Po bankructwie Grecji wierzyciele narzucili jej nieludzkie warunki reform. Od tamtej pory płace realne spadły o 30 proc., ceny prądu i czynsze wzrosły niemal dwukrotnie, a do tego trwa kryzys demograficzny. Ale to nic, bo Grecja jest dziś rajem dla ludzi, którzy mają dużo pieniędzy, a chcą mieć jeszcze więcej.
Z pewnością słyszeliście nie raz o niesłychanym greckim cudzie gospodarczym. O tym, jak kraj dźwignął się z kompletnego upadku i stał się jednym z symboli ekonomicznego sukcesu – najbardziej krnąbrny uczeń w Europie został jednym z najlepszych w klasie. Ale tematem tego artykułu nie będzie Grecja. Piszę to do Europejczyków, których może spotkać los Greków, jeśli dadzą się wrobić w naśladowanie greckiego „cudu gospodarczego”.
Dziś Grecja jest nowym El Dorado facetów od pieniędzy. Przyjeżdżają, kupują hipotekę zagrożoną niewypłacalnością za 5 proc. jej nominalnej wartości, eksmitują rodzinę z obciążonego długiem mieszkania, sprzedają lokal za 50 proc. nominalnej wartości hipoteki i bum, proszę bardzo, właśnie zrobili dziesięciokrotny zysk. Część uzysku ładują potem w greckie obligacje skarbowe, żeby skorzystać z atrakcyjnej, bezpiecznej różnicy rentowności względem niemieckich państwowych papierów wartościowych (spread) – a wszystko dzięki temu, że Europejski Bank Centralny nadal wspiera rząd Grecji w obsłudze zadłużenia.
Europejski wielki biznes też kąpie się w złotym blasku Grecji. Pewne niemieckie przedsiębiorstwo państwowe kupiło 14 lukratywnych lotnisk (w tym na Mykonos i Santorini) dzięki pożyczkom z greckich banków, które zostały w przeszłości rekapitalizowane przez greckich podatników z pomocą wysokich kredytów udzielonych przez podatników z innych państw Unii. Zakupione porty lotnicze zostały odnowione za darmowe europejskie pieniądze przeznaczone dla Grecji, a teraz przynoszą firmie spektakularne zyski, które wracają do Niemiec przez Luksemburg.
Tymczasem grecka bańka zadłużenia umożliwia wzrost, którego stopy realne przewyższają średnią Unii Europejskiej. Tym samym znów mamy do czynienia z niedorzecznością napędzanej długami gospodarki pierwszych lat XXI wieku, kiedy to cała zachodnia prasa ekonomiczna cieszyła się z tego, że Grecja dołączyła do „twardego jądra” Unii. Jeśli ktoś ma biznes polegający na tym, że obraca się pieniędzmi, żeby zarabiać jeszcze więcej pieniędzy, i nie tworzy się przy tym żadnej nowej, realnej wartości, to rzeczywiście może się tylko cieszyć z tego, co się dzieje. Dla kogoś takiego Grecja to istny cud.
Po co psuć sobie humor paskudną rzeczywistością, z jaką mierzy się większość ludności Grecji? Kogo interesuje, że chociaż przychód narodowy brutto wynosi w euro mniej więcej tyle samo co w 2009 roku, to łączny realny przychód, jakim mogą rozporządzać mieszkańcy jest o 41 proc. niższy, a płace realne spadły od tamtego czasu o 30 proc.? Po co przejmować się, że zaległe płatności obywateli względem państwa wzrosły z 21,5 proc. PKB w 2009 roku do 42,9 proc. obecnie, albo ceną prądu, która po prywatyzacjach wzrosła w tym samym okresie o 85 proc., czy też czynszu – skok o 93 proc.?
czytaj także
Inne wskaźniki rozwojowe składają się na ten sam obraz. W Grecji mamy na przykład do czynienia z klęską demograficzną – w 2009 roku liczba urodzeń wyniosła 118 tysięcy, a w 2024 spadła poniżej 63 tysięcy. W rankingu wolności prasy Reporterów Bez Granic kraj spadł o 53 miejsca.
Finansiści i wielki biznes traktują te smutne dane jak jakieś zewnętrzne szumy, które przesłaniają piękny, wyrazisty sygnał: fantastyczne stopy zwrotu z inwestycji. A Grecja może być wszędzie i dlatego ten artykuł tak naprawdę nie dotyczy Greków. To raczej ostrzeżenie dla moich przyjaciół Niemców.
Po wprowadzeniu euro w 1999 roku rynki walutowe doszły do wniosku, że pobudzenie wzrostu gospodarczego, który będzie oparty na zadłużeniu, lecz bezproduktywny w warunkach greckiej gospodarki, przechodzącej właśnie proces dezindustrializacji, to fantastyczny pomysł. Z początku zostali za to sowicie wynagrodzeni wysokimi stopami zwrotu z inwestycji, które odzwierciedlały wysoki, ale niezrównoważony wzrost gospodarczy. To zjawisko przyciągnęło do Aten tabuny światowych finansistów, którzy ochoczo wystawili greckim publicznym i prywatnym kredytom najwyższe ratingi AAA. Czas rozliczeń, które przerodziły się w tragedię, nadszedł w 2008 roku, gdy krach na rynku amerykańskich kredytów hipotecznych subprime nieomal załamał światową gospodarkę.
czytaj także
Cięcie, wracamy do Grecji dziś. Dezinduistrializacja trwa tu już od całkiem długiego czasu, zważywszy między innymi na to, że od prawie dekady nie ma tu prawie żadnych inwestycji, które w ogólnym bilansie byłyby produktywne. Niemiecki rząd w marcu pozbył się swoich konstytucjonalnych ograniczeń dla zadłużenia, a w tym tygodniu przekonał Komisję Europejską, by zaaprobowała nowy budżet republiki federalnej, który wymagać będzie od Berlina zaciągnięcia w ciągu czterech lat nowych długów w wysokości 850 miliardów euro (988 miliardów dolarów). Takie zwiększenie zadłużenia stanowi problem, bo pieniądze zostaną wydane na cele, które nie wygenerują nowych przychodów – takie jak zbrojenia i utrzymanie oraz wymiana istniejącej infrastruktury kolejowej.
Żeby uzyskać od Komisji zielone światło dla tego jawnego pogwałcenia limitów zadłużenia ustanowionych w unijnym Pakcie stabilności i wzrostu, Niemcy zrobiły coś zupełnie wyjątkowego. Na początku lat dwutysięcznych Grecja przekonała Unię Europejską i agencje ratingowe, że bezproduktywne inwestycje przekraczające unijne limity zadłużenia są fantastycznym pomysłem. Dziś Berlin przekonał Komisję, by wzięła pod uwagę czynnik wyższych projekcji wzrostu gospodarczego Niemiec – mimo że te same projekcje zakładały aprobatę Komisji dla dodatkowego, gigantycznego zadłużenia.
Serio? Czy greckie fiasko niczego ich nie nauczyło? Chociaż na pewno zobaczymy przez pewien czas bardzo szybki wzrost gospodarczy związany ze strumieniem zadłużenia, które zaleje niemieckie rynki, to czy nie widzą, że te miliardy dodatkowych wydatków w dłuższej perspektywie nie wygenerują nowych, stabilnych przychodów?
Może Niemcom będzie oszczędzony kolejny globalny kryzys finansowy – w przeciwieństwie do Grecji z początku wieku. Nawet jeśli do światowego krachu nie dojdzie, to rząd w Berlinie wykazuje się sensacyjną nieodpowiedzialnością, ignorując jakość swoich inwestycji finansowanych z zadłużenia w takim samym stopniu, jak ignorowała ją Grecja 20 lat temu – i to w czasie, kiedy Europa jest pod coraz większą presją ceł prezydenta Donalda Trumpa z jednej strony oraz zaawansowanego technologicznie eksportu Chin z drugiej. Taka polityka nie wyciągnęła Grecji z zacofania i dziś też nie uratuje Niemiec z tarapatów.
Niemcy mają ostatnią szansę, by głęboko się zreformować [rozmowa]
czytaj także
To jednak nie koniec lekcji z tej historii. Po bankructwie Grecji wierzyciele narzucili jej nieludzkie warunki złożenia broni. Nietrudno wyobrazić sobie dziś, że kiedy Niemcy upadną, to staną się nowym, znacznie bardziej lukratywnym El Dorado dla światowych finansistów. A wtedy przeważająca większość niemieckiego społeczeństwa też będzie doświadczać zubożenia i odebrania godności, podczas gdy prasa finansowa opiewać będzie najnowszy „cud gospodarczy”.
**
Copyright: Project Syndicate, 2025. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.