Gospodarka, Unia Europejska

Polskie wizy, ukraińscy pracownicy i czeski Rohlik

Chętnych do pracy na wschód od Unii Europejskiej nie brakuje, a w całej Unii trudno o pracodawców, którzy potrzebowaliby pracowników bardziej niż Czesi. Siłą rzeczy musieli znaleźć sposób na obejście skomplikowanej biurokratycznej drogi.

Swietłana pracuje w salonie fryzjerskim na Chmielnej w Warszawie. Pomarańczowe okleiny na szybach reklamują ekspresowe strzyżenie. 30 złotych, 15 minut i gotowe. Spotkaliśmy się w niedzielę. Pracowała od samego rana do siódmej wieczorem.

– Osiemnaście osób, aż mi ręce odpadają – opowiada w drodze na spotkanie z mężem Oleksijem i synem Iwanem. Firma, która prowadzi sieć salonów w Warszawie, zatrudnia głównie fryzjerki z Ukrainy. Ich wypłata zależy od tego, ile głów uda im się ostrzyc. Więc mimo że jest niedziela, a Swietłana nie mogła pójść z mężem i synkiem do cyrku, jest zadowolona z tych osiemnastu strzyżeń.

Iwan ma 8 lat i świetnie mówi po polsku. Wsłuchuje się, co mówią rodzice, i poprawia ich od czasu do czasu, gdy przekręcą jakąś końcówkę. Większość swojego krótkiego życia spędził już w Polsce. Urodził się w Zaporożu, skąd pochodzą jego rodzice, mieście w południowo-wschodniej części Ukrainy, nad Dnieprem. Wszyscy razem przyjechali do Polski przed kilkoma laty i dzisiaj są już niemal pewni, że chcą zostać w Warszawie na dobre.

– Jak ostatnio pojechałam do rodziców, to się musiałam nieźle tłumaczyć – kilka dni przed Wielkanocą opowiadała mi Swietłana. – Rozmawiałam na Skype ze znajomą z Warszawy. I tak mi się wymsknęło, że już trochę mi się nudzi i chciałabym wrócić do domu. Mama to usłyszała, wchodzi do pokoju i pyta, co ja wygaduje. Przecież jestem w domu. No tak, ale mój dom to teraz bardziej Warszawa.

Zanim Warszawa stała się dla nich domem próbowali utrzymać się z tymczasowej pracy Oleksija w Czechach.

– To było jakieś sześć lat temu. Ale wolę Warszawę – mówi krótko Oleksij. (Iwan wyraźnie odziedziczył gadatliwość po matce). Oleksij pracował w Pradze na budowie, podobnie jak teraz w Warszawie. – Tam było inaczej. Bez umowy. Wszyscy bali się kontroli, że zaraz ktoś wpadnie i będą deportacje – wspomina. W Warszawie ma podpisaną umowę o pracę, tak jak Swietłana. To warunek uzyskania zezwolenia na pobyt czasowy.

Czeski pat

Kiedy pytam, czy słyszeli, żeby ktoś z ich ukraińskich znajomych mieszkających w Polsce rozważał wyjazd do pracy do Czech, odpowiadają, że nikogo takiego nie znają. A żeby ktoś wyrobił sobie dokumenty w Polsce i pracował w Czechach? To już inna rozmowa. Dlaczego ludzie pracują w Czechach na „polskich wizach”? Odpowiedź jest prosta: dostać je jest nieporównanie łatwiej niż czeskie dokumenty. Czy to legalne? Różnie bywa.

Polskie wizy

Temat ukraińskich pracowników na „polskich wizach” pojawił się w czeskim mainstreamie za sprawą kontroli w sklepie internetowym Rohlik.cz w marcu 2017 roku. Policja zatrzymała 85 ukraińskich pracowników. Właściciel sklepu utrzymywał, że zatrudnia ich zgodnie z literą prawa i udowodni to przed sądem administracyjnym. Zanim jednak skupimy się na tym, czy rację miała policja czy właściciel Rohlika, przyjrzyjmy się wymogom, jakie Polska stawia przed pracownikami z Ukrainy.

Od czerwca 2017 roku obywatele Ukrainy planujący przyjazd do Polski i innych krajów Unii Europejskiej (z wyłączeniem Wielkiej Brytanii i Irlandii) potrzebują jedynie paszportu biometrycznego, z zapisem odcisku palca i zdjęciem siatkówki oka. Jeśli planują spędzić w Polsce nie więcej niż 90 dni przez najbliższe sześć miesięcy, nie potrzebują wizy. Czy w tym czasie mogą pracować? Posiadanie paszportu biometrycznego nie jest równoznaczne z zezwoleniem na pracę. Żeby pracować w pełni legalnie, potrzebne jest albo zezwolenie na pracę, albo oświadczenie pracodawcy o zamiarze zatrudnienia cudzoziemca (przyszły pracodawca składa je w urzędzie pracy i przekazuje pracownikowi). Oczywiście do pełnej legalności potrzebna jest jeszcze umowa między pracownikiem a pracodawcą – o pracę lub cywilno-prawna. O długości zezwolenia na pobyt czasowy decyduje deklaracja pracodawcy. – To trochę problem, że jesteśmy tak bardzo uzależnieni od pracodawców. My na szczęście mamy długie umowy i pracodawcy są wobec nas w porządku – tłumaczy Swietłana.

W centrum Warszawy spotkałem się z Ksenią Naranovich, prezeską Fundacji Rozwoju „Oprócz Granic”, żeby dowiedzieć się, jak często pracodawcy nie są w porządku. W Fundacji można zapisać się na zajęcia językowe i zasięgnąć porady dotyczącej migracyjnej biurokracji. –  Osoby, które do nas przychodzą, często nie znają swoich praw. Myślą też, że raz wydany dokument jest ważny na zawsze. A to przeważnie nieprawda – wyjaśnia Naranovich.

– A jak często rozmawiasz z klientami o nadużyciach ze strony pracodawców? – dopytuję.

– Praktycznie codziennie – odpowiada bez wahania Naranovich. – Ale tutaj też musielibyśmy doprecyzować, czym są nadużycia.

– Wymuszanie nadgodzin albo dostępności w weekendy. Płacenie poniżej kwoty ustalonej w umowie. Zatrudnianie w ogóle bez umowy – wyliczam.

– Tak, to wszystko oczywiście się zdarza. I bywa, że pracodawcy świadomie wykorzystują niewiedzę pracowników. Ale odnośnie nadgodzin na przykład, często sami pracownicy naciskają, że chcą ich, ile tylko się da. Albo umowy. Niejednokrotnie ich nie ma za obopólną zgodą, bo żadna ze stron nie chce płacić podatków. Nie mówię, że to dobrze. Z czasem nauczyłam się jednak nie oceniać wszystkiego tak szybko.

W tysiącach rozmów, które Ksenia odbyła z klientami, pomysł przeprowadzki do Czech pojawiał się niezwykle rzadko. Rekordowo niskie czeskie bezrobocie (2,3% według danych Eurostatu) i wyższe płace przegrywają z bliskością Polski i zdecydowanie mniej restrykcyjnymi przepisami.

Saudyjska felga, rosyjski kickbokser i narkotyki w ONZ

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli na temat wiz wydawanych w Ukrainie wynika, że zaledwie przez dwa lata (2014-2016) wydano w ukraińskich konsulatach ponad 3 miliony wiz do Polski. Dla porównania – wiz do Czech wydano tylko nieco ponad 8 tysięcy (niemal 400 razy mniej), do Słowacji 1700, a do Węgier niewiele ponad 6 tysięcy. Czy wszyscy z tymi polskimi wizami pracują w Polsce?

– Wiemy od organizacji podobnych do naszej, działających w różnych zakątkach Europy, że pracownicy z Ukrainy dostają się tam z polskimi wizami – potwierdza moje wątpliwości Naranovich.

Czeskie zezwolenia

Nie mamy danych, które mogłyby dać precyzyjny obraz tego, ilu Ukraińców i ile Ukrainek przyjeżdża do pracy w Czechach na polskiej wizie. Część z nich pracuje na czarno, więc z konieczności pozostaje poza radarem policji, inspekcji pracy czy badań akademickich. Inni, o których mówi się, że przyjeżdżają do pracy na polskich wizach, korzystają z legalnego mechanizmu pracy delegowanej. Ukraińcy zatrzymani przy okazji afery w Rohlik.cz nie pracowali na czarno, tylko zostali wydelegowani z firmy zarejestrowanej w Polsce. Dlaczego w takim razie zainteresowała się nimi policja?

Zadałem to pytanie Justynie Janowskiej z Wielokulturowego Centrum Praskiego (Multikulturní centrum Praha). Justyna studiowała stosunki międzynarodowe w krajach Wyszehradu, od pięciu lat mieszka w Pradze, prowadzi badania dotyczące pracy i migracji. Koordynuje projekt badawczy, które maja pokazać, jak przebiegają więzi solidarności i konflikty w zakładach pracy. W 2018 roku Centrum opublikowało raport dotyczący Ukraińskich pracowników pracujących w Czechach na polskich wizach.

– Sytuacja z pracownikami delegowanymi z Polski do Czech jest na tyle zagmatwana, że nawet specjaliści nie są zgodni co do tego, kiedy jest to legalne, a kiedy nie – mówi Janowska. – Po tym, jak policja i inspekcja pracy weszły do Rohlika, właściciel wcale nie chciał wyciszać sprawy. Wręcz zależało mu, żeby pisały o niej media. Twierdzi, że zatrudniał Ukraińców w pełni legalnie. Winą za nieporozumienie obarcza niespójność czeskich przepisów. Jest na tyle pewny swego, ze poszedł ze sprawą do sądu administracyjnego. Cóż, czekam na werdykt. Będzie przełomowy.

Kiedy nie byłoby żadnych wątpliwości, czy zatrudnienie ukraińskich pracowników jest zgodne z prawem? Gdyby wystąpili w czeskim konsulacie o wizy pobytowe (na 90 dni) i w czeskim urzędzie pracy o zezwolenie na pracę. Problem w tym, że na czeskie wizy dla pracowników z Ukrainy obowiązują sztywne limity, a system, przez który należało składać dokumenty, okazał się zupełnie niedrożny.

– Największymi beneficjentami tego systemu okazali się pośrednicy, którzy szybko zarezerwowali miejsca w kolejce, a później nimi handlowali – opowiada Janowska. – Wytworzyły się wokół tego takie półmafijne struktury.

Żeby uzyskać wszystkie potrzebne dokumenty, trzeba było wypełnić skomplikowany formularz, wykupić ubezpieczenie, dostarczyć potwierdzenie o niekaralności i dodatkowo udowodnić, że posiada się odpowiednią ilość pieniędzy i bilety powrotne.

– Widziałam ostatnio taki reportaż w ukraińskiej telewizji. Reporter i reporterka poszli do agencji pośrednictwa pracy i mieli problem z wypełnieniem formalności. Pracownicy agencji zaproponowali, że przeleją tymczasowo pieniądze, tak aby klienci mogli udowodnić, że stać ich na pobyt – opowiada Janowska. – Inne agencje idą dalej i wprost oferują na przykład rumuńskie paszporty. Ceny wahają się pomiędzy 300 a 400 euro.

Inny sposób na legalne dostanie się do Czech to wystąpienie o wydanie karty zatrudnienia – dokumentu, który jest jednocześnie wizą na pobyt (powyżej 90 dni) i zezwoleniem na pracę. Tutaj również obowiązują limity oraz tzw. test rynku pracy. Pracodawca musi wystawić ogłoszenie o pracę i dowieść, że na dane stanowisko nie ma chętnych Czechów. Ponadto firmy muszą uzyskać akredytację od konfederacji pracodawców i dostarczyć dokumenty poświadczające, że są niezadłużone. Słowem – biurokratyczny tor przeszkód.

Chętnych do pracy na wschód od Unii Europejskiej nie brakuje, a w całej Unii trudno o pracodawców, którzy potrzebowaliby pracowników bardziej niż Czesi. Siłą rzeczy musieli znaleźć sposób na obejście skomplikowanej biurokratycznej drogi. Wykorzystują do tego instytucję delegowania pracowników w ramach UE. Ukraina nie należy do Unii, więc ukraińskie firmy nie mogą nikogo delegować. Tu do migracyjnej układanki wkracza Polska firma. Jak wygląda w pełni legalna delegacja ukraińskiego pracownika przez polskiego przedsiębiorcę? Po pierwsze, delegowanie musi mieć charakter tymczasowy. Po drugie, pracownik delegowany z Polski powinien mieć stosunek pracy z polskim pracodawcą. Po trzecie, delegująca go firma musi istnieć i funkcjonować. Co to znaczy? Jej istnienie nie może ograniczać się do skrytki pocztowej zarejestrowanej pod fikcyjnym adresem. Firma musi coś produkować, sprzedawać, projektować, a mechanizm delegacji powstał po to, żeby część usług w przedsiębiorstwie można było wydelegować poza granice macierzystego kraju firmy. Po czwarte, ze względu na to, że pracownik jest zatrudniony przez firmę z Polski, a w Czechach wykonuje tylko usługę, po stronie polskiego pracodawcy leży obowiązek opłacenia ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego.

„Możesz zdechnąć, najważniejsze żebyś przyszła dziś do pracy”

– Polski pracodawca powinien przesłać pracownikowi taki dokument potwierdzający, że składki są opłacone. Nazywa się to „formularz A1”. Dopóki te warunki są spełnione, wszystko działa – tłumaczy Janowska. Z raportu praskiego Centrum Wielokulturowego wynika, że firmy rzekomo delegujące pracowników z Polski do Czech to de facto firmy krzaki.– Jeśli chodzi o formularze A1, to albo w ogóle się ich nie wystawia, albo przesyła fałszywe – opowiada Janowska.

W takim razie co było nie tak w Rohliku? Z dostępnych informacji wynika, że pracownicy z Ukrainy mieli tam umowy o dzieło z polskim pracodawcą. Od takich umów nie ma obowiązku opłacania składek ubezpieczeniowych.

Polityczne rozwiązania?

Sprawa z Rohlika pokazuje, że obecny sposób regulacji migracji Ukraińców do Czech nie odpowiada ani na potrzeby pracodawców, ani pracowników. – W statystykach czeskiego Ministerstwa Pracy dotyczących kontroli legalności zatrudnienia widać wyraźny trend. W 2016 roku stwierdzono 2 tysiące przypadków nielegalnego zatrudnienia cudzoziemców, z czego około połowa to były osoby z Ukrainy. Rok później w statystykach odnotowano już 2,6 tys. Ukraińców, czyli wzrost o ponad 100%.

Raport Wielokulturowego Centrum Praskiego kończy się rekomendacjami. Najważniejsza z nich brzmi: „Przygotować ramy polityki wizowej odpowiadające na potrzeby głównej grupy migrujących pracowników i pracownic, czyli niewykwalifikowanych pracowników z Ukrainy. Prowadziłoby to do liberalizacji polityki wizowej dla ukraińskich pracowników, którzy obecnie i tak dostają się do Czech, tylko w sposób półlegalny”.

W tym wypadku pracodawcy i pracownicy zdają się grać do tej samej bramki. I to dzięki naciskom ze strony biznesu czeski rząd zgodził się na początku 2018 roku na zwiększenie limitu z 9600 wiz do 19600 wiz rocznie. – Odpowiadamy na problemy pracodawców ze znalezieniem siły roboczej – minister spraw zagranicznych Martin Stropnický tłumaczył na Twitterze.

Ukraińscy pracownicy mogą paradoksalnie skorzystać na silnych antyimigranckich nastrojach w krajach Wyszehradu. Zarówno Polska, Czechy, jak i Węgry prowadzą spór z Unią Europejską o przyjęcie uchodźców w ramach unijnego systemu relokacji. Była premier Beata Szydło próbowała już raz wyłgać się z obowiązku przyjęcia uchodźców z terenów objętych wojną w Syrii, opowiadając na forum Parlamentu Europejskiego o rzekomej wielkiej solidarności Polski z Ukrainą. Zapewniała, że Polska przyjęła ponad milion Ukraińców. To oczywiście nieprawda. Oko.press, polski serwis fact-checkingowy, sprawdził dane o azylantach: od 2015 roku polskie władze przyznały azyl jedynie 90 osobom z Ukrainy. Ważna jest jednak rola, jaką Ukraińcy pełnią w imigracyjnej retoryce.

Jak nie strzelałem do Kim Dzong Una, czyli witamy w Atlancie!

Ani w Czechach, ani w Polsce nie znajdują się oni w czołówce narodowości darzonych największą sympatią. W Czechach ulokowali się na trzynastej z 17 pozycji, a w Polsce na dziewiętnastym miejscu z 25. Wciąż jednak dużo wyżej niż Arabowie, zajmujący w obu krajach ostatnie miejsca. Dopóki w Polsce i Czechach utrzymywać się będzie wysoki poziom uprzedzeń rasowych, Ukraińcy (w przytłaczającej większości biali) mogą liczyć, że w narracji o dobrych (pracowitych, asymilujących się, podobnych kulturowo) i złych (leniwych, groźnych, odmiennych) imigrantach zajmą bezpieczniejszą pozycję. Nie jest to pozycja szczególnie uprzywilejowana, ale mimo wszystko daje możliwość negocjacji.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij