Światowe Forum Ekonomiczne w Davos stało się w ostatnich latach imprezą czysto reaktywną – nie kreuje i nie przewiduje trendów, raczej próbuje je dosyć niezdarnie podsumowywać.
Goście corocznego Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) w Davos lubią o sobie myśleć, że są panami sytuacji. Jadą do szwajcarskiego kurortu, wspólnie coś ustalają podczas szeregu kuluarowych spotkań, wygłaszają oświadczenia o stanie świata, a następnie przecież dzieje się mniej więcej to, co z ich rozmów wynikło. I może jakiś czas temu to poczucie kontroli wśród ludzi Davos było jakoś uzasadnione, obecnie nie ma wielkiego uzasadnienia. Bez wątpienia światowa elita wciąż kontroluje jedno – przejmowanie bogactwa. To im nadal wychodzi świetnie.
Według Oxfamu w 2017 roku aż 82 procent wytworzonego bogactwa na świecie trafiło do górnego procenta najbogatszych. Pozostałe obszary życia społecznego coraz częściej jednak wprawiają bywalców Davos w niemałe zdumienie. Brexity, Trumpy, żółte kamizelki, katastrofy ekologiczne – te wszystkie zjawiska uczestnicy WEF potrafią skwitować głównie wzruszeniem ramion i stwierdzeniem „no tak wyszło”. Dlatego też forum w Davos stało się w ostatnich latach imprezą czysto reaktywną – nie kreuje i nie przewiduje trendów, raczej próbuje je dosyć niezdarnie podsumowywać.
Globalizacja na wstecznym
I tak na przykład nierównościami ekonomicznymi uczestnicy WEF zainteresowali się wiele lat po tym, jak przeróżni badacze trąbili o ich zgubnym wpływie. W ubiegłym roku ważnym tematem rozmów w Davos były z kolei kryptowaluty – mniej więcej dekadę po wprowadzeniu Bitcoina przez Nakamoto. W tym roku Klaus Schwab i spółka postanowili za to przyjrzeć się… globalizacji. Pewnie coś im mówiło, że ostatnio nie wszystko w niej gra i rzeczywiście, od 2016 roku, kiedy globalizacja wyraźnie wrzuciła wsteczny, mogli się zdążyć zorientować. Żeby wyjść na dobrze poinformowanych, organizatorzy obwieścili światu, że będą się zajmować „Globalizacją 4.0”, a nie taką zwykłą. Miało to nawiązać do tzw. czwartej rewolucji przemysłowej. Podczas pierwszej wprowadzono mechanizację produkcji, między innymi dzięki użyciu silników parowych. Podczas drugiej na dużą skalę zaczęto stosować prąd elektryczny oraz ropę, dzięki czemu produkcja mogła stać się jeszcze bardziej masowa. Trzecia rewolucja przemysłowa charakteryzowała się wykorzystaniem na szeroką skalę komputeryzacji oraz sprzęgnięciem światów nauki i gospodarki. Czwarta rewolucja polega wreszcie na przenikaniu się świata realnego i wirtualnego, dzięki wykorzystaniu internetu. Początek tej ostatniej datuje się zwykle na lata 90., więc tutaj także organizatorzy WEF zaliczyli lekki poślizg.
czytaj także
Intuicja organizatorów WEF, według której z globalizacją nie wszystko jest OK, jest bez wątpienia słuszna. Wystarczy tylko rzut oka na listę wielkich nieobecnych w Davos: nie przyjechał Donald Trump zajęty corocznymi obchodami kryzysu budżetowego w USA. Elity polityczne znad Potomaku nie potrafiły się dogadać w sprawie długu publicznego, więc administracja amerykańska tradycyjnie ogłosiła lockout. Premier Theresa May również nie stawiła się na imprezie Schwaba, zajęta przekomarzaniem się Brytyjczyków, czy wyjść z UE, czy może jednak nie, a jeśli tak, to kiedy i na jakich zasadach. Emmanuel Macron również został w domu, gdzie nadzoruje strzelanie gumowymi kulami do protestujących rodaków (ostatnio jeden z liderów „żółtych kamizelek” stracił oko). Nie było też cesarza chińskiego Xi Jinpinga, który w ostatnich latach wyrósł, trochę niespodziewanie, na największego zwolennika globalizacji, ani nawet rosyjskiego cara Władimira Putina. Krótko mówiąc, większość tych, którzy na temat globalizacji mieliby najwięcej do powiedzenia, nie stawiła się w szwajcarskim kurorcie, czym dobitnie zaświadczyła o stanie globalnej integracji. Ostatnimi czasy światowi przywódcy zdecydowanie wolą rozmowy bilateralne zamiast kolegialnych, podczas których trzeba grzecznie czekać na swoją kolej do zabrania głosu. Co jest chyba najlepszym podsumowaniem stanu globalizacji AD 2019.
Obudź w sobie olbrzyma
Mimo wszystko gospodarz szczytu zachował pozytywne nastawienie. W artykule dla magazynu „Foreign Affairs” Schwab napisał, że globalizacja nie zaniknie, a wręcz przeciwnie, jeszcze się pogłębi. Wcześniejszy etap integracji międzynarodowej polegał na znoszeniu barier handlowych, kolejny etap to łączenie narodowych systemów cyfrowych, co zapewnić ma swobodny przepływ idei oraz usług. Ta wirtualna integracja narodów jest właśnie, według Schwaba, istotą „globalizacji 4.0”. A pomogą w tym wiodące technologie czwartej rewolucji przemysłowej, takie jak sztuczna inteligencja, samochody autonomiczne oraz internet rzeczy. Optymizmu Schwaba najwyraźniej nie zakłócił fakt, że narody niekoniecznie chcą integrować swoje systemy cyfrowe, coraz częściej wykorzystują je za to do cyberataków, szpiegowania, manipulowania opinią publiczną czy wreszcie do inwigilacji własnych obywateli. Optymizmu nie traciła również Sheryl Sandberg, dyrektorka operacyjna Facebooka, która podczas szczytu w Davos obwieściła, że jej firma działa dla dobra ludzkości. Siva Vaidhyanathan, autor książki Antisocial media, zapewne by się nie zgodził.
Bardzo ważnym punktem WEF jest oczywiście analiza aktualnego stanu gospodarki. Wśród prezesów czołowych globalnych spółek firma PwC przeprowadziła sondaż, według którego 30 proc. ankietowanych było przekonanych, że w tym roku wzrost gospodarczy wyraźnie spowolni – sześć razy więcej niż rok temu. Własną prognozę przedstawił Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a wynika z niej, że w latach 2019-2020 światowy wzrost będzie na poziomie 3,5 proc., a więc wyhamuje jedynie o 0,2 punktu procentowego. Istotną przyczyną tego zjawiska jest spowolnienie wzrostu w Chinach, który w ubiegłym roku wyniósł 6,5 procenta. W niemal każdym innym kraju przy takim wskaźniku skakano by ze szczęścia, ale akurat w Chinach to najgorszy wynik od 1990 roku. Oczywiście to także efekt handlowych przepychanek między Chińczykami i Amerykanami.
Prognozy dla Europy są już dużo słabsze: wzrost w strefie euro ma według MFW wynieść w tym roku jedynie 1,6 proc. Jednym z całego szeregu raportów towarzyszących szczytowi w Davos było opracowanie Innovate Europe: Competing for Global Innovation Leadership, przygotowane przez WEF i firmę doradczą McKinsey and Company. Autorzy stwierdzają w nim, że Europa jest śpiącym olbrzymem. Nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału, jakim jest rozwinięta sieć przedsiębiorstw, przez co zostaje w tyle w globalnej konkurencji cyfrowej. Stopień cyfryzacji gospodarki europejskiej wynosi jedynie 60 proc. w stosunku do amerykańskiej, a 37 proc. pracowników w Europie wykazuje braki w elementarnych kompetencjach cyfrowych. Żeby się przebudzić, europejski olbrzym musi zrzucić z siebie kajdany – co za niespodzianka – nadmiernych regulacji. Lata więc lecą, a bywalcy WEF nadal serwują recepty łączące gospodarczy leseferyzm z gadkami motywacyjnymi. Spętana przepisami i socjalem Europa „nie potrafi obudzić w sobie olbrzyma”, co rzekomo udało się USA. Pytanie o cenę tego przebudzenia, jakim są za oceanem przytłaczające wskaźniki ubóstwa, nierówności i patologii społecznych, bywalców WEF interesuje jakby mniej.
Szczyt Davos w Polsce
Fakt, że w Davos zrobiło się w tym roku więcej miejsca, postanowiła wykorzystać Polska, która wysłała do Szwajcarii nie tylko nasze dwie głowy (prezydenta i premiera), ale też utworzyła po raz pierwszy w historii Dom Polski. Powstał on w centrum miejscowości z inicjatywy PZU oraz Pekao i był naszą własną, nadwiślańską i biało-czerwoną przestrzenią debaty. Reklamowano go kołczingowym hasłem Poland The Can-Do Nation – trzeba oddać organizatorom, że doskonale wpasowali się w otaczającą konwencję. Jedno z pism biznesowych stwierdziło nawet, że w ten sposób jesteśmy, uwaga, „współgospodarzem” imprezy. Jak widać niewiele trzeba, żeby przenieść Davos nad Wisłę. Prezes Pekao stwierdził z kolei w rozmowie z Money.pl, że inwestycja w Dom Polski „zwróci się milion razy”, co jest dosyć bezpieczną deklaracją zważywszy, że nie będzie tego jak sprawdzić.
Nędza algorytmów, czyli jak ekonomiści z Davos prowadzą nas w przepaść
czytaj także
Plan rozmów polskich oficjeli w Davos był rzeczywiście bardzo bogaty. Premier Morawiecki spotkał się z kilkoma przywódcami krajów europejskich, a także z przedstawicielami m.in. Apple’a, ATT i Visy. Prezydent Duda widział się m.in. z szefem NATO Jensem Soltenbergiem i prezydentem Brazylii Jairem Bolsonaro. Podczas spotkania z tym ostatnim Andrzej Duda stwierdził, że ideologicznie się zgadzają, co nie jest zbyt pocieszające zważywszy na poglądy, jakie głosi nowy prezydent Brazylii (Pinochet zabił za mało ludzi, podobnie jak brazylijska junta, a syna wolałby raczej martwego niż homoseksualistę). Bolsonaro otrzymał też zaproszenie do Polski. Te uprzejmości wobec głoszącego odrażające poglądy Bolsonaro muszą irytować, z drugiej strony to jednak prezydent siódmej gospodarki świata, w której mieszka bardzo duża Polonia. Trudno więc się z nim nie spotykać.
„Zrobimy czystkę, jakiej Brazylia nie widziała” – prezydent Bolsonaro przemawia
czytaj także
Polscy przedstawiciele zabrali też głos w kilku kluczowych sprawach. Andrzej Duda stwierdził, że Polska nie dystansuje się od pomysłu utworzenia europejskiego systemu obronnego, jednak nie może on być konkurencją wobec NATO. Trudno się z tym nie zgodzić, choć lepiej by było, gdyby Polska przedstawiła konkretne propozycje w tej kluczowej dla naszego kraju sprawie, a nie tylko kręciła nosem. Ważny temat podjął Mateusz Morawiecki, mówiąc o potrzebie globalnej sprawiedliwości podatkowej i walce z rajami podatkowymi. Polska tę kwestię często podnosi również na forum UE. Gdyby sprawa ta stała się swego rodzaju znakiem rozpoznawczym naszego kraju w stosunkach międzynarodowych, byłoby to bez wątpienia korzystne, tym bardziej, że na optymalizacji podatkowej tracimy co roku miliardy złotych.
czytaj także
Analizowanie szczytów w Davos to zajęcie dla koneserów. Są ludzie, którzy z niewiadomych powodów uwielbiają śledzić losy brytyjskiej dynastii królewskiej, a przyglądanie się WEF jest podobnego rodzaju przyjemnością. Idee, które się tam pojawiają, są nudne jak flaki z olejem i nie wnoszą do globalnego dyskursu niczego ponad dawno już przebrzmiałe biznesowe komunały. Mimo wszystko musimy tam jeździć, bo można tam budować sieci kontaktów, które we współczesnym kapitalizmie są bardzo ważne. Można się śmiać z propagandy sukcesu, jaką forsował w Davos polski rząd, ale sam fakt wyraźnej obecności Polski jest pozytywny. Zresztą lepiej, żeby polscy politycy jeździli po świecie, niż żeby się naparzali między sobą w kraju.