Gdy umrze kolejny Dominik, ministerstwo edukacji wyśle mu na pogrzeb księdza z kazaniem przestrzegającym inne dzieci przed zgubną promocją homoseksualizmu.
Wydawałoby się, że wszyscy, niezależnie od poglądów politycznych, orientacji seksualnej i poziomu niepełnosprawności, bylibyśmy skłonni zgodzić się, że „w szkole istotne jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, sensu i rozumienia oraz akceptacji tego, co się dzieje wokół nas”. To jednak nieprawda. Ministerstwo Edukacji Narodowej najwyraźniej uważa inaczej, bo mówiące o tym zapisy wykreśliło z wymagań wobec szkół, zastępując je twierdzeniem, że istotne jest kształtowanie „postaw patriotycznych”. Czyżby MEN obawiało się, że jeśli dzieci poczują się zbyt bezpiecznie, a na dodatek posiądą jeszcze zdolność rozumienia i akceptacji tego, co się dzieje wokół nas, to nie będą już chciały być dobrymi patriotami?
czytaj także
Teoretycznie bycie patriotą nie wyklucza posiadania poczucia sensu ani zrozumienia otaczającego nas świata, więc być może więcej o nowej wizji edukacji powie nam to, że z wymagań wobec szkół zniknął również zapis o tym, że „w szkole lub placówce są realizowane działania antydyskryminacyjne”. Choć organizacje zajmując się edukacją antydyskryminacyjną od lat alarmują, że działania w tym zakresie organizowane w polskich szkołach są wyrywkowe i niewystarczające, to nawet i one najwyraźniej zdaniem MEN zagrażają kształtowaniu się postaw młodych obywateli.
Wprowadzony w 2015 roku, czyli pewnie jakieś dwadzieścia lat za późno, zapis o edukacji antydyskryminacyjnej służyć miał walce z uprzedzeniami ze względu na płeć, orientację seksualną, wiek, niepełnosprawność, pochodzenie oraz wyznanie. Niestety, nie da się walczyć z uprzedzeniami nie tłumacząc, że ludzie innych orientacji seksualnych są tacy sami jak my i należą im się takie same prawa, a na wpuszczanie tego rodzaju homoseksualnej propagandy do placówek edukacyjnych nie może być miejsca w katolickiej Polsce. Przy okazji stracą też kobiety, osoby niepełnosprawne, czy wszystkie inne potencjalne ofiary dyskryminacji, ale przynajmniej oszczędzimy dzieciom w szkole homopropagandy. Katolicy z Prawa i Sprawiedliwości są gotowi wiele poświęcić, żeby tylko dzieci nie musiały oglądać gejów.
czytaj także
Gdy ma się takie priorytety, można się oczywiście nie przejmować, że Instytut Badań Edukacyjnych, jednostka podległa administracji rządowej, w swoim raporcie jeszcze z 2010 roku podawał, że „system edukacji w Polsce przyczynia się do reprodukowania nierówności. Proces wykluczenia społecznego powoduje nie tylko bieda, czy niski status społeczny rodziców, lecz także negatywne postawy wobec grup czy zbiorowości uważanych za «inne». Obojętność wobec niepełnosprawności czy nieprzychylność wobec grup mniejszościowych można także przypisać niewiedzy, będącej konsekwencją braku należytej edukacji”.
Od tamtego czasu sytuacja się nie poprawiała. W grudniu 2015 roku ukazał się alarmujący raport Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej „Ostatni dzwonek”. Zebrane w nim doniesienia prasowe przypominają choćby sprawę Dominika z Bieżunia, zadania z matematyki o tym, ilu uchodźców należy zrzucić z tratwy, czy dzieciaków wyzywających się „ty, imigrancie”. Raport jest również całościową krytyką polityki państwa, które na chyba żadnych szczeblach edukacji nie wprowadza rzetelnie w życie konstytucyjnego zapisu „nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny”. Skoro nawet rządy PO miały problem z realizacją tego postulatu, to przy planowanej zmianie konstytucji proponowałbym go urealnić i zmienić na cytat ze znanego Polaka: „zawsze się trochę gwałci”. Może nie jest to do końca politycznie poprawne, ale za to byłoby znacznie bardziej prawdziwe, jeśli chodzi o stosunek PiSu do edukacji.
Po publikacji raportu, który zawierał kilkanaście rekomendacji, co należałoby zrobić, żeby polskie dzieci bardziej akceptowały inność i grupy mniejszościowe, 58 organizacji, grup i partnerów społecznych tworzących Koalicję na rzecz Edukacji Antydyskryminacyjnej wystosowało list do Minister Edukacji Narodowej z prośbą o spotkanie. Proponowano w nim wprowadzenie kursów doszkalających dla nauczycieli oraz tematu przeciwdziałania dyskryminacji do standardów kształcenia i kilka innych rzeczy, które powinny być standardem w nowoczesnym państwie. Ministerstwo na list nie odpowiedziało i do spotkania oczywiście nie doszło. Ministerka edukacji Anna Zalewska sama przez wiele lat była nauczycielką, więc wie, że żadnych rekomendacji ani dokształcania nie potrzebuje. Wszystko, co ważne, powiedzieli jej już w parafii i na Nowogrodzkiej. Skoro nie przejmuje się setkami tysięcy podpisów w sprawie reformy edukacji, dlaczego miałaby się spotykać z jakimiś organizacjami, które chciałyby, żeby wszystkie dzieci czuły się w szkole bezpiecznie?
Ale czy można się czegoś innego spodziewać po minister Zalewskiej? Zawsze, gdy myślę o pani minister, przypomina mi się jej zacięta mina, gdy wraz z narodowo-katolicką bojówką wykrzykującą w stronę aktorów hasła „sataniści”, czy „stop lewackiej propagandzie” skutecznie zerwała czytanie sztuki Golgota Piknic w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Jak z dyskryminacją może walczyć ktoś, kto sam aktywnie dyskryminuje artystów? O ile jednak artyści mają różne środki obrony i możliwości działania, o tyle dzieci w szkole nie zawsze. Gdy umrze kolejny Dominik, wyślemy mu na pogrzeb księdza z kazaniem przestrzegającym inne dzieci przed zgubną promocją homoseksualizmu.
Wydawałoby się, że we współczesnym, błyskawicznie zmieniający się świecie, musimy być otwarci na zmiany, otwarci na ludzi, którzy są inni niż my. Tymczasem w Polsce nie jesteśmy w stanie się nawet zgodzić, żeby standardem było przeciwdziałanie dyskryminacji. Niestety nie jesteśmy w stanie się na to zgodzić, bo Prawo i Sprawiedliwość nie tylko musi się domagać słusznej dyskryminacji wobec osób o orientacji homoseksualnej, ale też buduje swój kapitał polityczny na lęku przed imigrantami i uchodźcami. Ich też trzeba trochę dyskryminować. Podobnie zresztą jak kobiety, które też powinny znać swoje miejsce. Niepełnosprawni dostają tutaj rykosztem, bo przecież ani nauka katolicka, ani patriotyczna nie ma chyba nic przeciwko osobom z niepełnosprawnościami. Czasem jednak trzeba poświęcić pewne grupy, żeby zachować tożsamość i spójność narodową. I tylko dzieci żal. Choć z drugiej strony pewnie już dziś dzieci więcej się uczą ze smartfonów niż z podstawy programowej. Jak bardzo PiS by się nie starał, żeby dzieci nie czuły się w szkole bezpiecznie i nie rozumiały zbyt wiele z otaczającego świata, to ten świat jest na wyciągnięcie ręki. Kiedyś poznają jakiś „innych”, którzy okażą się tacy sami jak oni. I będą miały żal do szkoły, że ich tego nie nauczyła. Ale kto wie, może z tego żalu zagłosują na kogoś, kto będzie próbował zrozumieć coś więcej z tego, co się dzieje w wokół nas. Na przykład, że „inni” i „obcy” mogą dać nam więcej niż zabrać.
Podpisz petycję na naszademokracja.pl