Rząd pracuje nad ustawą o podatku od sprzedaży detalicznej. Czy szykuje nam się nowa bitwa o handel z nadzorem Komisji Europejskiej w tle?
W zeszłym tygodniu do Stałego Komitetu Rady Ministrów trafił projekt ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej. Prace nad tym podatkiem były długotrwałe i burzliwe. Nie powinno to dziwić – regulacja dotyczy branży kluczowej dla polskiego kapitalizmu.
Proponowany przez rząd podatek handlowy to forma podatku pośredniego, którego adresatami są konkretni przedsiębiorcy. Funkcjonuje on w wielu krajach, a jego ideę można genealogicznie wywodzić z przekonania, że działalność handlowa jest mniej społecznie użyteczna niż tradycyjna produkcja. Był to element istotny już w średniowiecznej doktrynie katolickiej, a w nowożytności np. w fizjokratycznej teorii Quesneya.
Bezpośrednią motywacją rządu PiS do podjęcia prac nad tym podatkiem było jednak co innego: chodzi o zwiększenie wpływów budżetowych, które od wybuchu globalnego kryzysu, szczególnie w przypadku podatku VAT spadały. Aby sfinansować realizację obietnic wyborczych (przede wszystkim: 500+, ale także darmowe leki dla seniorów, Mieszkanie+), potrzeba stabilnych i wysokich wpływów budżetowych. Obok podatku bankowego i uszczelniania systemu danin publicznych, to właśnie podatek handlowy miał gwarantować dostatek tych środków.
Projekt od początku budził kontrowersje. Nic w tym dziwnego. Rynek handlu detalicznego (wg PWC) w 2015 roku szacowany był na ok 230 mld złotych. Co istotne, 89% wszystkich sklepów w branży należy do podmiotów z kapitałem zagranicznym. Lider na rynku, Portugalska Biedronka może pochwalić się obrotami na poziomie ok. 35 mld złotych rocznie.
Badania profesora Gardawskiego z SGH pokazały, że po prawie trzech dekadach polskiego kapitalizmu rośnie grupa przedsiębiorców rozczarowanych transformacją. Znaczna część jego przedstawicieli ma poczucie, że system działa przeciw nim. Obietnica wprowadzenia „podatku od supermarketów” miała być odpowiedzią na te problemy. Ustawa ma wspierać mały i średni biznes w konfrontacji z (przeważnie zagranicznymi) gigantami.
Ostatecznie rząd zdecydował się na wprowadzenie podatku progresywnego ze stawkami wysokości 0,8 i 1,4 proc. przychodu, z kwotą wolną w wysokości 17 mln zł miesięcznie. Opodatkowanie dotyczyć będzie tylko sprzedaży detalicznej, nie obejmie więc transakcji między przedsiębiorcami (co byłoby klasyczną wersją „podatku handlowego”). Z podatku zwolniona ma być sprzedaż prowadzona przez Internet, gaz, oleje, leki oraz towary sprzedawane w ramach usług gastronomicznych.
Pomysł podatku (jak wiele innych) rząd Beaty Szydło zaczerpnął najprawdopodobniej od Viktora Orbana, który podobną regulację wprowadził na Węgrzech w 2010 roku. Przyjęta konstrukcja podatku w kontekście doświadczenia węgierskiego zaskakuje. W 2010 parlament w Budapeszcie przyjął ustawę, która wysokość daniny uzależniała od wysokości obrotu. Kwoty, od których zależało obłożenie, sprawiały wrażenie ustalonych pod kątem konkretnych firm tak, aby faworyzować mniejsze sieci węgierskie. Z tego powodu Komisja Europejska wszczęła postępowanie w tej sprawie, a szanse na korzystną dla rządu decyzję były niewielkie. Pod presją Brukseli Orban się ugiął i parlament uchwalił nową ustawę, w myśl której wszystkie sieci handlowe muszą płacić podatek wysokości 0,1 proc. swoich przychodów.
Co oznacza to dla Polski? Możemy spodziewać się, że nowa ustawa będzie zaskarżona do KE jako ograniczająca zasadę niedyskryminacji w prawie gospodarczym. Jako, że węgierską ustawę na czas zmieniono, a ostateczna decyzja nie została wydana, trudno powiedzieć, jak Komisja potraktuje ewentualną skargę na polskie rozwiązanie. Z oficjalnych stanowisk instytucji wynika jednak, że jej niepokój budzi konstrukcja podatku, która poprzez progresję stawek wydaje się wycelowana w konkretne, do tego zagraniczne firmy (w przypadku węgierskim Orban mówił to wprost). Byłoby to naruszenie zasady równego traktowania europejskich firm w całej Wspólnocie ze względu na pochodzenie oraz skalę działalności.
Komisja może wezwać Polskę do zaprzestania egzekwowania ustawy (de facto wstrzymania pobierania należności z jej tytułu) i skierować sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Po ewentualnym wyroku KE może w drodze decyzji zażądać zmiany ustawy, a nawet nałożyć na Polskę kary finansowe.
W obecnej sytuacji na linii Bruksela–Warszawa ciężko spodziewać się przychylności unijnych komisarzy, a (wycelowana w największe sieci) decyzja o przyjęciu rozwiązania z dwiema stawkami podatku może otworzyć kolejny front sporu z UE.
Nawet jeśli ustawa nie zostanie zakwestionowana w Europie, to ostateczna skuteczność podatku i tak będzie w znacznym stopniu zależeć także od innych czynników. Po pierwsze, nie wiemy, jak stosowana będzie przez urzędy skarbowe „klauzula o unikaniu upodatkowania” (np. w zakresie dzielenia sklepów na mniejsze spółki). Do tego największe sieci korzystają z optymalizacji podatkowej („ceny transferowe”, opłaty za korzystanie z marki), sztucznie zaniżając zyski w celu niepłacenia podatku dochodowego (CIT), a gigantyczne pieniądze wyciekają też fiskusowi z powodu tzw. luki VAT-owej, czyli różnicy między VAT-em należnym, a afektywnie ściąganym. Opodatkowanie przychodu (a nie dochodu) może skalę tych patologii wyeliminować. Należy jednak się spodziewać, że księgowi i doradcy podatkowi największych firm już szukają sposobów, aby podstawę opodatkowania obniżyć. Dobrze należy więc ocenić deklaracje resortu finansów o poddaniu organów skarbowych bardziej spójnemu zarządowi.
W lutym ministerstwo finansów twierdziło, że planuje z nowego podatku uzyskać około 2 miliardów złotych w 2016 r. Jednak kilka dni temu resort podał, że jeśli ustawa wejdzie w życie od 1 lipca 2016, to fiskus może liczyć jedynie na niecałe 640 mln. W 2017 roku nieco okrojono plany i planowana kwota ma osiągnąć około 1,5 miliarda. Jeśli ostatecznie okaże się ona jeszcze niższa, oznaczać to będzie kolejne problemy dla budżetu – większy deficyt, a pośrednio także dług publiczny i potencjalny nadzór UE.
***
Filip Konopczyński – członek Zarządu Fundacji Kaleckiego, publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Kulturze Liberalnej”, „Res Publice Nowej”, „Kontakcie” czy „Kulturze Współczesnej”.
**Dziennik Opinii nr 152/2016 (1302)