Trump dobrze wie, że Europa ograniczyła niemal cały import paliw z Rosji, ale zamiast na te 95 proc. utracone przez Kreml, zwraca uwagę na te pięć proc., które się Putinowi ostały. Dobrze przy tym wie, że na straży tej resztki stoją jego dwaj mali agenci, Orbán i Fico.
Papierowy tygrys Donald Trump kontynuuje przywoływanie do porządku swoich sojuszników, będąc przy tym zaskakująco łagodny wobec rywali. Po niedawnym nałożeniu na UE 15-procentowych ceł, co prezydent USA uważa za akt łaski ze strony Waszyngtonu, okupiony przez Europę wartymi niemal 1,5 bln dol. zobowiązaniami inwestycyjno-handlowymi, teraz Ameryka domaga się od poniewieranego Starego Kontynentu wprowadzenia zaporowych ceł rzędu 50-100 proc. na towary z Chin oraz zaprzestania jakiegokolwiek importu ropy z Rosji.
„Jestem gotów nałożyć poważne sankcje na Rosję, gdy wszystkie państwa NATO zgodzą się zrobić to samo, i gdy wszystkie państwa NATO PRZESTANĄ KUPOWAĆ ROPĘ OD ROSJI” – napisał Trump na swoim odpowiedniku Biuletynu Informacji Publicznej, czyli profilu na Truth Social.
Według samego Trumpa, tekst postu jest jednocześnie tekstem listu wysłanych „DO WSZYSTKICH PAŃSTW NATO i CAŁEGO ŚWIATA”. Skoro to pismo urzędującego prezydenta, to musiałoby ono zostać wysłane drogą formalną. W jaki sposób Biały Dom rozesłał list prezydenta do CAŁEGO ŚWIATA? Jest jakieś biuro podawcze świata albo sekretariat globu?
Jak to u Trumpa, te komunikaty nie mają żadnego umocowania w procedurach czy aktach prawnych. Porozumienia handlowe ze spacyfikowanymi sojusznikami zawarł „na gębę”, nikt niczego nie ratyfikował, po prostu kilka dni później Trump wydawał rozporządzenie wykonawcze na podstawie tego, co zapamiętał z rozmowy – czyli przede wszystkim stawkę jednostronnych ceł nałożonych przez USA. Teraz komunikuje się z sojusznikami, dodając „do wiadomości” resztę globu, za pomocą portalu społecznościowego, który sam założył i posiada.
Ile Polska zapłaciła za rosyjskie surowce, by Putin mógł kontynuować wojnę?
czytaj także
Na tle formy komunikowania się z sojusznikami, którą stosuje Trump, nawet pisanie części komunikatu wielkimi literami, jakby adresowano go do rozwydrzonego uczniaka, staje się w sumie drugorzędne. W ciągu niespełna trzech kwartałów amerykański prezydent tak zdemolował standardy zachodniej polityki międzynarodowej, że aż strach wyobrażać sobie, jak ona będzie wyglądać pod koniec jego drugiej kadencji. Być może szczyty euroatlantyckie przyjmą formę spotkań szefó mafii, w asyście ludzi pod bronią, ze szklaneczkami whisky, dymem z cygar i wzajemną skrajną nieufnością.
Europa odcina Rosję od zysków z ropy
Sam fakt, że zanim dojdzie się do meritum, trzeba najpierw poświęcić dwa tysiące znaków na kwestię formy przekazu, doskonale obrazuje styl tej prezydentury. Gdy już jednak dojdziemy do sedna, to jak zwykle okaże się, że Trump przeciw swoim sojusznikom stawia chochoła. Szczególnie że jego poszturchiwania dotyczą przede wszystkim Europy, która rzekomo zbyt mało dokłada się do wspierania Kijowa, chociaż „to nie jest WOJNA TRUMPA”, tylko Europy właśnie (no i Bidena, i Zełenskiego).
Tymczasem dotychczas to właśnie Europa wykonała największy wysiłek w kwestii odcięcia Kremla od dochodów z ropy. Równocześnie USA nie ponoszą żadnych kosztów sankcji nakładanych na olej naftowy z Rosji, wręcz przeciwnie, są wśród największych wygranych. Za czasów Bidena Waszyngton przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. Obecna administracja przekonuje, że do całego interesu dokłada, co należy dołączyć do długiej listy popularyzowanych przez nią kłamstw.
Unia Europejska zasadniczo zablokowała import ropy z Rosji. Wprowadziła zakaz zarówno importu drogą morską, jak i rurociągami. Z racji różnego poziomu uzależnienia od dostaw ze Wschodu, wprowadzono szereg odstępstw. Jednymi z czasowo wyłączonych z sankcji krajów były Polska i Niemcy – oba kraje mogły importować ropę rurociągiem o przewrotnej nazwie „Przyjaźń” do połowy 2023 roku. Nadal mogą to robić Słowacja i Węgry. Poza tym zablokowano import ropy drogą morską, co Rosja częściowo omija za pomocą floty tak zwanych statków widmo, które krążą pod banderami przeróżnych państw świata, tankują ropę na otwartym morzu i sprzedają jako nierosyjską – że niby znalazły po drodze.
Ropa za mniej niż zero. Obrońcy klimatu apelują: żadnego bailoutu koncernów naftowych
czytaj także
Rosja wykorzystuje także pośredników do transportu ropy rurami. „Przyjaźnią” wciąż płynie olej naftowy do Niemiec, tylko że teraz z Kazachstanu. W pierwszym półroczu 2025 roku import Niemiec z tego kierunku wzrósł do 1,1 mln ton ropy z 789 tys. ton w analogicznym okresie 2024 roku. Oczywiście Kazachstan ma też swoje duże zasoby ropy, jednak jest prawdopodobne, że przynajmniej część eksportu stanowi surowiec z Rosji. Świadczą o tym chociażby badania dowodzące, że kazachska ropa KEBCO niezwykle przypomina rosyjską REBCO.
Nawet jeśli sankcje Europy są dziurawe, to po pierwsze, przez sito przechodzi jednak zdecydowana mniejszość kontyngentu sprzed wojny, a po drugie, konieczność dokonywania takich machinacji i korzystania z pośredników również zwiększa koszty wojny ponoszone przez Kreml.
Według danych z Russia Fossil Tracker, które zbiorczo obrazują przychody czerpane przez Moskwę z surowców energetycznych, dzienne obroty Rosji ze wszystkich paliw kopalnych, uśrednione z 14 ostatnich dni, spadły z 1,25 mld euro w kwietniu 2022 roku do 550 mln euro, czyli o przeszło połowę. Ceny surowców energetycznych z wiosny 2022 roku, czyli zaraz po agresji na Ukrainę, były anomalią, co chwilowo sprawiło, że Moskwa zaczęła na wojnie dodatkowo zarabiać. Trwało to jednak tylko do końca 2022 roku. Od początku kolejnego zachodnie sankcje zaczęły działać na pełną skalę.
Przed wojną dzienne uśrednione przychody Kremla z paliw wynosiły niespełna miliard euro. Zatem udało się zmniejszyć obroty spółek paliwowych z Rosji o ok. 40 proc. w porównaniu do realiów sprzed wojny. To wcale nie jest mało – dla porównania Saudi Aramco w 2024 roku zanotowało 21,5 proc. marży zysku netto. Zakładając, że rosyjskie koncerny paliwowe notują podobną marżę, to spadek o 40 proc. skutkuje albo sprzedażą poniżej kosztów, albo znacznym ograniczeniem kontyngentu sprzedaży. Poza tym w analizowanym okresie znacząco wzrosły koszty, więc realnie ciążyło to na wynikach rosyjskich koncernów znacznie bardziej.
Kto w największym stopniu dołożył się do tego uderzenia w rosyjski sektor paliwowy? Zdecydowanie Unia Europejska, która przed wojną była absolutnie kluczowym odbiorcą rosyjskich surowców. Jeszcze w styczniu 2022 roku codziennie kupowała paliwa z Rosji warte niespełna 600 mln euro, tym samym odpowiadała za aż ok. 60 proc. rosyjskiego eksportu paliw. Drugie Chiny kupowały codziennie paliwa warte niespełna 200 mln euro (ok. jednej piątej eksportu), czyli trzy razy mniej niż UE. W pierwszej połowie września 2025 roku państwa członkowskie UE kupowały codziennie z Rosji paliwa warte ledwie niecałe 30 mln euro. Mowa więc o ograniczeniu zakupów surowców energetycznych od Federacji Rosyjskiej o 95 proc. To mało?
Dla UE rewolucja, dla USA kosmetyka
Od rozpoczęcia wojny przychody Kremla z chińskiego kierunku nie wzrosły na tyle znacząco, by skompensować ubytek z tytułu unijnych sankcji. Owszem, w ciągu pierwszych lat wojny Chiny kupowały paliwa rosyjskie za ok. 250 mln euro dziennie, czyli z grubsza o jedną czwartą więcej niż w okresie przedwojennym. Po rozpoczęciu tegorocznej ofensywy taryfowej Donalda Trumpa przychody Rosji ze sprzedaży paliw Państwu Środka spadły o ok. 50 mln euro dziennie, czyli zeszły do poziomu tuż sprzed wojny.
Część podaży rosyjskich paliw przyjęły Indie – przed wojną sprowadzały je za 5-6 milionów euro dziennie, by w pierwszych latach wojny podbić stawkę do 150-200 mln euro dziennie, czyli około trzydziestokrotnie. Trump nałożył więc na Indie karne cła 25-proc., co zsumowane z „cłami podstawowymi”, które prezydent ustalił na takim samym poziomie, dało zawrotne 50 proc. na import towarów z Indii do USA. Delhi nie zamierza się ugiąć, chociaż w tym roku zmniejszyła zakupy surowców z Rosji o ok. 30 mln euro dziennie. Zaliczmy więc to również Trumpowi, podobnie jak zmniejszenie importu paliw z Rosji do samych USA za czasów Bidena, z maksymalnie 50 mln euro dziennie w kwietniu 2022 roku praktycznie do zera.
Nawet jeśli zaliczyć całość redukcji importu ze strony USA po wojnie oraz tegoroczną redukcję obrotów z ropy, węgla i gazu Rosji w handlu z Chinami i Indiami na poczet zasług obecnej administracji, to daje to ok. 130 mln euro dziennie. Unia Europejska tylko własny import ścięła o ok. 570 mln euro dziennie, a przecież także UE stosuje sankcje obejmujące kraje trzecie, takie jak cena maksymalna rosyjskiej ropy, do której muszą się stosować statki zawijające do europejskich portów.
Kryzys paliwowy i stagflacja w wersji soft – katastrofa czy nowe otwarcie?
czytaj także
Dla USA odłączenie się od rosyjskich surowców było zmianą kosmetyczną, za to amerykańskie korporacje paliwowe notowały tak zwane nieoczekiwane zyski dzięki wzrostom cen. Dla UE był to kopernikański przewrót w energetyce, którego dokonano w zaledwie niespełna rok od wybuchu wojny, gdyż już na początku 2023 roku wartość europejskich zakupów rosyjskich paliw spadła poniżej 100 mln euro dziennie.
UE spadła z fotela absolutnie największego kontrahenta rosyjskich spółek paliwowych na miejsce piąte, za Chiny, Indie, resztę świata i Turcję. Według danych Eurostatu, w I kwartale 2021 roku Rosja odpowiadała za 29 proc. importu i 48 proc. importu gazu naturalnego rurami do Europy. W tym samym czasie USA odpowiadały za 8 proc. europejskiego importu ropy i 24 proc. importu gazu skroplonego (czyli statkami). W I kwartale 2025 roku Rosja odpowiadała już tylko za 2 proc. (tak, dwa procent) importu ropy do UE i za 12 proc. importu gazu naturalnego. Stany Zjednoczone stały się za to głównym dostawcą paliw dla unijnych państw członkowskich. W I kwartale tego roku USA odpowiadały za 13 proc. importu ropy i aż 48 proc. importu gazu skroplonego do UE.
Według danych Center for Research on Energy and Clean Air (CREA), w sierpniu tego roku UE nabyła na Wschodzie paliwa warte 1,2 mld euro. Chiny zakupiły surowce za 5,7 mld euro, Indie za 3,6 mld euro, natomiast Turcja za równe 3 mld. Wśród unijnych nabywców dominowało jednak ledwie dwóch – mowa o niewielkich Węgrzech i Słowacji, które zapłaciły Rosji łącznie niemal 700 mln euro za gaz i ropę dostarczane drogą lądową, tym samym odpowiadając za niemal 60 proc. całego unijnego importu. Pozostałe liczące się kraje członkowskie, Francja, Holandia i Belgia, nabyły za pośrednictwem swoich portów gaz skroplony (LNG) warty łącznie niespełna 300 mln euro, nie kupując przy tym w ogóle ropy i gazu naturalnego.
Kompromitacja papierowego tygrysa
Rosyjskie surowce w UE kupują więc w większości dwa liczące łącznie 15 mln obywateli kraje, które są protrumpowskie i ukrainosceptyczne. Oba blokują również zaostrzenie sankcji i nawet sobie nie wyobrażają, żeby surowce przestały do nich płynąć rurami ze Wschodu. Patrząc zaś na całe NATO, głównym kontrahentem Rosji jest Turcja, która w sierpniu nabyła paliwa warte 3 mld euro, z czego połowę stanowiły zakupy ropy i produktów rafineryjnych. Ponad pół miliarda euro zapłaciła Moskwie Korea Południowa, w której jednak aż za trzy czwarte tych zakupów odpowiadał węgiel.
Na wszystkie te państwa Waszyngton może nacisnąć kanałami dyplomatycznymi znacznie skuteczniej niż Bruksela. Ta druga może co najwyżej obejść weta Budapesztu i Bratysławy, zaostrzając sankcje zwyczajną większością, ale wtedy zapewne podniesie się rwetes – także ze strony MAGA – z powodu domniemanej centralizacji Europy i łamania prawa przez unijne instytucje.
Matrioszki, słupy i towary mary. Jak Rosja omija zachodnie sankcje
czytaj także
Donald Trump nawija więc makaron na uszy. Zwodzi Europę, żeby ukryć swoje prawdziwe oblicze papierowego tygrysa, który spacyfikować potrafi tylko sojuszników, za to wobec rywali jest łagodny jak baranek i przestraszony jak struś, niewidzący nawet nalotu dronów na podobno bardzo bliskiego sojusznika, którego prezydent ledwie tydzień wcześniej gościł w Białym Domu.
Trump dobrze wie, że Europa ograniczyła niemal cały import paliw z Rosji, ale zamiast na te 95 proc. utracone przez Kreml, zwraca uwagę na te 5 proc., które Putinowi się ostały, dobrze przy tym wiedząc, że na straży tej resztki stoją jego dwaj mali agenci, Orbán i Fico. To wyjątkowa perfidia, ale obecny prezydent USA pokazał już, że może być znacznie bardziej bezczelny, więc nawet nie robi wielkiego wrażenia.