Kraj

Chutnik: Młoda mama w czarnej dziurze

Celebrujemy matki, chyba że są nastolatkami, lesbijkami albo mają kłopoty finansowe.

Jakub Dymek: Na antenie MTV zadebiutowała polska edycja amerykańskiego programu Teen Mom. To pierwsza na taką skalę prezentacja nastoletnich matek – przede wszystkim przez udzielenie im głosu i uczynienie ich pełnoprawnymi bohaterkami, a nie ofiarami czy twarzami społecznego problemu. Dlaczego dopiero teraz? Jak to się stało, że telewizja w Polsce była ślepa na ten temat?

Sylwia Chutnik: Nastoletnie matki czy nastoletni rodzice to temat tabu; lepiej go nie dotykać. Jako społeczeństwo mamy z tym duży problem. To paradoks, bo teoretycznie zależy nam na lepszych wskaźnikach demograficznych, czyli, mówiąc wprost, żeby dzieci się rodziły. Wszyscy patrzą na to, co się dzieje w Europie i na świecie, ale nikt nie wyciąga z tego nauki. Ludzie są w szoku – jak to, w Anglii rodzi się więcej dzieci niż w Polsce?! Brak systemowej pomocy, złe warunki mieszkaniowe dla przyszłych rodziców, zła sytuacja gospodarcza – to nie chce nikomu przejść w naszej, tak skupionej na dzieciach debacie, przez gardło. W gardle grzęźnie nam też ciąża nastolatki. Mówi się ewentualnie o „problemie nastoletnich ciąż”, ale o nastoletnich mamach prawie wcale. Wiadomo, że mają jakieś tam swoje problemy. Tak jak mają je samotne matki, matki, które żyją w ubóstwie, matki, które mocują się z niekorzystnym prawem.

Jakie to problemy? Z rodzicami, szkołą?

Jeżeli chodzi o edukację nastoletnich matek, to teoretycznie wszystko jest w porządku: mogą korzystać z indywidualnego toku nauki, dodatkowych terminów egzaminów i testów. Nie mogą być usunięte ze szkoły ze względu na ciążę. Jak jednak donoszą same matki, praktyka wygląda różnie. Dyrektorzy, zwłaszcza w małych miastach, nie chcą mieć na głowie tego „problemu” i nierzadko starają się, aby dziewczyna sama odeszła ze szkoły. I robią to, w świetle prawa wcale jej nie zmuszając, tylko wykorzystując atmosferę grozy i szykany.

Innym problemem jest to, że nastoletnie matki nie posiadają praw rodzicielskich. Opiekunem prawnym są rodzice lub partner – jeśli sam jest pełnoletni. Okazuje się więc, że matka biologiczna matką właściwie nie jest. Nie ma możliwości sprawowania samodzielnej opieki nad dzieckiem: nie może wystąpić o alimenty czy nawet o nieszczęsne becikowe. To absurdalna sytuacja.

Nastolatki często zostają same – młodzi ojcowie je zostawiają, rodzice, nawet jeśli nie wyrzucają z domu, to nie chcą im pomagać. Młoda matka staje się taką czarną dziurą – jeśli chodzi o jej sytuację życiową, aspiracje i przyszłość zawodową. Jest zawieszona w próżni z dzieckiem, które jest małe i, jak to dziecko, płacze.

Zwróciłaś uwagę na ważny mechanizm: w Polsce matka jest w centrum uwagi, zanim dziecko się urodzi. Wszyscy się interesują, czy aby nie jest ono z in vitro, czy z pełnego związku, czy kobieta aby – broń boże! – nie przerwie ciąży. Ale po porodzie matka znika z horyzontu zainteresowania, tak oficjalnej debaty, jak i popkultury.

Kochamy rodziny, ale kiedy rodzina jest tęczowa, to już niekoniecznie. Celebrujemy matki, ale gdy są one nastolatkami, lesbijkami albo mają kłopoty finansowe – nie patrzymy na nie przychylnym okiem. Co drugi komentarz do Teen Mom, który znajdujemy w sieci, to „puszczalska” albo „rozkładała nogi”. To kwestia obyczajowości i narzucania własnego poczucia moralności, ale za poczucie wyższości odpowiada też bariera ekonomiczna. Bo nawet jeśli z ciążą nastolatki mamy do czynienia w rodzinie, która nie jest dotknięta problemem ubóstwa, to i tak często dochodzi do znacznego pogorszenia jej standardu życia. Rodziny, którym powodziło się przeciętnie, mocno odczuwają koszty związane z pojawieniem się dziecka. Ze społecznych wyżyn to wygląda jak jakaś patologia i stąd biorą się te komentarze.

Czyżby – wbrew powszechnemu w Polsce przekonaniu, że ciąża to błogosławieństwo – pojawienie się dziecka wcale nie normalizowało rodzinnej sytuacji?

To prawda, nasza kultura jest tak mocno dzieciocentryczna, że zakłada, że problemy ekonomiczne czy w związku są nieważne, kiedy pojawia się dziecko.

Kiedy do mediów przenika jakaś nowa perspektywa – w tym przypadku nastoletnich mam – zawsze istnieje zagrożenie, że debata pójdzie w niewłaściwą stronę. Po pierwsze: trywializacja, czyli umniejszanie problemów matek na rzecz kwestii obyczajowych. Po drugie: estetyzacja. Wszystkie dziewczyny w programie są szczupłe, atrakcyjne, mniej lub bardziej wpisują się w kanon dziewczęcej urody.

Obawiasz się – jako opiekunka merytoryczna tego programu – zarzutów, że jest „promocją” nastoletniego macierzyństwa?

Nie. Ten serial ma pokazywać życie młodych ludzi młodym ludziom. I to się dzieje.

W Teen Mom widać kryzys opiekuńczych funkcji państwa, i to na kilku poziomach. Ale czy można jednocześnie skrytykować pozostawienie młodych matek samym sobie i pokazać je jako modelowe self-made-women, które sobie radzą w tej sytuacji? Na plakatach promujących serię dziewczyny są w strojach superbohaterek.

Te stroje to raczej kwestia popkultury, która oczekuje od kobiet kreowania się na siłaczki, supermenki. Jaki byłby jednak alternatywny sposób pokazania tych postaci? Moglibyśmy pokazać polską Juno, czyli nastoletnią matkę, która świadomie decyduje się na przekazanie dziecka do adopcji, ale nie wiem, czy znaleźlibyśmy taką osobę i czy taka historia naprawdę najbardziej odpowiada problemom polskich młodych mam. Nie załatwimy wszystkiego jednym serialem dokumentalnym.

Słyszałem też głosy, że odbiorcami serialu są ludzie dobrze sytuowani, z miast, z klasy średniej i wyższej – bo mają kablówkę i czas na nią. Ale akurat oni i one niewiele wyniosą z obejrzenia Teen Mom, bo to nie ich problem.

To jest właśnie patrzenie z góry. Telewizja kablowa jest masowa, nawet na wsi. A na stronach internetowych Teen Mom można obejrzeć za darmo. W takich opiniach wyczuwam pogardę – my zrozumiemy, ale ci, co powinni, to nie obejrzą i nie zrozumieją. Nieprawdą jest, że programy o problemach danych grup społecznych powinny oglądać tylko osoby reprezentujące te grupy. Powinniśmy nauczyć patrzeć się na innych.

Dlaczego warszawska klasa średnia miałaby nie zobaczyć, że sześć osób może mieszkać w jednym pokoju?

Z kolei przemoc wobec kobiet jest ponadklasowa. A obawa przed przedwczesnym zajściem w ciążę dotyka dziewczyn z różnych środowisk i w końcu w różnych środowiskach do tych ciąż dochodzi, wbrew temu, co sobie klasa średnia myśli. Może się wydawać, że to jakiś problem wsi czy małych miejscowości, że w dużych miastach dzieciaki zawsze sobie poradzą. Ale istnieją przecież przykłady aptek w dużym miastach, które odmawiają sprzedaży tabletek antykoncepcyjnych. Brakuje pomysłu na poradzenie sobie z seksualnością dzieciaków.

Jedna z bohaterek, Ada, mówi w wywiadzie: „Dom samotnej matki nie jest niczym złym, nie należy ukrywać mieszkania w nim”. To nie jest łatwe tak powiedzieć. Albo łatwo tak mówić, jeśli się nawet w najdalszej perspektywie tego domu samotnej matki nie ma. Powiedzenie tego publicznie, na ogólnopolskiej antenie, to imponująca kontestacja dominującego obrazu wykluczenia, porażki, całego tego stygmatu związanego z byciem skazanym na pomoc państwa.

Dziewczyny pokazują to życie, które mają. Oczywiście niektórzy będą uważać, że dostały nie wiadomo ile pieniędzy za udział w programie czy że mają parcie na szkło. Ale one niosą historie swoje i wielu innych kobiet. Historie, które są udziałem także mam pełnoletnich. Większość ich problemów – przemoc, brak swojego miejsca, brak warunków do swobodnego wychowania dziecka – wcale nie wynika z niepełnoletniości. Nie wiem, jaka będzie ich przyszłość, ale te dziewczyny znają życie dużo bardziej od nas.

A czy dzieci nie spadają w tym serialu trochę z nieba? Nie ma w nim też mowy o antykoncepcji. Oglądamy hiperkonserwatywną babcię, ale już nikogo, kto prezentowałby bardziej zniuansowaną czy progresywną postawę. W efekcie wszystkie bohaterki są zakładniczkami „normalności”.

Nie znamy jeszcze zakończenia. Być może to wszystko nie pojawia się dlatego, że to pierwszy taki serial; być może to sposób na wyprzedzenie tych wszystkich nienawistnych komentarzy, z jakimi się spotykają bohaterki. Istnieje przecież u nas sacrum macierzyństwa, które nie pozwala im już mówić o antykoncepcji. Nie mogą powiedzieć: „Oj, mogłam cię usunąć”, prawda?

Ale też nie przesadzajmy z tymi oskarżaniem normalności. Oczywiście, z chęcią przywitalibyśmy serial bardziej progresywny, pokazujący wielość problemów, także tych prowadzących do niechcianych ciąż, niejednoznaczny czy o różnych obliczach nienormatywnego macierzyństwa. Ale dla tych dziewczyn, jak i w ogóle dla młodych matek w Polsce, sytuacja, w której się znalazły, jest tak wymagająca, tak trudno się do niej przygotować – cóż w tym złego, że dziewczyny chciałyby być „normalne”? Konsekwencje bycia „poza” są tak wyraźne, że nie dziwi mnie, że dążą do stereotypowych wzorców. Zresztą normalność w tym kontekście nie oznacza jedynie stereotypu, ale też stabilność: „żyć normalnie” znaczy skończyć szkołę, mieć pracę, trwały związek. 

Polskiego Teen Mom, w przeciwieństwie do amerykańskiego oryginału, nie wciśnięto w formułę „reality show”. Owszem, jest inwazyjny, w tym sensie, że kamera towarzyszy bohaterkom w bardzo wielu sytuacjach, mikrofony nagrywają ich rozmowy, ale wszystko trzyma się konwencji dokumentu społecznego. Atrakcyjnie zrealizowanego, ale dokumentu. 

Nie widziałam możliwości zrobienia Warsaw Shore z nastolatkami. Temat sam w sobie jest tak kontrowersyjny w Polsce, że nie potrzeba dodawać mu fajerwerków. W jakimś sensie operujemy w ramach konserwatywnej formy, ale ta forma nie jest spetryfikowana; to nie są scenki rodzajowe, przeciwnie: poruszamy się w obszarze czyjegoś prawdziwego życia, które rozwija się na planie. Pod tym względem cieszy mnie to, że wszystko dzieje się tu „po bożemu”. Dawanie młodych matek ludziom na żer nie wnosi nic nowego do debaty.

Ci, którzy liczyli na skandal, musieli być zawiedzeni.

Dlaczego zatem takiego programu nie realizuje telewizja publiczna, tylko stacja komercyjna?

Co więcej, realizuje go lajfstajlowo, a nie interwencyjnie. Miałby inny wydźwięk, gdyby robiła go Elżbieta Jaworowicz. Dużo osób jest tym zdziwionych: tu hipsterska czcionka, tam hiphopowa muzyczka. Liczę, że ten program coś zmieni, ale nie chciałabym, żeby jego efektem były tylko rozmowy. Mam nadzieję, że zainicjuje zmianę polityczną. Że pomoże dziewczynom. Zresztą one już teraz dzięki programowi zgłaszają się do Fundacji MaMa. Że doczekamy się rozwiązania problemu praw rodzicielskich, ścigania alimentów przez niepełnoletnich, oddania im ich podmiotowości. Chciałbym, aby młode matki powiedziały, jakie mają realne problemy. I aby nie tylko media o tym usłyszały, ale przyniosło to realne zmiany w ustawodawstwie.

Bycie w telewizji umiejscawia problem w masowej świadomości. Nie można już powiedzieć, że nie istnieje. Gdy coś w Grójcu dzieje się na antenie TV, dzieje się już w całej Polsce. Po Teen Mom młode mamy nie będą już anonimowymi dziewczynami; będą bohaterkami telewizji, do których można się odnieść, które pokazują, że to nie są wymyślone problemy. Dzięki nim społeczeństwo musi te problemy oswoić.

Sylwia Chutnik – pisarka, autorka m.in. Kieszonkowego atlasu kobiet (2008) i Cwaniar (2012); działaczka społeczna, kieruje fundacją MaMa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij