Jak krytykować politykę gospodarczą Prawa i Sprawiedliwości w dobie neoautorytaryzmu?
Maciej Gdula rozpoczyna Nowy autorytaryzm odważną diagnozą, zgodnie z którą lewica w temacie gospodarki toczy minioną wojnę. Jak krytykować politykę gospodarczą Prawa i Sprawiedliwości w dobie neoautorytaryzmu?
Polityka gospodarcza pierwszego rządu PiS była z lewicowej perspektywy łatwa do oceny. Likwidacja najwyższego progu podatku PIT, radykalne ograniczenie podatku spadkowego oraz promowanie kredytów frankowych jako drogi dojścia do własnego lokum to bez wątpienia reformy prorynkowe, wręcz neoliberalne. Gdy w 2015 roku partia Jarosława Kaczyńskiego szła do wyborów z programem zawierającym istotne obietnice socjalne, wielu komentatorów nie wierzyło, że zostaną one spełnione. Stawiano zarzut, że nie da się znaleźć na nie pieniędzy, podkreślano też, że gospodarka nie jest dla Kaczyńskiego priorytetem i że obietnica pięciuset złotych na każde dziecko okaże się takim samym niewypałem jak milion mieszkań obiecywanych w 2005 roku.
Neoautorytaryzm, a nie populizm. Skąd się wzięła „dobra zmiana”
czytaj także
Flagowa obietnica PiS – program „Rodzina 500+” – została jednak spełniona w błyskawicznym tempie. Wbrew deklaracjom padającym w kampanii nie objął każdego dziecka, ale wciąż stanowi największy program socjalny ostatnich dekad. Obniżenie wieku emerytalnego i znaczące podwyższenie emerytury minimalnej, godzinowa stawka minimalna czy wreszcie podwyżka płacy minimalnej – powyżej oczekiwań związków zawodowych – to kolejne reformy, które nie mieszczą się w neoliberalnej agendzie. Do tego uszczelnienie systemu podatkowego realnie przekłada się na wyższe wpływy do budżetu, a prowadzone w tym zakresie działania docenia nawet Komisja Europejska, którą trudno posądzać o nadmiar sympatii dla polskiego rządu.
Czy znaczy to, że polska prawica ostatecznie wzięła rozbrat z wolnorynkową polityką gospodarczą? Do tego jeszcze daleko. Program Mieszkanie+ stopniowo przyjmuje co raz bardziej rynkową postać. Wkrótce ma zostać wdrożona reforma na szeroką skalę wprowadzająca tzw. pracownicze plany kapitałowe. W Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju na próżno w tym obszarze szukać będziemy zapowiedzi wzmocnienia pozycji pracowników. O ile premier Morawiecki chętnie odwołuję się do wizji „przedsiębiorczego państwa” autorstwa Marianny Mazzucato, są to raczej slogany niż realne działania.
czytaj także
Przekonanie, jakoby PiS myślał o gospodarce najnowocześniej w Polsce, dalekie jest od rzeczywistości. Powszechny transfer pieniędzy na każde dziecko to przecież program znany w Europie od pół wieku. Trudno jednak nie zauważyć, że wiele się w ostatnich latach zmieniło, a kryzys gospodarczy przepracowano nie tylko na lewicy, ale (przynajmniej powierzchownie) również na prawo od centrum. Dyskusja o tym, czy wobec polityki gospodarczej partii Jarosława Kaczyńskiego wciąż można stosować takie określenia jak „wolnorynkowa” czy „neoliberalna”, z pewnością jest interesująca. Debaty intelektualistek to jednak właściwsze dla nich miejsce niż spory polityczne. Krytykowanie bowiem PiS jako „nadmiernie wolnorynkowego” czy „neoliberalnego” nie ma szans trafić do wyborców, na oczach których dopiero co wprowadzono najszerszej zakrojone programy socjalne po 1989 roku. Rynkowe mechanizmy w programie Mieszkanie+ czy zachęcanie do indywidualnych inwestycji w rynki kapitałowe (w ramach oszczędzenia na emeryturę) to raczej technikalia, które dotrzeć mogę jedynie do kilku procent najbardziej świadomych wyborców. Do tego spośród tych, do których dotrą, większość niestety je popiera.
Zdaniem Macieja Gduli nie ma sensu, aby lewica wdawała się w licytację na obietnice socjalne z PiS. Jeden realny miliard wydany przez obecny rząd ma bowiem większy wydźwięk niż dziesięć wirtualnych miliardów obiecywanych przez partie progresywne – daleko im przecież do rządzenia krajem. Co prawda, program Rodzina 500+ zasługuje na utrzymanie i trudno sobie wyobrazić, aby wybory wygrała siła polityczna, która będzie mu przeciwna. Możliwości przelicytowania PiS przez lewicę obietnicami rozbudowy programu czy podwyższenia świadczeń mają jednak wątpliwą skuteczność.
Zamiast przyjmować na sztandar postulaty, które – w razie ich dostatecznej popularności – PiS może zrealizować równie skutecznie i może bardziej prawdopodobnie niż lewica, lepiej budować program polityczny na tych postulatach, których nie da się włączyć do agendy partii rządzącej. Zgodnie z rekomendacjami autora Nowego autorytaryzmu fundamentem lewicy na najbliższe lata powinny być kwestie przyjęcia uchodźców, polityki proeuropejskiej, walki z dyskryminacją ze względu na płeć i orientacje seksualną, a także walka o społeczny pluralizm. Nietrudno zauważyć, że – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nie są to kwestie z zakresu gospodarki. W tym obszarze autor ogranicza się do dość ogólnego postulatu próby odbudowy sojuszu klasy średniej z klasą ludową. Zagadnieniem kluczowym dla obu wymienionych klas ma być, jego zdaniem, jakość i dostępność usług publicznych.
O ile recenzowanie działań władzy należy do obowiązków opozycji, o tyle ciężko budować poparcie społeczne wyłącznie na krytyce działań partii rządzącej. Istotą polityki jest bowiem przedstawienie możliwej do zrealizowania wizji lepszego, sprawiedliwszego świata. W jakich dziedzinach gospodarki lewica mogłaby zatem przeprowadzić programową ofensywę?
W obszarze jakości usług publicznych wskazywanym przez Maciej Gdulę pierwszym, wręcz narzucającym się obszarem działania dla lewicy jest poprawa jakości transportu publicznego. PiS uwielbia ogromne, a przez to i spektakularne projekty, jak chociażby Centralny Port Lotniczy, ale nie przedstawił żadnych rozwiązań mogących realnie ograniczyć wykluczenie transportowe mniejszych miast i wsi. Kolejnym obszarem, który partia Kaczyńskiego w zasadzie zostawiła odłogiem, jest jakość edukacji. Gimnazja zlikwidowano, ale wydaje się, że to koniec pomysłów PiS w tej dziedzinie. O usługach publicznych nie można też dyskutować ignorując wynagrodzenia ludzi, którzy odpowiadają za ich dostarczanie. Płace w sferze budżetowej są – zwłaszcza na szeregowych stanowiskach – żenująco niskie. Szczególnie widać to w ochronie zdrowia, ale problem nie ogranicza się wyłącznie do tego sektora. W czasach niezłej sytuacji na rynku pracy państwo będzie mieć problem ze znalezieniem kompetentnych pracowników i pracownic.
Promujemy akcję „Jeden lekarz, jeden etat”, żeby lekarze nie musieli już biegać z miejsca na miejsce
czytaj także
Wprowadzenie powszechnej płacy godzinowej jedynie w niewielkim stopniu uzdrowiło patologie polskiego rynku pracy. W ich obszarze rząd jest w zasadzie bierny. Przykłady? Mimo upływu ponad połowy kadencji nie przedstawiono np. żadnych rozwiązań mających ograniczyć stosowanie umów na czas określony, w tym umów cywilnoprawnych. Sejm obcina budżet wnioskowany przez Państwową Inspekcje Pracy. Wzmocnienie związków zawodowych nie znajduje się w agendzie Prawa i Sprawiedliwości, a wyrok Trybunału Konstytucyjnego odnośnie swobody zrzeszania się w związkach zawodowych przez osoby zatrudnione na umowach śmieciowych wciąż nie został zrealizowany. Tematy wręcz leżą na ulicy i czekają by je podnieść. Kwestią otwartą jest jednak to, jak w atrakcyjny sposób przekonywać do pakietu propracowniczego. Czy bowiem hasło „praw pracowniczych” na pewno jest etykietą, która trafia do ludzi?
Siły progresywne w Polsce w zasadzie nie poruszają problemu transformacji energetycznej. Trudno jednak o temat bardziej nadający się na ich znak rozpoznawczy. Prawo i Sprawiedliwość zabija dziś energię odnawialną. Nie jest też jasne, czy najważniejsi politycy tego ugrupowania zgadzają się z dominującym wśród naukowców stanem wiedzy, że działalność człowieka przyczynia się do ocieplenia klimatu. Warto przy tym przypomnieć, że i okres rządów PO i PSL to z perspektywy transformacji energetycznej czas zmarnowany. Jednocześnie liczne badania wskazują, że Polacy są pozytywnie nastawieni do ekologii. Wydaje się zatem, że najwyższa pora, aby lewica przedstawiła ambitny i konkretny program w tej dziedzinie.
Jak już była mowa, działania PiS zmierzające do uszczelnienia systemu podatkowego zasługują na spore uznanie. Wydaje się, że nawet posłowie PO już nie wierzą, że wzrost wpływów podatkowych to po prostu efekt dobrej koniunktury. Zwiększenie progresywności polskiego systemu podatkowego, dziś jednej z najniższych w Europie, nie znajduje się jednak na liście celów obecnego rządu. Przedstawienie rozsądnych propozycji czyniących system podatkowy bardziej sprawiedliwym jest zatem jednym z głównych zadań sił postępowych na najbliższe wybory. Należy zastanowić się, jak można zredukować obciążenia najmniej zarabiających (czy zmiana stawek PIT jest tu najlepszym rozwiązaniem?) oraz o ile zwiększyć obciążenia tych, którzy zarabiają dużo. W tym drugim przypadku warto być jednak ostrożnym – postulat 75% podatku od dochodów przekraczających pół miliona złotych rocznie raczej nie trafia do żadnych istotnych grup elektoratu.
Chyba żadne badanie z zakresu polityki w minionych latach nie zrobiło takiej kariery, jak Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta. O raporcie zespołu Gduli i jego książce Nowy autorytaryzm dyskutują w zasadzie wszystkie media, a wydana w lutym publikacja jest tak popularna, że można ją kupić w kioskach. Do diagnoz postawionych w raporcie i późniejszej publikacji w ramach prowadzonego przez gazeta.pl cyklu Co z tym Miastkiem odnoszą się liderzy partii politycznych. Lewicy również nie wolno go zignorować.
czytaj także
***
Raport Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta został opracowany przez Macieja Gdulę przy współpracy Katarzyny Dębskiej i Kamila Trepki. Sfinansowano go ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta. Przy wsparciu Fundacji ukazała się również inspirowana badaniami książka Macieja Gduli Nowy autorytaryzm.