TINA to kwintesencja konserwatywnego myślenia. Sposób na kwestionowanie nawet minimalnych zmian na lepsze. TINA to też ulubiona wymówka mainstreamu.
Nie zagłosujesz na PO? To wygra PiS, nawet jeśli zmarnujesz swój głos na inną partię. Nie ma innej alternatywy. Demokracja to okropny ustrój, ale lepszego nie wymyślono. TINA. Kapitalizm spycha masy ludzi w nędzę, ale cóż lepszego macie do zaproponowania? TINA. There is no alternative, slogan chętnie używany przez Margaret Thatcher.
TINA to kwintesencja konserwatywnego myślenia. Sposób na kwestionowanie nawet minimalnych zmian na lepsze. TINA to też ulubiona wymówka mainstreamu, po prostu tak jest i nic na to nie możemy poradzić, my tylko przestrzegamy reguł gry, które przecież nie my układaliśmy. Z czasem wchodzi to tak bardzo w krew, że te wydające się nieprzekraczalnymi granice stają się niewidzialne, a istniejące reguły przezroczyste i oczywiste.
Jednym ze sposobów upominania się o nieco lepszy świat jest wskazywanie na te reguły i nazywanie ich. Na przykład ci, którym zależy na równouprawnieniu mniejszości seksualnych, obnażają heteronormatywność naszej kultury.
Czy kiedyś się nad tym zastanawialiśmy? Albo nad homofobią? To była TINA. Ktoś kiedyś musiał zacząć mówić o dyskryminacji kobiet i o tym, że ich pozycja nie jest „naturalna”, choć przez wieki za taką uchodziła i nikt jej nie kwestionował.
Kiedy dobieramy się do tych oczywistych zasad, chociażby opisując je, zazwyczaj dostajemy TINĄ po głowie. I wcale mnie to nie dziwi, chociaż zrobiło mi się przykro, że tym razem TINĄ przyłożył mi Karpowicz w ekskluzywnym sporze o książki i literaturę oraz już dzisiaj dosyć oczywistym o miejsce kobiet w literaturze.
W moim tekście Magazyn zamiast-Książki pokazałam, jak mi się wydaje obiektywnie, w jakich granicach działa to pismo. Są to granice mainstreamowej kultury w wydaniu liberalnym, a nie tylko tego akurat pisma, niemniej istnieją. Najkrócej mówiąc: jest to rynek i – dobrze, nie powiem patriarchat – męskocentryzm.
Co na to Karpowicz? TINA! „Alternatywa dla »Książek« jest tylko jedna i jest nią brak »Książek«.
W związku z tym należy przywołać do rozsądku malkontentów. Sama o tym w moim tekście pisałam, że pewno to jest jedyny sposób na przetrwanie na rynku, więc nie trzeba mi tego powtarzać. Czy jednak nie ma alternatywy? Są złe, na przykład podobne pismo robione przez prawdziwych szowinistów, a nie tylko ofiary TINY. Albo lepsze – praktykowane wciąż w cywilizowanych krajach dodatki o książkach do poważnych dzienników, co pozwala uchronić się przed koniecznością aż takiej podległości rynkowi. Albo trochę lepsze „Książki”. Nie jest przyjemnie być kobietą i dowiadywać z dobrze zresztą napisanego tekstu Rudnickiego, ot tak, przy okazji, że jedyne, co może być w kobietach ciekawego, to to, że zostały zagazowane.
Posłużę się jednak przykładem innym, bijącym w oczy, zaczerpniętym z tekstu Magdy Majewskiej. Książki roku „GW” wybierali ostatnio sami mężczyźni, a materiał został przygotowany przez… „Książki”! TINA? Nie ma w całej Polsce ani jednej kobiety, która mogłaby opowiedzieć o najlepszych dla niej książkach roku? Skoro Karpowicz w swoim felietonie prosi, żeby atakować zawsze po nazwisku, dodam, że współredaktorem „Książek” jest Juliusz Kurkiewicz.
I naprawdę dziwi mnie kolejny zarzut Karpowicza: „kobieca krytyka uderzająca w ohydny patriarchat w literaturze nie uderza w tych, w których uderzać powinna, lecz w tych, którzy próbują coś zmienić”. To chyba oczywiste, po co tracić czas na tych, którzy siebie ani nic innego nie zmienią?
Jeśli oczywista wpadka z książkami roku wynikała z braku refleksji, a nie ze złej woli, i jeśli redaktorzy „Książek” chcą coś zmieniać, to może należy im takiej refleksji dostarczyć? Po co ona Masłoniowi?
I jeszcze kolejne pytanie Karpowicza: czy mężczyzna (żaden szowinistyczny dupek) ma prawo krytykować kobiety? Że nie wolno, ma pokazywać przykład krytyki Karpowicza za tekst o Kalicińskiej oraz Kurkiewicza za pogardę dla popu (po równo dla kobiecego i męskiego, więc nie wiadomo, co to właściwie ma do rzeczy). Czy chodzi tu o kobiety, czy o stosunek do literatury słabej i bardzo popularnej?
W toczonej ostatnio dyskusji o literaturze popularnej i kobietach problem literatury kobiecej z wyraźnie niższej półki często robił sporo zamętu i prowadził do nieporozumień. Spróbuję o tym napisać innym razem.
Czytaj także:
Ignacy Karpowicz, Kwadratowe kółeczka
Kinga Dunin, Magazyn zamiast-Książki
Magda Majewska, Czytaj kobiety, głupcze!
Anna Dziewit-Meller, Remigiusz Grzela, Joanna Laprus-Mikulska, Grażyna Plebanek, Katarzyna Tubylewicz, Na czytelniczym dnie
Piotr Kofta, Anna Kałuża: Kulturowa i (handlowa) wojna
Magdalena Miecznicka, Grzegorz Wysocki: W Polsce literatura służy temu, żeby dobrze wypaść
Piotr Kępiński, Inga Iwasiów: Literatura dzieli się na ogólną i kobiecą?
Kaja Malanowska, Czas entuzjastek
Kinga Dunin: Dlaczego nie ma polskiej Munro?
Anna Dziewit-Meller, Remigiusz Grzela, Joanna Laprus-Mikulska, Grażyna Plebanek, Katarzyna Tubylewicz, Munro w Polsce nie miałaby szans