Kraj

Bezpieczeństwo pozorowane

Monitoring to przedziwne zwierzę: prawie wszyscy wierzą w jego skuteczność, ale nikt nie potrafi przedstawić na to wiarygodnych dowodów.

Mieszkaniec Łodzi został brutalnie zamordowany pod kamerą monitoringu miejskiego. Nie udało się temu zapobiec, ale udało się szybko złapać sprawców. Rozpoznała ich bez problemu kobieta, w której obronie stanął zasztyletowany człowiek. Ponieważ całe zajście zostało nagrane, główną bohaterką została jednak kamera monitoringu. Dzięki niej policja ma dowód na to, że monitoring pomaga wykrywać sprawców, a miasto uzasadnienie dla wydawanych na ten cel pieniędzy. Gorzej z dowodem na to, że obecność monitoringu na ulicach zwiększa nasze bezpieczeństwo. Ale to szczegół w debacie publicznej pomijany. Za to dzięki notorycznym wyciekom nagraań kwitnie społeczna forma voyeuryzmu.

Od kilku dni media wałkują temat monitoringu miejskiego, często powołując się na badania, jakie w polskich miastach przeprowadziła Fundacja Panoptykon. Badania nie są nowe, ale z jakiegoś powodu właśnie teraz „odżyły”. To może mieć związek z wysypem medialnie atrakcyjnych historii z monitoringiem w tle: kolejna podglądana przebieralnia, para przyłapana na seksie, dziewczyna bez koszulki, nastolatkowie zażywający narkotyki pod kamerą… Trafiają się też tragedie: zabójstwa, gwałty, okaleczenia. Ludzie chcą więc wiedzieć, ile tych kamer jest, kto za nie płaci, jak wykorzystuje nagrania. Szkoda tylko, że debata o systemach monitoringu rzadko wykracza poza etap poznawczy, publikacje w stylu „czy wiecie, że”. Może to pierwsza, konieczna faza, po której dopiero przyjdzie czas na analizę i refleksję? Może.

Pytanie o to, czemu faktycznie służy monitoring, na razie publicznie na poważnie nie pada. Prawdopodobnie dlatego, że z perspektywy mediów odpowiedź wydaje się oczywista. W obiegowej opinii, której nie są w stanie podważyć nawet tak dramatyczne doniesienia, jak to ostatnie z ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, kamery umieszczane w przestrzeni publicznej służą naszemu bezpieczeństwu.

Odwołując się do zdrowego rozsądku, policja tłumaczy, że nie jest w stanie postawić policjanta na każdym rogu, a kamerę i owszem; że policjant potrzebuje jeść, pić i odpocząć, a kamera nie; że człowiek bywa zawodny, a porządna technologia sprawdza się w każdych okolicznościach. Nikt nie wyjaśnia przy tym, czy policja jest w stanie posadzić dobrze wyszkolonego i niestrudzonego operatora przed ekranem, który równolegle transmituje obraz z kilku kamer; ile warunków musi być spełnionych, żeby taka technologia mogła funkcjonować przynajmniej poprawnie, ani ile roboczogodzin w rzeczywistości to pochłania. Takich szczegółów nie ma czasu drążyć. Grunt, że kamera jest, czuwa, nagrywa i roztacza poczucie bezpieczeństwa.

Monitoring to przedziwne zwierzę: wszyscy je widzą, ale mało kto zauważa; wszyscy na nie łożymy, ale mało kto wie, ile kosztuje i co daje taka inwestycja; prawie wszyscy wierzą w jego skuteczność, ale nikt nie potrafi przedstawić na to wiarygodnych dowodów. Przeprowadzono wiele badań, których celem było zweryfikowanie wpływu systemów monitoringu na poziom przestępczości. Finansowany przez Unię Europejską projekt Urban Eye (2000-2004), głośne brytyjskie badania Farringtona i Welsha (2008), polskie eksperymenty dra Pawła Waszkiewicza – wszystkie prowadziły do jednego wniosku: nie sposób wykazać związku między obecnością kamer w przestrzeni otwartej (takiej jak ulica) a poziomem bezpieczeństwa. Jak każda technologia, monitoring wizyjny nie sprawdza się w rozwiązywaniu skomplikowanych problemów społecznych.

Z drugiej strony nie jest przecież tak, że nie nadaje się do niczego. Kamery na ulicy mogą pełnić funkcję odstraszającą, choć może się okazać, że przestępczość nadal jest, tylko przesunęła się w inne miejsce. Mogą też pomagać w namierzaniu sprawców przestępstw, ale tylko pod warunkiem, że pozwala na to poziom oświetlenia, jakość nagrań i sam sprawca, który nie zadał sobie trudu założenia kaptura ani oślepienia kamery. Z pewnością kamery mogą – i to już w Polsce obserwujemy – wpływać na poczucie bezpieczeństwa; sprawić, że kolektywnie poczujemy się lepiej chronieni, skoro oko czuwa. To efekt bardzo pożądany przez wszystkie wybieralne władze, stąd trudno się dziwić, że burmistrzowie, prezydenci i radni chętnie inwestują w dobre samopoczucie mieszkańców.

Czy jest coś złego w wydawaniu publicznych pieniędzy na poczucie bezpieczeństwa? W teorii niekoniecznie.

Gdy jednak zasoby finansowe są ograniczone, może się okazać, że nie wystarczy na tworzenie bezpiecznej architektury miejskiej, szkolenia i pensje dla policjantów, programy profilaktyki społecznej i to wszystko, co ma szansę przełożyć nasze poczucie na rzeczywistość. Z drugiej strony mamy to szczęście, że żyjemy w stosunkowo bezpiecznym kraju: polskie miasta świetnie wypadają w europejskich i światowych rankingach badających poziom przestępczości. Może więc kamery naprawdę wystarczą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Szymielewicz
Katarzyna Szymielewicz
Prezeska fundacji Panoptykon
Współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon. Pracowniczka naukowa Instytutu Studiów Zaawansowanych. Prowadzi seminarium Od „elektronicznego oka” do „płynnego nadzoru” – rozmowy o społeczeństwie nadzorowanym.
Zamknij