są wypuszczane na wolność i mogą dalej radzić sobie same.

W ośrodku w Biebrzańskim Parku Narodowym średnio raz w roku zdarza się, że ktoś kontaktuje się w sprawie łosia, którego znaleziono w bagnie.

– Jeżeli łoś niedawno utknął w bagnistym terenie i nie stracił zbyt dużo energii – mówi Agnieszka Tylkowska – to, po udzieleniu mu pomocy i wyciągnięciu go, może natychmiast wrócić do środowiska naturalnego. Jeżeli natomiast był w nim długo, to stracił wiele energii na próby wydostania się. Do tego dochodzi jeszcze wychłodzenie ciała, nawet latem. Czasami taki łoś, po wyciągnięciu go, trafia do naszego ośrodka i jest szansa, że wróci na wolność. Zdarza się też, że jedynym wyjściem jest jedynie ulga w cierpieniu. Uważam, że w takich przypadkach pomoc zwierzętom jest jak najbardziej wskazana. Jeżeli zwierzę cierpi, to nie powinniśmy zostawiać go samemu sobie, lecz reagować, idąc za ludzkim odruchem.

Przyjęcie kryterium, że można pomagać jedynie tym zwierzętom, które ucierpiały na skutek działania człowieka, może być problematyczne. Załóżmy, że znaleźliśmy sarnę, która wpadła do rozpadliny nad rzeką. Jest poobijana i krwawi jej bok. Wszystko wskazuje na to, że jest to dół, który został po dawnej kuźni. Postanawiamy więc zawieść sarnę do lecznicy, aby weterynarz pozszywał jej rany. Uznajemy, że człowiek przyczynił się do tej sytuacji. Podnosimy sarnę ostrożnie i już mamy ją włożyć do samochodu, gdy znajomy krzyczy: „Stać! Sprawdziłem w laptopie plan miejscowy i kuźnia była 20 metrów dalej, za drzewami”. Co wtedy? Odłożymy sarnę z powrotem i ją tam zostawimy?

Czym jest to coś, co powstrzymuje nas przed tym, aby tak zrobić?

 

Podziękowania dla Kasi Sobuś, Klaudii Iwickiej oraz Marty Kurpiewskiej za rozmowę na temat tekstu.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij