Ricardo Soberon to peruwiański prawnik i profesor akademicki od lat zajmujący się losami cocaleros – uprawiających kokę rolników, zazwyczaj bardzo ubogich. Od dawna blisko współpracuje z peruwiańską lewicą, a po tym, jak w zeszłym roku jej kandydat Ollanta Humala zwyciężył w wyborach prezydenckich, Soberon został mianowany pełnomocnikiem rządu do spraw narkotykowych. Jego krótka kariera na tym stanowisku świetnie pokazuje, jak trudno forsować interes społeczny przy niekorzystnym układzie sił – i jak bezsilna bywa władza urzędnicza, gdy brak jej wsparcia życzliwych mediów, kampanii oddolnych i realnej determinacji politycznych elit.
Peruwiańska, głównie prawicowa prasa, nie obchodzi się z Humalą łagodnie – wiele środowisk długo nie mogło się pogodzić z wyborczą porażką córki byłego prezydenta Fujimori. Każda jego decyzja kadrowa była pretekstem do kolejnych oskarżeń i awantur. Nie pomaga mu oczywiście fakt, że Stany Zjednoczone uznają go za „skrajnego” lewicowca – porównywalnego z Evo Moralesem czy Hugo Chavezem.
Właśnie Soberon był powodem jednego z najostrzejszych prawicowych ataków na urzędującego prezydenta – atak trwał przez pięć miesięcy i zakończył się dymisją Soberona. Odwołanie autora chyba najbardziej progresywnego programu polityki narkotykowej w historii tego kraju pokazało znaczną nierównowagę sił w tym bardzo wrażliwym społecznie obszarze. Niezwykle istotnym czynnikiem okazały się naciski zewnętrzne ze strony USA – już następnego dnia po złożeniu przez Ricardo Soberona rezygnacji, ambasada amerykańska ogłosiła zwiększenie funduszy pomocowych na „wojnę z narkotykami” w Peru. Powodów tej zmiany było jednak więcej – dobrze ilustrują one rozkład interesów rządzących polityką narkotykową w wielu częściach świata.
Nowy szef rządu Oscar Valdes już wcześniej, jako minister spraw wewnętrznych, atakował Soberona – jako cywila, za wtrącanie się do działań wojska i policji. Jego pozycję umacniał fakt, że wiele lat temu instruktorem wojskowym prezydenta Humali. Po przyjęciu przez Valdesa z początkiem grudnia teki premiera, los nazbyt lewicowego urzędnika był przesądzony.
Czym Soberon zasłużył sobie na tak intensywny atak? Od razu po objęciu stanowiska zawiesił wszystkie działania mające za cel niszczenie (przez wojsko i policję) upraw koki – planował przemyśleć i przedyskutować rządowe priorytety i przedstawić długoterminowy plan działania. Sądził, że w Peru należy się w pierwszej kolejności zająć dwiema sprawami. Po pierwsze, sprawdzić, czy aby na pewno to wielcy handlarze narkotyków są na celowniku rządu – i czy użytkownicy i drobni producenci nie są niepotrzebnie nękani przez organa ścigania. Po drugie, stworzyć przejrzysty system decydowania o tym gdzie, jak i czy w ogóle uprawy koki powinny być likwidowane.
W pierwszej kwestii bardzo naraził się wojsku i policji, które nie lubią, jak patrzy się im na ręce i ocenia skuteczność pracy – tym bardziej dotyczy to efektów ubocznych tej pracy, jej kosztów społecznych bądź korupcyjnych nadużyć. W drugiej – Stanom Zjednoczonym, które dyskusje na temat zasadności polityki niszczenia upraw uważają za zbędne, bo według nich plantacji koki po prostu należy się pozbyć. Soberon w swojej analizie problemu często posługiwał się przykładem Boliwii gdzie cocaleros mają rządową zgodę na uprawę małych poletek koki (40×40 metrów kwadratowych). Umożliwia to realną kontrolę ilości uprawianej koki i prowadzenie oficjalnego skupu, ale także stwarzanie rolnikom bodźców do urozmaicania upraw, zamiast koncentrowania się na jednym tylko produkcie. Cocaleros nie postrzegają wówczas rządu jako wroga i włączają się życie lokalnych struktur – włącznie z tymi, które monitorują uprawy koki. Tak właśnie może wyglądać – i przynosić dobre efekty – polityka „redukcji szkód” w sferze produkcji.
Soberon – sam prawnik i naukowiec – założył, że najważniejszą podstawą tworzenia polityki narkotykowej kraju będą racjonalne argumenty. Nie wdawał się więc w polemiki z wrogą prasą ani z samym Valdesem. Zdaniem wielu, był to duży błąd. Ricardo nie angażując się w debatę ani nie zademonstrował siły swej wizji, ani nie zdołał zbudować sobie mocnej pozycji. Tym łatwiej było go premierowi usunąć. Dziś sam Soberon przyznaje, że przeliczył się, myśląc, iż zaufanie prezydenta wystarczy i zaniedbując tworzenie wokół swoich działań dobrego PR – i organizowanie szerszego ruchu poparcia.
Na miejsce Soberona mianowano specjalistkę od uzależnień i prewencji. Taki też ma być nowy ton polityki narkotykowej Peru. Trudno zaprzeczyć, że to sprawa pilna – w lutym 28 osób zmarło w pożarze jednego z tzw. ośrodków rehabilitacyjnych, które nie trzymają jakichkolwiek standardów. Jakość leczenia jest zawsze istotna, zwłaszcza po tym, jak od lat spychana była na boczny tor w przekonaniu, że Peru to przede wszystkim producent, a nie konsument substancji psychoaktywnych. Trudno jednak przepuszczać, żeby w kraju przodującym na świecie w produkcji i handlu kokainą, łatwo było zamknąć puszkę Pandory. Problemu produkcji nie rozwiązały siły zbrojne w dużej mierze opłacane przez Stany Zjednoczone – i nic nie wskazuje, by coś się miało zmienić w przyszłości. Kontekst innych krajów regionu pokazuje, że istnieje alternatywa – nie licząc lidera Boliwii, Evo Moralesa, także prezydenci Gwatemali i Kolumbii właśnie głośno opowiedzieli się za debatą o legalizacji substancji psychoaktywnych. Przykład Peru wskazuje jednak, że wola polityczna wąskiej elity może nie wytrzymać konfrontacji z interesami wojska, naciskiem USA czy prawicową ideologią.