Niemcy od ponad dekady mają saldo dodatnie i włos im z głowy nie spadł. Jednym ze sposobów skruszenia tego układu nierównowagi byłoby przyjęcie mechanizmu z Bretton Woods.
Biorąc pod uwagę to, jak wiele protekcjonistycznych wypowiedzi pada ze strony administracji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, jest mocno zaskakujące, że nikt z jego ludzi nawet nie wspomniał o pewnym oczywistym narzędziu do rozwiązywania problemu zewnętrznej nierównowagi bilansu płatniczego. A co dopiero mówić o jego zastosowaniu. Chodzi o znajdującą się w porozumieniu z Bretton Woods z 1944 roku klauzulę o „niedoborze zasobów walut”.
Zapis z artykułu VII porozumienia daje państwom upoważnienie do tego, by „po konsultacjach z Funduszem” mogły „czasowo wprowadzać ograniczenia swobody operacji walutowych z wykorzystaniem brakującej waluty”. Umowa pozostawia państwom „zupełną swobodę określania rodzaju tych ograniczeń”. Natomiast niedobór zasobów waluty danego kraju na międzynarodowym rynku walutowym stwierdza się wtedy, kiedy państwo to importuje więcej niż eksportuje, czyli ma deficyt na rachunku obrotów bieżących.
Klauzula o niedoborze zasobów walut ma ciekawą historię. W swoim pierwotnym zamyśle utworzenia Międzynarodowej Unii Clearingowej, brytyjski ekonomista John Maynard Keynes przygotował szereg coraz to bardziej dotkliwych mechanizmów przeciwdziałających temu, by państwa członkowskie utrzymywały stale saldo dodatnie (oraz mniej uciążliwych sankcji przeciwko stałemu utrzymywaniu salda ujemnego). Chodziło o wywarcie presji na państwa, by redukowały swą nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących. Kraje z nadwyżką nie byłyby w żaden sposób ograniczane w kwestii swobodnego wydawania swoich pieniędzy, ale nie wolno byłoby im gromadzić ich zapasów.
Stany Zjednoczone, które wówczas miały zdecydowanie największe nadwyżki na rachunku bieżącym ze wszystkich państw świata, ze zrozumiałych względów nie przystały na propozycję Keynesa. W efekcie Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu pozostało jedynie dostarczanie krótkoterminowej pomocy państwom z deficytem, ale poza tym Fundusz miał stać na straży ortodoksyjnej doktryny, wedle której wyłącznie państwo z saldem ujemnym na rachunku bieżącym dokonywać ma odpowiedniego dostosowania. Chcąc udobruchać Brytyjczyków, jeden z architektów porozumienia z Bretton Woods, ówczesny sekretarz skarbu USA Harry Dexter White, włączył do umowy artykuł VII. Zapis został wprowadzony po to, żeby państwa członkowskie, którym brakuje dolarów, mogły ograniczyć zakupy amerykańskich produktów.
czytaj także
Klauzula o niedoborze zasobów walut jest od tamtej pory martwym prawem. Tuż po wojnie Stany Zjednoczone zapychały dziury w bilansie płatniczym państw europejskich przy pomocy środków z Planu Marshalla. Na początku lat 70. Amerykanie sami wpadli jednak w deficyt handlowy i doszło do nadpodaży dolara. Kongres USA wezwał zatem MFW do zastosowania klauzuli o niedoborze zasobów walut przeciwko „krnąbrnym” państwom z nadwyżką na rachunku obrotów bieżących, ale nadaremnie. Jak zauważył historyk z Princeton University, Harold James, role się odwróciły: teraz to Stany Zjednoczone podjęły argumenty Keynesa, ale państwa z nadwyżkami (kraje europejskie oraz Japonia) skutecznie się im oparły.
Przewińmy historię do dziś. Spośród czterech największych gospodarek świata tylko Stany Zjednoczone cierpią stale z powodu słabej konkurencyjności. Chiny, Japonia i Niemcy są turbo-konkurencyjne. A ponieważ Chiny, mając ku temu własne powody, godzą się już od jakiegoś czasu finansować deficyt USA, dolar i juan zdają się być ustawione na niewłaściwych pozycjach [gdyż to kraj z nadwyżką powinien mieć silniejszą walutę, a tymczasem juan jest niedowartościowany – przyp. red.].
Żeby zaradzić tej sytuacji, ekonomista Vladimir Masch proponuje, by Stany Zjednoczone wprowadziły w życie plan „wolnego handlu z rekompensatą” (compensated free trade, CFT). Zasadniczo sprowadza się on do jednostronnego uruchomienia klauzuli o niedoborze zasobów walut. Według tego planu administracja Trumpa powinna ustanowić górny limit deficytu handlowego USA na dany rok, a później wyznaczyć limity na nadwyżki głównych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych. Najbardziej dotknęłoby to Chin, Japonii, Niemiec i Meksyku, które dołożyły się do deficytu handlowego USA (który w 2016 r. wyniósł 737 mld dol.) odpowiednio po 347 mld, 69 mld, 65 mld i 64 mld dolarów.
czytaj także
W systemie CFT Mascha ograniczyć eksport do USA powinny więc same kraje z nadwyżką handlową. Państwa mogłyby przekroczyć wyznaczone limity, ale tylko pod warunkiem, że zapłaciłyby grzywnę w wysokości równej różnicy między wartością dopuszczonego a rzeczywistego eksportu. A gdyby próbowały wyeksportować więcej niż wynosiłby ich limit bez płacenia kary, wwiezienie nadmiarowych dóbr zostałoby zablokowane.
Problem z planem polega na tym, że nie ma w nim żadnych instrumentów skłaniających np. Niemcy, żeby zmniejszyły swoją nadwyżkę handlową w stosunku do innych państw strefy euro. Trzeba dla porządku powiedzieć, że Unia Europejska po kryzysie z 2008 roku uchwaliła tak zwaną procedurę nierównowagi makroekonomicznej, nakładającą sankcje na państwa strefy euro, w których nadwyżka przekracza 6 proc. PKB, a deficyt 4 proc. PKB. Ale mimo że unijna procedura skonstruowana jest w duchu Międzynarodowej Unii Clearingowej Keynesa, to jednak brakuje jej dwóch kluczowych mechanizmów.
Po pierwsze w planie Keynesa państwa ze stałą nadwyżką handlową automatycznie podlegały sankcji, tymczasem unijny zdążył już okazać się w tym zakresie nieskuteczny. Niemcy od ponad dekady mają saldo dodatnie przekraczające 6 proc. PKB i włos im z głowy nie spadł. Chociaż odnośnie do samej strefy euro nadwyżka spadła ostatnio do 3 proc. PKB, to wynika to głównie z sytuacji zubożałych państw rejonu Morza Śródziemnego, które importują mniej niemieckich produktów. Jeśli jednak tamtejsze gospodarki wyjdą z kryzysu, a sytuacja na rynkach pracy znów choć trochę zbliży się do pełnego zatrudnienia, to można się spodziewać, że niemiecka nadwyżka na powrót wzrośnie.
Drugą wadą unijnej procedury jest to, że brakuje w niej mechanizmu ochrony państw z deficytem handlowym, który można było znaleźć w klauzuli o niedoborze zasobów walut. Nie mając możliwości dewaluacji swego pieniądza, państwa z trwałym deficytem obrotów bieżących mogą co najwyżej grozić wyjściem z unii monetarnej. Ale, jak pokazał kryzys grecki, ta groźba nie jest wiarygodna. Stąd zaburzenie równowagi w handlu zostało zacementowane.
Jednym ze sposobów skruszenia tego układu nierównowagi byłoby przyjęcie mechanizmu z Bretton Woods. Każdy kraj strefy euro wpłacałby do Europejskiego Funduszu Monetarnego kwoty proporcjonalne do swego dochodu narodowego oraz poziomu handlu. A Fundusz miałby własną klauzulę o niedoborze zasobów walutowych, pozwalającą państwom członkowskim na dyskryminację produktów importowanych z państw z nadwyżką handlową.
W programowym przemówieniu wygłoszonym w zeszłym miesiącu na Sorbonie prezydent Francji Emmanuel Macron wezwał do utworzenia Europejskiego Funduszu Monetarnego, chociaż nie podał żadnych szczegółów tego, jak sobie tę instytucję wyobraża. Mechanizm zezwalający na dyskryminację towarów ze wskazanego państwa potencjalnie mógłby naruszać unijne zasady wolnego handlu. Jednakże integracja gospodarcza od zawsze zależy od pewnego korygowania bilansu ze strony państw z nadwyżką na rachunku bieżącym. Bez tego system oparty na wolnym handlu prędzej czy później się rozpadnie. Zwolennicy otwartych granic mogą więc zapłacić teraz albo będą musieli zapłacić później.
czytaj także
Copyright: Project Syndicate, 2017. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała