Galopujący Major

Opozycja wygra, kiedy wreszcie pokaże, że PiS jest elitą

Kaczyński nie chce być nowym Gierkiem, on chce być nowym Michnikiem, takim, jakim sobie zawsze Michnika wyobrażał. Felieton Galopującego Majora.

Trzy zdarzenia ostatniego półrocza wyjątkowo poruszyły polskie społeczeństwo. Nie, nie żadne tam afery o respiratory, nie żadne nagonki na kolejne mniejszości. Najbardziej ruszył społeczeństwo palec Lichockiej, wjazd Kaczyńskiego na cmentarz mimo obostrzeń koronawirusowych i ponowny ślub kościelny Jacka Kurskiego. Wielu komentatorów uważa to za polityczne michałki, niezbyt istotne z punktu widzenia polityki. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Wszystkie te trzy zdarzenia łączy coś, co wyjątkowo triggeruje społeczeństwo. Co? Wszystkie one pokazują, jak PiS stawia się w roli nowych elit. A wśród wszystkich zbrodni politycznych właśnie ta jest w Polsce ostatnio największa.

Lichocka przestawia wajchę… środkowym palcem

PiS jest bowiem elitą. Dokładnie: nową elitą. Posiada wszystkie cechy elitarnej grupy – od nieograniczonego dostępu do zasobów, przez nieformalne ścieżki kariery niedostępne dla zwykłych Kowalskich, po absolutną bezkarność nie tylko w sensie karnym. PiS tworzy swoiste państwo w państwie, gdzie o awansie lub deklasacji decydują niepisane reguły feudalnej gry. Nawet stan klasowy PiS jest elitarny. Mamy tam doktora Kaczyńskiego z Żoliborza, doktora Dudę z najbardziej elitarnej polskiej uczelni, byłego prezesa banku Morawieckiego mieszkającego na ekskluzywnej Marinie Mokotów czy ucznia, he, he, księdza Tischnera z Krakówka, czyli Gowina. Tak, to jest elita. To jest salon, wciąż się powiększający, wciąż zdobywający kolejne miliony. Nawet taki nuworysz jak wyśmiewany Janusz Kowalski w ciągu ostatniego roku przytulił z państwowych spółek blisko dwa miliony złotych. Tak, to jest salon odrzuconych inteligentów, którzy w kontrze stworzyli sobie nowy salon żerujący na ciele państwa i wysysający z niego kolejne soki.

Kaczyński to doskonale rozumie, jego życiowym celem i celem całej jego polityki jest przecież nie tyle reforma państwa, ile zbudowanie własnej III RP w takim kształcie, jak sobie on tę III RP wyobraża. A więc jako wehikułu stworzonego do elitarnej eksploatacji. Stąd tak trafne u Kaczyńskiego punktowanie wad III RP. Po zdobyciu władzy PiS płynnie przeszło w powtarzanie wszystkich tych niby wad, a następnie spotęgowało je do niespotykanych rozmiarów. Upolitycznienie sądów, klientelizm, szabrowanie majątku narodowego, wykorzystanie aparatu państwowego do przewagi wyborczej, stronniczość mediów – wszystkie te grzechy III RP w kolejnej, IV RP urosły do monstrualnych rozmiarów i rosnąć będą nadal. Przecież słynne ośmiorniczki to przy dzisiejszych skandalach zabawa przedszkolaków. Mówiąc prawicowym językiem: Kaczyński nie chce być nowym Gierkiem, on chce być nowym Michnikiem, takim, jakim sobie zawsze Michnika wyobrażał.

Oczywiście Kaczyński jest politykiem na tyle bystrym, że wie, iż elitarny dyskurs wyborców odstrasza. Dzień i noc produkowana jest więc kotara, za którą nowe elity mogą się skryć, by na co dzień udawać zatroskanych Kowalskich. Czasami za taką zasłonę służy Beata Szydło, której ostentacyjne niedopasowanie do salonu ma pokazywać, że partia jest blisko ludzi. Czasami Joachim Brudziński wrzucający paździerzowe zdjęcia z wakacji w obciachowych pelerynkach. Kto, patrząc na takie zdjęcie, pomyśli, że oto widzi na nim milionera Brudzińskiego i faktycznego milionera Kaczyńskiego, który robi grube deale ze spółką Srebrna? Zresztą, jak pamiętamy, o tych dealach, broń boże, nie mogą się wyborcy dowiedzieć, jak zastrzegał na taśmach Birgfellnera sam Kaczyński, ponieważ wiedział, iż przedstawienie musi trwać, a partia ma dalej udawać partię zwykłych Kowalskich.

W tym sensie zasłoną jest także telewizja Kurskiego. Im bardziej obciachowa, tym lepiej, bo przecież elity nie mogą produkować takiej telewizji. A co, jeśli owe elity, jak to elity zresztą, mają nieelity, czyli lud, za totalnych ciemniaków, więc produkują im telewizję discopolową, bo tak właśnie sobie wyobrażają „polskiego chama”, któremu dla utrzymania władzy muszą przyklaskiwać? A co, jeśli szefem telewizji jest facet, który przy świadkach opowiadał, że ciemny lud to kupi? I właśnie realizuje swój pomysł w praktyce?

Disco polo, czyli polski underground

Problemem z elitaryzmem PiS, który mimo kolejnych zasłon wychodzi co chwila spod podszewki, jest całkowita ślepota na opozycji elitaryzm ów. Może jeszcze Lewica dostrzega temat, tyle że ona nie ma aż takiego przełożenia na media. A ślepota ta wynika z samej tożsamości liberalnej opozycji. Otóż Platforma Obywatelska, bo o nią tu chodzi, zwycięstwo wśród najbardziej wykształconych i elitarnych wyborców poczuwa sobie za zaszczyt, a nie powód do niepokoju. Etykieta elity, która została przypięta PO właśnie przez PiS, tym pierwszym najwidoczniej po prostu pasuje. Dokładnie tak, jak kiedyś pasowała Unii Wolności. Ba, ta erupcja klasizmu, który wybuchł tuż po wygranej Dudy, jest nie tylko ofensywną bronią na przeciwnika, ale także przykładem rozpaczliwej desperacji, gdy chce się zagłuszyć ból po przegranej. Może i Duda dostał więcej głosów, ale to na nas głosowali ci lepsi, bogatsi, mądrzejsi! I nie będziemy się tego wstydzić. Innymi słowy, elitarny status jest ostatnią redutą, której nie oddamy do politycznej śmierci, albo balsamem na wiecznie niegojącą się ranę po kolejnych przegranych.

Typowy Prezes, polityk czasów postkomuny

A przecież nie zawsze tak było. A przecież, jak ostatnio trafnie wspomina Jakub Majmurek, kiedyś Kaczyński opowiadał, że Tusk wychował się na podwórku, a on, Jarek, w lepszych miejscach. Kiedyś Tusk swoją plebejską miłość do piłki nożnej umyślnie celebrował, a w debacie wyborczej (tak, kiedyś były debaty) wypytywał Kaczyńskiego o ceny jabłek w sklepie. Kiedyś to Platforma Obywatelska była antynomią elitarnej Unii Wolności, zrzeszającą, przynajmniej w propagandowym założeniu, zwykłych obywateli. Dziś stała się partią Krystyny Jandy, Zbigniewa Hołdysa i Rafała Trzaskowskiego, który kocha książki i język francuski.

Opozycja liberalna musi zrozumieć, że każdy pocałunek od celebryty to z jednej strony, owszem, zastrzyk fajnopolackiego poparcia, a z drugiej triggerowanie antyelitarnych nastrojów. Pudelek nie jest czytany, dlatego że społeczeństwo lubi swoich celebrytów, ale dlatego, że ich niemal nienawidzi. A liberałowie, zamiast się od nich odciąć, pchają się z nimi na pierwsze strony. I byłoby nam pewnie wszystko jedno, co robi PO, gdyby nie to, że wciąż jest opozycyjną siłą z największym wsparciem medialnym, a jej kolejne porażki powodują, że prawicowy rząd może wciąż odpalać cygara od dwustuzłotówek. I przykręcać śruby w kolejnych tarczach antypracowniczych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij