Jeśli wierzyć ostatnim sondażom, pozycja Erdoğana może być bardziej zagrożona niż kiedykolwiek w ciągu ponad 20 lat sprawowania przez niego władzy. Prezydent Turcji nie zamierza jednak zaakceptować potencjalnej porażki w starciu z opozycyjną CHP i zaangażował przeciwko niej cały aparat państwowy. Czy powstrzyma to kemalistów?
Ostatnie kilka miesięcy w Turcji upłynęło pod znakiem praktycznie permanentnego stanu wyjątkowego – wielomilionowe protesty, nasyłanie policji na obywateli, zamykanie ust niezależnym mediom i aresztowania polityków głównej partii opozycyjnej, czyli odwołującej się do spuścizny Mustafy Kemala Atatürka centrolewicowej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP).
Turcja od dawna jest krajem autorytarnym, w którym władze, łagodnie mówiąc, uprzykrzają życie swoim przeciwnikom. W ostatnim czasie doszło jednak do wyjątkowego zaostrzenia konfliktu oraz próby wyeliminowania głównych konkurentów z życia politycznego kraju. Co skłoniło prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana do podjęcia drastycznych kroków? Przede wszystkim strach, ponieważ jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) traci pozycję hegemona w tureckiej polityce.
Frontalny atak na opozycję
Kemaliści w ostatnich latach systematycznie rosną w siłę. W 2018 roku otrzymali 25 proc. głosów w wyborach parlamentarnych, a w prezydenckich ich kandydat przegrał z Erdoğanem już w pierwszej turze. Perspektywy nie wyglądały najlepiej, ale rok później doszło do przełomu – w wyborach samorządowych centrolewica przejęła dwa największe miasta, czyli Stambuł i Ankarę. Ten sukces wraz z problemami gospodarczymi kraju sprawił, że CHP znalazła się na fali wznoszącej. Co prawda nie wystarczyło to do wygranej z Erdoğanem w 2023 roku, ale lider kemalistów przegrał minimalnie w drugiej turze, a kolejne wybory lokalne przyniosły CHP pierwsze w historii zwycięstwo nad AKP – obie partie otrzymały odpowiednio 38 i 35 proc. głosów, co zapewniło opozycji kontrolę nad większością dużych miast.
Žižek: Abdullah Öcalan jest Nelsonem Mandelą naszych czasów. Kurdowie składają broń
czytaj także
Ostatnie sondaże dają CHP nawet 40 proc. poparcia, co byłoby jej najlepszym wynikiem od półwiecza, czyli okresu rządów premiera Bülenta Ecevita, podczas gdy w wyborach prezydenckich Ekrem İmamoğlu mógłby liczyć na nawet 60 proc. głosów. Właśnie dlatego burmistrz Stambułu stał się głównym celem rozpoczętych kilka miesięcy temu represji.
Aresztowano ponad setkę polityków CHP, z których najważniejszym jest İmamoğlu – 19 marca usłyszał zarzuty korupcji, a kontrolowane przez AKP media dodały do tego jeszcze długą listę oskarżeń, od prania pieniędzy po wspieranie terroryzmu. Równocześnie stambulski uniwersytet dopatrzył się nieprawidłowości w dyplomie burmistrza, co stało się pretekstem do jego unieważnienia. Jest to o tyle ważne, że w Turcji istnieje wymóg posiadania wykształcenia wyższego przez kandydatów na prezydenta. W ten sposób Erdoğan na przestrzeni kilku dni wykluczył swojego głównego rywala z wyścigu o prezydenturę, pozbawił go stanowiska i na dokładkę umieścił w więzieniu, z którego prędko nie wyjdzie.
Kurdowie nie potrzebują Europy. Polemika ze Slavojem Žižkiem
czytaj także
W lipcu İmamoğlu usłyszał pierwszy wyrok – dwadzieścia miesięcy pozbawienia wolności za „zniewagi” i „groźby” pod adresem stambulskiego prokuratora. Burmistrz oskarżył go kilka miesięcy przed swoim aresztowaniem o prowadzenie motywowanych politycznie procesów i szykanowanie opozycji. Jak widać, władze nawet nie przejmują się zachowywaniem pozorów uczciwości i spieszą z potwierdzaniem tego rodzaju oskarżeń. Taka pycha może jednak okazać się zgubna.
Turcy tracą cierpliwość
Następstwem fali mocno wątpliwych prawnie aresztowań były protesty w całym kraju. W samym Stambule na ulice wyszły ponad dwa miliony ludzi, na co policja zareagowała własną mobilizacją i zablokowaniem kluczowych obiektów w mieście przy wykorzystaniu wozów opancerzonych, armatek wodnych oraz innych środków przymusu. Dochodziło do starć z protestującymi, które inicjowały głównie służby porządkowe przy próbach ich rozpędzenia. Od aresztowania İmamoğlu zatrzymano tysiące osób, w tym wielu dziennikarzy. Tureckie sądy systematycznie atakowały niezależne media i polityków wspierających protesty.
Jakiej Turcji chce aresztowany burmistrz Stambułu İmamoğlu? [rozmowa]
czytaj także
CHP nie zraziła się jednak państwowymi represjami i zorganizowała zbiórkę podpisów wyrażających poparcie dla udziału İmamoğlu w wyborach prezydenckich. Wliczając wyniki głosowania wewnątrzpartyjnego, zebrano ponad piętnaście milionów głosów na rzecz kandydatury burmistrza Stambułu. Prezydent Erdoğan oskarżył w tym kontekście opozycję o podburzanie narodu i szerzenie terroru, ale chyba zapomniał o własnych dokonaniach na tym polu. Obecnie toczy się postępowanie w związku z rzekomymi nieprawidłowościami przy organizacji ostatniego kongresu CHP – kemalistom grozi jego unieważnienie przez sąd, co uczyniłoby aktualne kierownictwo bezprawnie pełniącym funkcje i wzbudziłoby zamieszanie w szeregach największej partii opozycyjnej.
Ofiarami zaostrzenia kursu przez rządzącą AKP padają nie tylko działacze CHP czy dziennikarze, ale też masa zwykłych obywateli, od karanych policyjnymi pałkami strajkujących pracowników, aż po nauczycieli, których zawiesza się w obowiązkach za udział w protestach. Można byłoby wymieniać dalej, ale jedno jest jasne – duża część elektoratu odczuwa represje na własnej skórze i zagłosuje bez wahania przeciwko urzędującemu prezydentowi. O ile to on pozostanie kandydatem obozu władzy.
Czy uda się obalić sułtana?
Teoretycznie Erdoğan ze względu na konstytucyjny limit dwukadencyjności nie będzie miał możliwości startu w zaplanowanych na 2028 rok wyborach prezydenckich. Nie jest jednak wykluczone, że AKP albo spróbuje przeforsować poprawkę konstytucyjną, aby znieść ten przepis, albo zorganizuje przyspieszone wybory – limit nie obowiązywałby w przypadku niepełnej kadencji. Kolejną opcją dla aktualnego prezydenta będzie wystawienie swojego zaufanego poplecznika i rządy z tylnego fotela, co swego czasu praktykował chociażby Władimir Putin. W każdym razie trzeba będzie jeszcze wygrać wybory, a tym razem AKP stanie przed poważnym wyzwaniem.
Pakt z diabłem: co przyniesie tureckim Kurdom samorozwiązanie PKK?
czytaj także
Oczywiście trudno oczekiwać, że powoli zbliżające się głosowanie będzie uczciwe. Jeśli ktoś miał wątpliwości, to w ostatnich miesiącach prawicowe władze dobitnie pokazały swoją gotowość do stosowania autorytarnych metod i prześladowania opozycji. Można się tylko zastanawiać, jak daleko Erdoğan jest gotowy się posunąć. Dotychczas nie próbował manipulacji przy urnach, ale widmo porażki wyborczej będzie go zachęcać do radykalnych środków. Zwłaszcza że strukturach państwa nie ma nikogo, kto byłby zdolny go powstrzymać, ponieważ przez niemal ćwierćwiecze rządów AKP zdołała je całkowicie zmonopolizować.
Jest tu pewien paradoks – w pierwszych latach rządów Erdoğana mówiono czasem o możliwym puczu kemalistycznych wojskowych, ale ówczesnego premiera chroniła jego duża popularność. Jako prezydent już od pewnego czasu wydaje nie cieszyć się poparciem większości narodu, ale za to w pełni kontroluje oczyszczony z opozycji aparat państwowy i może to wykorzystać, aby utrzymać się u władzy drogą siłową.
Trudno przewidzieć dalszy bieg wydarzeń, ale zaostrzenie konfliktu i destabilizacja Turcji byłoby złą wiadomością również dla NATO. Mowa w końcu o państwie z drugą największą armią w sojuszu i ważnym graczu w bliskowschodniej układance politycznej. Z drugiej strony większość zachodnich liderów ma już pewnie serdecznie dość Erdoğana, którego nikt nie nazwie wymarzonym sojusznikiem.
Nie oznacza to jednak, że doczekamy się wyraźnego poparcia dla kemalistów – Zachód będzie wyrażał zaniepokojenie lub oburzenie działaniami tureckich władz, lecz na tym prawdopodobnie się skończy. Nikt nie chce stawiać na złego konia, a na ten moment Erdoğan wciąż pewnie trzyma stery państwa, nawet jeśli stosuje coraz bardziej nieczyste zagrania. Pytanie, czy aby zwyciężyć w 2028 roku nie będzie musiał całkowicie zrezygnować z pozorów demokratyczności.