Gospodarka, Piotr Kuczyński

W poszukiwaniu kolejnego kryzysu

Skoro wszyscy wieszczą jeśli nie kryzys, to przynajmniej spowolnienie w 2020 roku, to ono wtedy nie nastąpi. Ta opinia ekonomistów z dużym prawdopodobieństwem zamieni się w samosprawdzającą się przepowiednię – tyle, że spowolnienie pojawi się rok wcześniej.

Poproszono mnie, żebym na kanwie tekstu Zwiastuny recesji i kryzysu finansowego w roku 2020 (The Makings of a 2020 Recession and Financial Crisis) autorstwa – znanego z przewidzenia kryzysu z lat 2007-2009 – Nouriela Roubiniego i włoskiego ekonomisty Brunello Rosa, napisał o moich własnych prognozach i oczekiwaniach. To o tyle problem, że artykuł z „Project Syndicate” jest wprawdzie krótki, ale bardzo precyzyjne przedstawia zagrożenia, których diagnozę w większości podzielam. Niemniej spróbuję.

Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że skoro wszyscy wieszczą jeśli nie kryzys, to przynajmniej spowolnienie w 2020 roku, to ono wtedy nie nastąpi. Słowo „wszyscy” tak naprawdę znaczy oczywiście „duża większość”, bo w Polsce też 90 procent moich koleżanek i kolegów oczekuje spowolnienia właśnie w 2020 roku. Ta opinia większości ekonomistów z dużym prawdopodobieństwem zamieni się w samosprawdzającą się przepowiednię – tyle, że spowolnienie pojawi rok wcześniej.

Dlaczego? Z banalnego powodu – jeśli wszyscy wokół mówią o spowolnieniu w 2020 roku, to słyszący to biznesmeni czy zarządy spółek, a także część konsumentów (choć niekoniecznie tych polskich – bardzo rozrzutnych) będzie ograniczać inwestycje i gromadzić zapasy. To zaś przyśpieszy nadejście… spowolnienia gospodarczego. Niewykluczone zresztą, że niski poziom inwestycji prywatnych w Polsce oraz spadki indeksu PMI dla przemysłu są już pierwszymi oznakami takiego dostosowania.

Jak widać, sprawa spowolnienia i terminu jego nadejścia jest dość prosta do wyjaśnienia. Dużo gorzej z przewidzeniem daty kryzysu finansowego. Sam fakt bowiem, że Nouriel Roubini przewidział wybuch kryzysu w latach 2007-2009 nie czyni z niego jeszcze wszystkowiedzącego guru, który już zawsze będzie w stanie przewidzieć daty i powody kolejnych kryzysów.

Przede wszystkim należałoby odpowiedzieć na pytanie: czy rzeczywiście w najbliższych czasach grozi światu kryzys? Samokrytycznie przyznam, że ja się go spodziewałem o wiele wcześniej, popełniłem jednak błąd. Niestety, często widzę problemy i oczekuję wydarzeń dużo wcześniej niż one w rzeczywistości występują. Zazwyczaj jednak w końcu do nich dochodzi. Można zresztą powiedzieć, że rynki są czasami ślepe. W głośnym filmie Big Short grający przeciwko szaleństwom rynków finansowych zaczęli obstawiać załamanie giełd i rynku mieszkaniowego dużo wcześniej niż ono faktycznie nastąpiło. Doprowadziło ich to prawie do bankructwa, ale w końcu rynek poszedł w oczekiwanym przez nich kierunku i ostatecznie zarobili krocie.

Spróbujmy zatem poszukać powodu, jakiegoś „czarnego łabędzia”, który faktycznie doprowadzi do kryzysu. Przede wszystkim warto przypomnieć, że od czasu krachu z 2008 roku nie tylko nic na lepsze się nie zmieniło. Są wręcz takie obszary, w których sytuacja się pogorszyła.

Stiglitz: Mit sekularnej stagnacji

Przede wszystkim nie ma powrotu do regulacji z czasów Glass-Steagall Act. Gwoli przypomnienia – była to ustawa przeprowadzona w USA w roku 1933, w reakcji na Wielki Kryzys, która nakazywała oddzielenie banków depozytowo-kredytowych od inwestycyjnych. Po to, żeby ewentualny run na banki inwestycje nie załamał całej bankowości. Rozwiązanie to anulowano w 1999 roku i po kolejnym kryzysie, już w XXI wieku usiłowano do ustawy w jakiejś formie wrócić, ale lobbyści do tego nie dopuścili – mimo iż zdaniem niektórych to właśnie jej zniesienie było jedną z przyczyn kryzysu.

Pamiętamy również, że jednym z powodów konieczności zaangażowania państw i banków centralnych w ratowanie świata przed załamaniem gospodarczym było to, że istniały firmy określane akronimem TBTF, czyli „za duże, by upaść” (too big to fail). Były po prostu tak wielkie, że ich ewentualne bankructwo pociągnęłoby za sobą globalne załamanie gospodarcze. Trzeba je zatem było ratować pieniędzmi podatników.

Za mało, za późno, w złym kierunku – 9 lat polskiej walki z kryzysem

Takim olbrzymem jest dziś w Europie na przykład Deutsche Bank, a na świecie Amazon. Załamanie cen akcji tej drugiej firmy, będących w portfelach wszystkich funduszy inwestycyjnych (niekiedy nawet 30 procent portfela) doprowadziłoby do załamania na rynkach, a ponieważ to ogon kręci psem (rynki finansowe gospodarką), w konsekwencji doszłoby do depresji globalnej. Powtarzano, że należy takie olbrzymy rozbijać na mniejsze firmy. I co się stało? Ano, stały się jeszcze większe.

Powodem ostatniego kryzysu było również to, że firmy i państwa były bardzo zadłużone. Od tamtego czasu zadłużenie państw jednak rośnie. W skali globalnej zadłużenie państw, firm i obywateli szacuje się na ponad 237 bilionów (!) dolarów (co równa się ponad trzykrotnemu PKB globu). W 2009 roku, czyli wtedy, kiedy wychodzono z kryzysu, zadłużenie wynosiło około 180 bilionów dolarów.

Dalej, czy coś się zmieniło na rynku derywatów, które Warren Buffet nazywa bronią masowego rażenia? Nic. Owszem, ten rynek zmniejszył się – miał wielkość 700 bilionów dolarów, a obecnie jest to około 500 bilionów, ale nadal jest to jakieś siedem razy więcej niż wynosi PKB całego świata. Derywaty, dzięki którym niewielkim depozytem można doprowadzić do dużych zmian instrumentu bazowego, potrafią doprowadzić do potężnych perturbacji na rynkach finansowych.

Jak widać zatem, na świecie nie zmieniło się nic, mimo że ustawodawcy starali się usunąć filary kryzysu. Można w tym miejscu powołać się na dwa cytaty. Po pierwsze, Giuseppe Tomasi di Lampedusa, a właściwie bohater jego Lamparta mawiał: „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić”. Po drugie – Alfred Einstein: „Obłęd to powtarzanie w kółko tej samej czynności w oczekiwaniu innych rezultatów”. Rynki są takie, jakie były, filary kryzysów jeszcze bardziej się wzmocniły, a my spodziewamy się, że nie wydarzy się kolejny kryzys? Toż to rzeczywiście jest obłęd…

Dodajmy do tego coś, co ja nazywam diabelską alternatywą banków centralnych. Ich nieortodoksyjna polityka monetarna (zerowe lub ujemne stopy procentowe, poluzowanie ilościowe) doprowadziły do hossy na rynkach oraz (to efekt uboczny) do ożywienia gospodarczego. Teraz jednak zaczynają powoli myśleć o normalizowaniu polityki.

Pierwszy próbuje tego amerykański Fed kończąc luzowanie ilościowe i podnosząc stopy procentowe, co już zaczyna szkodzić rynkom rozwijającym się. Z oczywistego zresztą powodu – rynki rozwijające się szczególnie mocno zadłużyły się w okresie „pieniądza za darmo” – w ciągu 10 lat ich zadłużenie wzrosło z 5 do 19 bilionów dolarów. Rosnące stopy procentowe i umacniający się dolar gwałtownie obciążają ich budżety kosztami spłaty odsetek.

Główni podejrzani: banki centralne

Co się wydarzy, kiedy jak inne banki centralne pójdą w kierunku wskazanym przez Fed? Wycofanie darmowego pieniądza wpierw uderzy w giełdy, a potem w gospodarki. Sytuacja znacznie by się pogorszyła, gdyby trzeba było ratować np. Włochy przed kryzysem bankowym (o czym wspominają autorzy przywoływanego na początku tekstu). Skąd banki centralne mają znaleźć amunicję do takiej obrony?

A przecież Włoch trzeba będzie bronić – to też kraj z grupy TBTF, którego władze lekceważą wszelkie zasady dobrego gospodarowania i obawiam się, że pokażą kierunek innym populistom. Populistom, których siły na całym globie rosną i którzy swoją polityką też mogą doprowadzić do pięknej katastrofy.

Roubini i Rosa wspominają też o wojnie handlowej USA z Chinami i reperkusjach tej wojny. Nie będę powielał ich argumentów – jak napisałem wyżej, ja się z nimi zgadzam. Dorzucę tylko swoje trzy grosze: uważam, że optymizm rynków odnośnie wojny handlowej z Chinami jest zdecydowanie przedwczesny. Donald Trump przystawił prezydentowi Xi Jinpingowi pistolet do głowy, a przecież Azjaci są szczególnie wyczuleni na kwestie honoru i zachowania twarzy. Jeśli Chiny ulegną, to ich wódz straci twarz, a do tego dopuścić nie może.

Na razie Chiny odwołały we wrześniu planowane wcześniej rozmowy z USA w sprawie ceł. Podobno wrócą do stołu dopiero po wyborach do Kongresu, czyli gdzieś koło połowy listopada tego roku. Odwołały też spotkanie w sprawie bezpieczeństwa globalnego. Przekonamy się, jakie są ich intencje po listopadowym głosowaniu w USA, które zresztą też jest zagrożeniem dla świata

Jeśli bowiem Demokraci wygrają, to Donald Trump będzie miał przeciwko sobie wrogi Kongres. Co prawda do impeachmentu to nie doprowadzi, ale będzie kontynuowana gra w „gonienie króliczka”, której celem będzie niedopuszczenie do reelekcji obecnego prezydenta. A on z kolei, jak sugerują Nouriel Roubini i Brunello Rosa, może wówczas doprowadzić do czegoś, co pokazał film Fakty i akty (Wag the Dog). Tyle, że w wydaniu z XXI wieku nie byłaby to wojna sfabrykowana, lecz bardzo prawdziwa, a jej celem byłby najpewniej Iran.

Można sobie wyobrazić, co stałoby się wtedy z cenami ropy, jak zareagowałaby inflacja i co wtedy zrobiłyby pozbawione amunicji banki centralne. Może wtedy uruchomiłyby prawdziwe „pieniądze z helikoptera”, jak za Miltonem Friedmanem nazwał je były szef Fedu Ben Bernanke – nowe pieniądze wypłacane bezpośrednio obywatelom lub rządom. Tylko, jeśli wszyscy będą drukowali, w końcu skończy się wiara w papierowy pieniądz…

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij