Firmy Big Tech nawet wtedy, gdy zostaną poddane właściwym regulacjom, nadal będą czerpać nieproporcjonalnie wysokie zyski, ponieważ swoje kluczowe surowce – nasze dane – dostają za darmo. W czasach kiedy większość bogactwa bierze się z danych, własności intelektualnej i innych zasobów niematerialnych, istotną rzeczą będzie zaproponowanie bardziej sprawiedliwych sposobów na podzielenie tego tortu.
W Nie czyń zła bacznie przyglądam się szkodom gospodarczym, politycznym i poznawczym wyrządzonym przez przemysł technologiczny w ciągu ostatnich 20 lat – pisze we wstępie do swojej książki Rana Foroohar, dziennikarka zajmująca się globalnym biznesem i zastępczyni redaktora naczelnego „Financial Times”, komentatorka ekonomiczna w telewizji CNN. „»Nie czyń zła« to pamiętny pierwszy wers oryginalnego kodeksu postępowania przyjętego przez Google’a, który dzisiaj wydaje się już tylko osobliwym reliktem pochodzącym z początków działalności firmy” – tak autorka wyjaśnia źródło tytułu. Oto fragment książki Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich.
*
Kto zarabia na naszych danych i w jaki sposób możemy lepiej dzielić się korzyściami? Nie mam wątpliwości, że firmy Big Tech nawet wtedy, gdy zostaną poddane właściwym regulacjom, nadal będą czerpać nieproporcjonalnie wysokie zyski, ponieważ, […] swoje kluczowe surowce – nasze dane – dostają za darmo. W czasach kiedy większość bogactwa bierze się z danych, własności intelektualnej i innych zasobów niematerialnych, istotną rzeczą będzie zaproponowanie bardziej sprawiedliwych sposobów na podzielenie tego tortu.
Niektórzy uważają, że samo prowadzenie dyskusji o tym, jak lepiej podzielić łupy kapitalizmu inwigilacyjnego, jest poddaniem się jego władzy. Można argumentować i w ten sposób. Faktem jest jednak, że klamka już zapadła. Jeżeli poświęcamy czas na zastanawianie się, w jaki sposób uregulować i okiełznać potęgę Big Techu, warto zagwarantować to, by nie pozyskiwał on naszego najcenniejszego surowca za darmo.
czytaj także
[…] Wydobywanie danych osobowych to najszybciej rosnąca branża w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli utrzyma się obecny trend, w 2022 roku będzie ona warta 197,7 miliarda dolarów. To więcej niż łączna wartość amerykańskiej produkcji rolnej. Jeśli dane są rzeczywiście nową ropą naftową, to Stany Zjednoczone są Arabią Saudyjską epoki cyfrowej, a największe wiodące firmy tworzące platformy internetowe to nowe Aramco i ExxonMobil. W cyfrowym biznesie inwigilacyjnym technologiczne firmy platformowe nie są jednak jedyne. Brokerzy danych, tacy jak biura informacji gospodarczej, firmy świadczące usługi zdrowotne, firmy obsługujące karty kredytowe, zbierają i sprzedają wrażliwe dane osobowe swoich użytkowników firmom i organizacjom, które nie mają odpowiednich zasobów, by robić to samodzielnie. Należą do nich sprzedawcy detaliczni, banki, instytucje udzielające kredytów hipotecznych, szkoły wyższe, uniwersytety, organizacje charytatywne oraz – jak moglibyśmy zapomnieć – komitety wyborcze.
To jedna z przyczyn, dlaczego tak mało firm spoza Doliny Krzemowej domaga się wszczęcia postępowań antymonopolowych przeciwko dużym firmom technologicznym. One wszystkie kupują to, co Dolina sprzedaje. Nadejście internetu rzeczy, w którym we wszystkie otaczające nas przedmioty zostaną wbudowane sensory połączone z internetem, wykładniczo zwiększy możliwość wydobywania zasobów cyfrowych. W tę działalność będzie się angażować każda firma. W efekcie możemy nie być w stanie poddać regulacjom wszystkich problemów, które stwarza kapitalizm inwigilacyjny.
Daj mi swoje dane, a ja sprawię, że wybierzesz mojego kandydata
czytaj także
To dlatego warto zastanowić się, czy firmy, które wydobywają naszą cyfrową ropę, powinny za nią płacić. Kalifornia zaproponowała cyfrową dywidendę płaconą przez podmioty zbierające dane na rzecz właścicieli tego zasobu – czyli nas wszystkich. Przypomina to utworzone na Alasce i w niektórych krajach, na przykład w Norwegii, państwowe fundusze majątkowe, w które inwestuje się pewien odsetek z handlu towarami, a zyski przeznacza się dla przyszłych pokoleń. Firmy, które zajmują się wydobywaniem, mogą sobie na to pozwolić. Google i Facebook mają dwucyfrowe marże zysku, ponieważ nie płacą za surowce do produkcji – za nasze dane. Jednak to my powinniśmy być właścicielami naszych danych osobowych. Jeśli są one używane przez podmioty gospodarcze, powinniśmy uzyskać rekompensatę z tego tytułu.
Największe firmy zbierające dane – platformy, brokerzy danych, dostawcy usług płatniczych, firmy medyczne – mogłyby zapłacić każdemu Amerykaninowi, który korzysta z internetu, stałe wynagrodzenie, przeznaczając na to część swoich dochodów. Ewentualnie na firmy zarabiające na wydobywaniu danych można by nałożyć obowiązek przekazywania części tych pieniędzy na publiczny fundusz wspierający edukację i infrastrukturę. Przeznaczenie tych środków przede wszystkim na edukację byłoby świetnym rozwiązaniem, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że zmiany, które opisuję w tej książce, będą wymagały przekwalifikowania siły roboczej, żeby sprostała wyzwaniom XXI wieku. Wydaje się zatem słuszne, aby Big Tech – który często narzeka na brak w Stanach Zjednoczonych edukacji adekwatnej do sytuacji na rynku – pomagał w jej finansowaniu.
Tymczasem 50-procentowy podatek od dochodów cyfrowych mógłby w analogiczny sposób wypełnić sporą część luki w amerykańskich wydatkach na infrastrukturę, której wysokość do 2022 roku wzrośnie, jak się szacuje, do 135 miliardów dolarów. Wydaje się, że to sprawiedliwa rekompensata za przyznanie firmom zbierającym dane bezpłatnego dostępu do najcenniejszych zasobów naszego kraju. Jeśli dane są zasobem, to znaczy, że potrzebujemy dla nich państwowego funduszu majątkowego.
Opodatkowanie firm wydobywających dane nie może jednak stanowić gwarancji nietykalności, która pozwoli im na poniewieranie prawem do prywatności i wolnościami obywatelskimi. W przypadku użytkowników platform technologicznych można zwiększyć transparentność dzięki wprowadzeniu klauzul opt-in, które pozwolą na zwiększenie kontroli sprawowanej przez nas nad naszymi danymi (tak jak zostało to zrobione w unijnym Rozporządzeniu o ochronie danych osobowych i w jeszcze ostrzejszych stanowych przepisach w Kalifornii). Klauzule powinny być napisane jasnym i prostym językiem, a ciężar dowodu w przypadku ich naruszenia powinien leżeć raczej po stronie firm niż indywidualnych użytkowników. Firmy Big Tech powinny mieć również obowiązek utrzymania ścieżek audytu dla danych, z których korzystają ich algorytmy, oraz wyjaśniania sposobu funkcjonowania tych algorytmów.
czytaj także
„Ukształtował się pewien powtarzalny wzorzec – stwierdził Frank Pasquale z Uniwersytetu Maryland – który polega na tym, że jakiś podmiot składa skargę dotyczącą praktyk dużej firmy internetowej, w odpowiedzi na co stwierdza ona, że ci, którzy ją krytykują, w rzeczywistości nie rozumieją, w jaki sposób używane przez nią algorytmy sortują i klasyfikują treści. W efekcie zdezorientowanym obserwatorom pozostaje jedynie przedstawienie tych historii w prasie”. Cathy O’Neil, matematyczka i krytyczka Big Techu, zasugerowała, że firmy powinny być gotowe na większą otwartość, która umożliwi przeprowadzenie audytów stosowanych przez nich algorytmów, zwłaszcza w przypadku skarg lub obaw co do ich stronniczości, która prowadzi do dyskryminacji w pracy, opiece zdrowotnej, edukacji i innych obszarach.
czytaj także
Powinno się również zalegalizować przysługujące indywidualnym osobom prawa cyfrowe. John Battelle, były redaktor „Wired”, zaproponował kartę praw cyfrowych, która przeniosłaby własność danych na ich rzeczywistego właściciela, którym jest oczywiście użytkownik generujący te dane, a nie firma, która je przejęła. Jest przekonany, że ta kwestia jest na tyle ważna, iż powinna zostać usankcjonowana w poprawce do konstytucji. Jak ujęto to w Europie, ludzie powinni mieć również prawo do bycia zapomnianym, zgodnie z którym firmy muszą usunąć wszystkie dane dotyczące konkretnej osoby, jeżeli wyrazi ona takie życzenie. 2 miliony Europejczyków już skorzystało z możliwości cofnięcia zgody.
Ponadto chciałabym, żeby powstało biuro ochrony cyfrowych konsumentów, które dysponowałoby skutecznymi instrumentami pozwalającymi na walkę z dyskryminacją powodowaną przez algorytmy oraz systemem gwarantującym ludziom możliwość dostępu do swoich danych i zrozumienia, jak są one używane, tak jak dzisiaj możemy zrobić ze scoringami kredytowymi.
Wszystko to wiąże się z potrzebą zapewnienia większej transparentności i prostoty w dyskusjach na temat Big Techów. Nazbyt często wykorzystuje się hermetyczność przekazu (lub jego iluzję) w celu uniknięcia odpowiedzi na uzasadnione i zadane w interesie społecznym pytania. Jak propagandyści docierają ze swoimi komunikatami do odbiorców? W jaki sposób użytkownicy są śledzeni i jak określana jest ich wartość? Firmy powinny nam pomóc w zrozumieniu tego i otworzyć czarne skrzynki swoich algorytmów. Nie musi to pociągać za sobą utraty przewagi konkurencyjnej. Jak pokazują badania, atutem jest raczej ilość danych podawanych na wejście algorytmu niż pomysłowość rozwiązań w nim zawartych. Ponadto wysoka transparentność przekłada się na wyższe zyski w takim sensie, że im większe zaufanie użytkowników do firmy, tym mocniejsza chęć przekazania na jej potrzeby cennych danych.
Przekłada się ona również na większą liczbę inwestorów, których będą mogły przyciągnąć platformy Big Tech cierpiące na kryzys zaufania. Kiedy zaczynałam pracę nad książką, asystent jednego z polityków zwrócił moją uwagę na to, że dane to najcenniejszy towar na naszej planecie, a mimo to firmy, które nim handlują, nie mają obowiązku precyzyjnego określania ich wartości w sprawozdaniach finansowych. Obecnie pieniężna wartość danych zostaje upchnięta w ogólnej kategorii nazywanej „wartość przedsiębiorstwa” lub, znacznie częściej, nie jest uwzględniana w ogóle.
To powinno się zmienić chociażby dlatego, że inwestorzy – bez dokładnego zrozumienia wartości tego, czym firma obraca – nie są w stanie uzyskać wiarygodnego obrazu, jaka faktycznie jest jej wartość. (Wyobraźmy sobie, że w sprawozdaniu finansowym Forda lub General Motors nie umieszczono by wartości zasobów, którymi dysponują te firmy). Jeszcze ważniejsze jest to, że skoro to my jesteśmy produktem i to nasze dane są zbierane, mamy prawo wiedzieć, ile są one warte – a potem podjąć decyzję, jako społeczeństwo, czy część tej wartości nie powinna do nas wracać.
Big Brother spotyka Big Data. Oto najbardziej totalna technologia władzy w historii ludzkości
czytaj także
Powinniśmy się również zastanowić, czy dysponentem części danych nie powinien być sektor publiczny, a nie firmy prywatne, który dzięki temu mógłby zapewniać podmiotom sektora prywatnego równy dostęp do nich, a obywatelom dawać więcej kontroli nad tym, w jaki sposób są one monetyzowane. Powszechnie przyjęty pogląd mówi, że w nowym wspaniałym świecie Big Data i sztucznej inteligencji, które przez kilka kolejnych dekad będą kołem zamachowym globalnego wzrostu gospodarczego, możliwe są jedynie dwa modele. Pierwszy jest chiński – państwa inwigilacyjnego, w którym rząd wie wszystko i wszystkim zarządza; drugi natomiast, amerykański, w którym regulacja jest lekka jak dotyk i który zrodził monopolistyczne potęgi ograniczające tworzenie nowych miejsc pracy i hamujące rozwój całej gospodarki.
Jest jednak i trzecia droga, którą podąża Francja i kilka innych krajów. Zmierza ona do kompromisu. W Europie sektor publiczny dysponuje ogromnymi zbiorami danych – w zakresie usług zdrowotnych, transportu, obronności, bezpieczeństwa i środowiska – które będą konieczne do rozwoju sztucznej inteligencji i innych zastosowań Big Data. Firmy mogłyby uzyskiwać dostęp do tych bogatych zasobów przechowywanych przez instytucje państwowe, jednak tylko pod publicznym nadzorem. Obywatele mieliby prawo współdecydowania, za pośrednictwem swoich przedstawicieli, jakiego rodzaju badania mogłyby być prowadzone z użyciem tych danych i do jakich celów związanych z Big Data mogłyby one zostać użyte. Firmy miałyby równy dostęp do tej żyły złota – bez względu na jej wielkość. Pozwoliłoby to uporać się z problemem najczęściej podnoszonym przez przedstawicieli start-upów technologicznych – tym, że najwięksi gracze blokują dostęp do kluczowych danych.
*
Fragment książki Rany Foroohar, Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich, przeł. Piotr Cypryański, Poltext 2020
**
Rana Foroohar – dziennikarka pisząca o globalnym biznesie i zastępczyni redaktora naczelnego „Financial Times”, komentatorka ekonomiczna w telewizji CNN. W 2018 roku otrzymała nagrodę Best in Business przyznawaną przez Towarzystwo na rzecz Promocji i Rozwoju Literatury Biznesowej w uznaniu dla jej publicystyki poświęconej największym światowym firmom technologicznym. Wcześniej była zastępczynią redaktora naczelnego „Time” odpowiedzialną za dział biznesowy i ekonomiczny, a także komentatorką piszącą o sprawach gospodarczych w tej samej redakcji. Przez 13 lat pracowała w „Newsweeku”, gdzie była redaktorką zajmującą się gospodarką i sprawami zagranicznymi oraz korespondentką zagraniczną. Zdobyła wówczas nagrodę Petera R. Weitza przyznawaną przez amerykańską Fundację Marshalla za reportaże o sprawach transatlantyckich.