Teoretycznie pacjenci nie odczują zmian w Centrum Onkologii. Praktycznie ich skutki są nieznane.
W Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie, najważniejszej instytucji leczącej choroby nowotworowe w Polsce, zlikwidowano wypracowaną latami i świetnie działającą formułę leczenia bólu. Oddział Badania Bólu świadczył pomoc zarówno w czasie regularnych terapii na poszczególnych oddziałach, jak i w trakcie leczenia paliatywnego, którego podstawowym celem jest zapewnienie możliwie wysokiej jakości życia pacjentom, którym nie można już pomóc na „regularnych” oddziałach czy w klinikach.
Wypracowywany w Centrum od lat osiemdziesiątych model zintegrowanego leczenia bólu stał się wzorem dla innych placówek. Dzięki niemu ci pacjenci, u których progresji nowotworu nie dało się zatrzymać, nie zostawali sami po wyjściu ze szpitala, skazani na bardzo różną pod względem jakości i dostępności pozaszpitalną opiekę paliatywną i hospicyjną. Mogli dalej uzyskać w Centrum niezbędną, całodobową pomoc.
Dyrektor Centrum Onkologii twierdzi, że nic się nie zmieni. W całej tej dyskusji zdecydowanie za dużo mówi się o europejskich certyfikatach Centrum, które określają i na pewien czas gwarantują odpowiednio wysoki standard leczenia przeciwbólowego i paliatywnego, a za mało o konsekwencjach, jakie – dosłownie – będą odczuwać pacjenci. Apel kilku ważnych organizacji pozarządowych zrzeszających pacjentów onkologicznych jest właśnie głosem w tej sprawie.
Leczenie bólu nie jest żadnym pobocznym ani marginalnym elementem metod i terapii, z których składa się nowoczesna onkologia. Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych uznaje je za priorytet. Ból decyduje o jakości życia nie tylko podczas pobytu w szpitalu, ale także wtedy, kiedy nie ma szans na całkowite wyleczenie. Przede wszystkim wtedy. Szczególnie w ostatnich miesiącach i tygodniach życia, kiedy walczy się o każdą chwilę choćby tylko względnie akceptowalnego samopoczucia. A właściwie walczą wówczas głównie najbliżsi, bo chorzy w terminalnym stanie nie są w stanie już najczęściej nic powiedzieć. Niemożliwe do powstrzymania przerzuty powodują na przykład złamania kości i paraliżujący ból pleców, a naciekający na żebra nowotwór czyni z każdego oddechu cierpienie niemożliwe do opisania. Może to podziała decydentom na wyobraźnię?
Zmiany w szpitalu przy ulicy Rentgena w Warszawie z pewnością nie ułatwią chorym dostępu do leczenia. Jednak odpowiedzialność za konsekwencje tych zmian – trudne w tym momencie do przewidzenia – tylko częściowo spoczywa na dyrekcji Centrum. Winny jest przede wszystkim system ochrony zdrowia w Polsce, który od lat wymusza na dyrektorach szpitali takie działania. W związku z nieustającymi trudnościami finansowymi, zobowiązani dodatkowo zapisami planów naprawczych (Centrum Onkologii nie jest tu wyjątkiem), muszą przede wszystkim „restrukturyzować”, czyli tak zmieniać pracę szpitali, żeby zachowując formalne wymogi, uzyskać możliwie największe oszczędności. Bywa to też nazywane „racjonalizacją”.
W ochronie zdrowia oznacza to jednak same kłopoty. Przede wszystkim dla pacjentów. W największym skrócie wygląda to tak, że rozszerza się kompetencje jednego oddziału, przenosząc tam część pracowników, by zmniejszyć bądź zlikwidować inny oddział, który generował straty albo realizowane przez niego procedury były nisko wyceniane przez NFZ. Teoretycznie rzeczywiście niewiele się zmienia, w praktyce jednak skutki mogą okazać się bardzo dotkliwe dla pacjentów. W rzeczywistości przewlekłej choroby to, co jest bardziej opłacalne, rzadko kiedy jest dobre chorych.
Także w przypadku Centrum Onkologii nie można powiedzieć, że pacjentom odebrano możliwość leczenia przeciwbólowego czy że ograniczono dostęp do bardzo specyficznych terapii. Prawa nikt nie złamał, a dyrektor Centrum zgodnie z zaleceniami wypełnia swoje obowiązki. Zmieniła się jednak formuła tego szczególnego rodzaju leczenia.
Likwidacja oddziału, czy jak twierdzą władze Centrum, „zmiana miejsca w strukturach Instytutu”, może spowodować choćby dezinformację i niepokój wśród pacjentów bądź ich rodzin, którzy byli przyzwyczajeni do dotychczasowych sposobów uzyskiwania pomocy. W chorobie najbardziej prozaiczna stałość i stabilizacja są szczególnie ważne. Dyrektor CO zapewnia, że w Zakładzie Onkologii, który przejął zadania dotychczasowego Zespołu Wsparcia, pracuje aż 14 psychologów i 4 psychiatrów i dzięki temu ma być nawet lepiej, niż było. Być może – ale nie wiadomo choćby tego, czy tych osiemnastu specjalistów pracuje cały czas, czy zajmują się tymi samymi zagadnieniami, nie wiemy też nic o ich doświadczeniu. Czy wprowadzone przekształcenia mają charakter merytoryczny, czyli ich celem jest poprawa sytuacji pacjentów, czy może ekonomiczny, bo dzięki temu zostaną zaoszczędzone pieniądze w zawsze niewystarczającym budżecie Centrum Onkologii? Władze placówki cały czas nie udzieliły na te pytania satysfakcjonującej odpowiedzi.
Nikt na razie nie wie, jak nowy model będzie funkcjonował. Pacjenci nie mają jednak wyboru, będą z niego korzystać nawet za cenę wyrzeczeń i niedogodności, których dotychczas nie doświadczali w Centrum Onkologii.
Pewnie też wszyscy z czasem się do tego przyzwyczają. Sęk w tym, że nie może być naszej zgody na rynkowe zmiany w obszarze, który jak żaden inny wymyka się bezosobowej logice transakcji. Szpital, szczególnie taki jak Centrum Onkologii, nie może być traktowany jak przedsiębiorstwo. Cała ta sprawa dotycząca leczenia bólu świadczy o tym bardziej niż cokolwiek innego.
16 stycznia, w środę, zapraszamy na spotkanie z Łukaszem Andrzejewskim, autorem książki Polityka narkotykowa. Pamiętnik praktyczno-teoretyczny.