Choć kosztem uczniów i nauczycieli, reforma szkolnictwa może stać się solidnym gwoździem do pisowskiej trumny.
To było wyjątkowo ponure Boże Narodzenie i jeszcze bardziej ponury Nowy Rok. Nie tylko dlatego, że dopadła mnie grypa, w Wigilię z trudem przepchnęłam śledzika i kutię przez spuchnięte gardło, a Sylwestra spędziłam gorączkując w towarzystwie wyjącego psa, zagrzebana pod stertą koców, z korkami w uszach, w bezsilnej złości przeklinając warszawskich amatorów efektów pirotechnicznych. Nie chciałabym zabrzmieć przesadnie dramatycznie, ale w moim przekonaniu smutek ostatnich świąt nie przyszedł z chorobą, tylko z przeczuciem nieuchronnie zbliżającego się końca.
Proszę, nie wpadajcie w panikę. Nie nawiedziła mnie prorocza wizja rosyjskiej inwazji na tereny Europy Zachodniej, ani wojny z ISIS na globalną skalę. W swoich rozmyślaniach przyjęłam perspektywę lokalną, ograniczoną nie tyle przez przysłowiowy czubek nosa, co przez wykonywany przez mnie zawód. Przyznam, to egoistyczne myśleć o sobie w obliczu światowego kryzysu, liczę jednak, że mi wybaczycie, kiedy wyjawię, że jestem nauczycielką. Rozumiecie teraz dlaczego spędzałam święta przygnębiona, rozbita i zrezygnowana? Ja – obecna nauczycielka gimnazjum, która w najbliższym czasie ma się przeistoczyć w byłą nauczycielkę gimnazjum, albo w byłą nauczycielkę po prostu (i co gorsza)?
Jeszcze kilka miesięcy temu, konkretnie pod koniec czerwca, miałam nadzieję, że PiS wycofa się z pomysłu na reformę szkolnictwa. Eksperci rządowi coś tam zaplanują, tu ograniczą, tam rozszerzą, trochę pogmerają w programie, żebyśmy nie czuli się zbyt pewnie, a resztę odpuszczą. Po jakiego grzyba – myślałam – jest im potrzebna likwidacja gimnazjów? Po co z własnej, nieprzymuszonej woli brać sobie na głowę taki kłopot? Podobnego zdania była duża część moich koleżanek i kolegów. To się nazywa myślenie życzeniowe (a nawet zbiorowe myślenie życzeniowe).
W lipcu wiedzieliśmy już, że sposób rozumowania oparty na wizji optymistycznego scenariusza się nie sprawdził i porzuciliśmy zespołowe myślenie życzeniowe na rzecz kolektywnego wyparcia. Nie da się wkładać zapału ani większego wysiłku w pracę tymczasową, z perspektywą bezrobocia w tle. Próbowaliśmy więc udawać, że nic się nie zmieniło, i tym samym popadliśmy w głęboki dysonans poznawczy. A od dysonansu poznawczego niebezpiecznie blisko już do depresji.
czytaj także
Wszyscy zdawali sobie sprawę z negatywnych skutków, jakie przyniesie reforma, poczynając od skrócenia o rok powszechnej edukacji, poprzez komplikacje związane z dwutorowym nauczaniem, kończąc na problemach lokalowych. Nikt natomiast nie umiał sobie przedstawić jakichkolwiek pozytywnych stron nadchodzącej zmiany, jak również powodu, dla którego PiS z takim uporem trwa przy projekcie ewidentnie pozbawionym racjonalnych przesłanek.
Oczywiście można tłumaczyć, że partia rządząca wykorzysta zmiany strukturalne do przeprowadzenia czystek wśród dyrektorów i nauczycieli. Ci niewygodni zostaną po cichu usunięci i zastąpieni bardziej pokornymi. Ale czy rzeczywiście PiS tak bardzo boi się pracowników gimnazjum? Czy nauczyciele stanowią siłę polityczną, która może zagrozić obecnej władzy? Moim zdaniem – nie. Chyba, że się ich rozzłości, na przykład wprowadzając bezsensowną reformę. A może reorganizacja szkół ma ułatwić ideologizację młodego pokolenia? Tylko po co przy okazji demontować istniejące placówki? Wystarczy zająć się podstawą programową, powołać kuratorów i ograniczyć autonomię nauczania. Pomysł, że reforma jest tak naprawdę elementem walki z samorządami, też nie wydaje mi się przekonujący. Naród ponoć u nas ciemny i łatwo nim manipulować, ale nie do tego stopnia, żeby uwierzył, iż winę za falę szkolnego chaosu, która niewątpliwie nas zaleje, ponoszą samorządy, które od szesnastu lat wkładają pieniądze i wysiłki w sprawne funkcjonowanie gimnazjów. Po co więc wywracać system do góry nogami? Jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, to: „bo tak”. Tak postanowiliśmy i tego się trzymamy.
Broniarz: Los reformy edukacji będzie przesądzony dopiero 1 września 2017
czytaj także
Pośród ponurych, świątecznych rozważań zdołałam rozniecić w sobie nikłą iskierkę optymizmu. Bałagan, jaki nas czeka w związku z reorganizacją systemu nauczenia, będzie wielki, rzekłabym nawet – zastraszający i w sposób dotkliwy da się we znaki wszystkim rodzinom z dziećmi w wieku szkolnym. A to wkurzy Polaków znacznie bardziej niż próby majstrowania przy Trybunale Konstytucyjnym czy zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Choć kosztem uczniów i nauczycieli, reforma szkolnictwa może stać się solidnym gwoździem do pisowskiej trumny. Czego wam i sobie serdecznie życzę w nadchodzącym roku.