W „grodzie Piastów” grupa aktywistów sięga po pamięć o zniszczonych zakładach przemysłowych.
Na rynku w Gnieźnie stanęła wystawa zatytułowana Duchy transformacji – praca. Zestawiono na niej fotografie lokalnych zakładów przemysłowych wykonane przed laty i współcześnie. W magazynach poświęconych urodzie są rubryki z metamorfozami, w których umieszcza się zawsze zdjęcie „przed” i „po”. Na pierwszym kobieta wygląda źle, a na drugim dobrze. Wystawa z Gniezna to też takie zdjęcia z działu metamorfozy, sprzed transformacji i z czasu po niej. Tylko że tu jest dokładnie odwrotnie niż w magazynie o urodzie: tutaj na zdjęciach „po” wszystko wygląda źle.
Gnieźnieńska wystawa jest ciekawym punktem wyjścia do rozmowy o polskiej transformacji. Jej otwarciu towarzyszyła zresztą dyskusja z udziałem socjologów i historyka. Równie ciekawe jest to, że wystawa przygotowana została przez społeczników. Stanęła na rynku, żeby obejrzało ją jak najwięcej ludzi. Zajechałam na ten rynek, patrzę, stoi wielkie rusztowanie, na nim zdjęcia, jakieś hasła reklamujące miasto. Chcę podejść bliżej, ale orientuję się, że to nie wystawa, tylko ogrodzenie remontowanej fontanny. Wystawa stoi kilka metrów dalej. Jest jakieś dziesięć razy mniejsza niż ogrodzenie remontu i wygląda też jakoś smutniej. Na ogrodzeniu remontowym są zdjęcia pokazujące Gniezno z początku wieku XX. Ładne domy, eleganckie elewacje, architektura, która wywołuje wrażenie, że ktoś rzeczywiście zastanawiał się nad tym, żeby miasto miało jakiś spójny styl. Fotografie zakładów są inne. Nie ma na nich elegancji, niewiele jest zdjęć pokazujących całościowo budynki czy kompleksy przemysłowe.
Fotografie, które tworzą wystawę, pochodzą od pracowników zakładów. Jak w filmie Amator Kieślowskiego w zakładach takich działały kółka fotograficzne, których członkowie po godzinach pracy mogli rozwijać swoje hobby. Twórcy wystawy dzięki pomocy Przemka Degórskiego z grupy Fotoaktywni dotarli do starszych gnieźnieńskich fotografików, Leszka Nowaka i Władysława Nielipińskiego, którzy działali w klubach przyzakładowych jako instruktorzy. „Dokumentowali życie zakładów i mieli sporo zdjęć z miejsc pracy, fotografii pracowników” – opowiadają mi Kamila Kasprzak i Paweł Bartkowiak, twórcy wystawy. Kamilę i Pawła znam od lat dzięki Krytyce Politycznej. Dzięki nim poznaję miasto. „Kiedy zakłady były zamykane, archiwa były wyrzucane, utylizowane. Zostało tylko to, co było potrzebne do rozliczeń, na przykład dla ZUS-u. Archiwa przechowują dokumenty: plany, mapy. Zdjęć nie ma. Szukaliśmy więc ich po ludziach”.
Co jest ciekawego w wystawie na gnieźnieńskim rynku? Wystawie, która wygląda jak – powiedzmy to sobie szczerze – ogrodzenie dziury w ziemi zabezpieczone smutnym banerem? Otóż ten niezaplanowany minimalizm, wynikający raczej z różnej maści ograniczeń, ma ogromny ciężar gatunkowy. W mieście katedry na wzgórzu, „grodzie Piastów”, jak określa się miasto nie tylko w folderach reklamowych dla turystów, ale także w każdym numerze lokalnych „Przemian na Szlaku Piastowskim”, grupa aktywistów wspierana przez Miejski Ośrodek Kultury sięga nagle po pamięć o starych, zniszczonych dziś zakładach. I nie po to, żeby powiedzieć, że „kiedyś to, panie, było lepiej”. Bynajmniej. Po to, żeby przypomnieć, że „przemysł uformował Gniezno. Z miasta 30-tysięcznego po wojnie Gniezno rozrosło się do 70-tysięcznego pod koniec PRL-u” – jak mówi mi Paweł.
„Koncepcja sięgnięcia w opowieści o Gnieźnie do czasów piastowskich pojawiła się dość późno – wyjaśnia mi Kamila. – Po transformacji, kiedy zaczął upadać lokalny przemysł, pomyślano o rozwoju turystyki i skupiono się na przywoływaniu historii miasta. Padły »nierentowne molochy« i zaczęto szukać ratunku dla lokalnej gospodarki. Turystyka nie była jednak w stanie zastąpić przemysłu – jak widać po mieście, nie do końca udał się pomysł ściągania tutaj osób, które chciałyby odwiedzić »gród Lecha«. Często odwiedziny w Gnieźnie ograniczają się do wizyty w katedrze”.
Wystawa Duchy transformacji – praca nie jest skierowana do turystów, a do mieszkańców Gniezna. „To ciekawe, że jest więcej archiwów dotyczących dwudziestolecia międzywojennego niż czasów powojennych – mówi mi Paweł, kiedy rozmawiamy o przypadkowym sąsiedztwie wystawy i ogrodzenia remontowanej fontanny. – Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa daje szansę szybkiego dotarcia do fotografii sprzed stu lat. Późniejsze fotografie dużo trudniej znaleźć. Jeszcze z lat 70. czy 80. można, ale wcześniej jest spora luka. Nie są jeszcze zdigitalizowane, ale liczymy , że to się zmieni. To ważny okres w rozwoju miasta. Równie ważny jak czasy Chrobrego”.
Mottem wchodzącego wkrótce do kin filmu Polskie gówno jest cytat z Kazimierza Przerwy-Tetmajera: „Wolę polskie gówno w polu, niż fijołki w Neapolu”. Gdybym umiała, chętnie zarymowałabym, że wolę wystawę na płocie niż olej na płótnie w Mariotcie. Bo więcej mi ona mówi o kraju, w którym mieszkam.