Po wydaniu „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego rozpętała się dyskusja dotycząca cywilnej perspektywy widzenia historii Polski. W „Godzinach nadziei” jest ona obecna i rozbudowana jako źródło wartości i więzi społecznej, i to dobrych piętnaście lat wcześniej.
Niemiecki czołg podpalony butelką spirytusu przez miłośnika napojów wyskokowych – z jakiego to filmu? Pewnie stawiacie na Eroikę albo Zezowate szczęście. Otóż nie. Jesteśmy jeszcze przed Październikiem. Godziny nadziei Jana Rybkowskiego. Premiera w 1955 roku, a więc rzecz zrealizowana w apogeum tak zwanego socrealizmu.
Ten alkoholowy epizod to nie tylko całkiem niezły żart. Pijaństwo i zawrót głowy są tu jak najbardziej na miejscu, bo u Rybkowskiego rewolucja okazuje się szalona i karnawałowa.
czytaj także
Założę się, że filmu nikt nie widział, a jeśli widział, to nic nie pamięta, więc na początek spoiler. Wojna już się kończy. W miasteczku Lyx na ziemiach zachodnich zebrali się wojenni rozbitkowie z całej Europy. To istna wieża Babel, gdzie każdy mówi w innym języku: robotnicy przymusowi z Francji, Anglicy i Amerykanie z oflagów, więźniowie obozów koncentracyjnych, żołnierze polskiej I Armii, Rosjanie i miejscowi, czyli Niemcy. Mieści się tu tylko szpital polowy, ale to jedyna droga na zachód, w stronę Berlina. Oddziały Wafen-SS chcą się tędy przebić i życie cywilów staje pod znakiem zapytania.
Eros
W atmosferze miasteczka Lyx jest coś szalonego i otwarcie seksualnego. Tak bardzo, że krytycy nie mogli sobie z tym poradzić i wpasować tej aury w swoje wyobrażenia o socrealizmie oraz stalinizmie. W efekcie to, co się w filmie podobało, uznano za niesocrealistyczne i całość odesłano do lamusa, rozwiązując tym samym problem bez zbędnego wysiłku umysłowego.
A czego tu nie ma! Wystarczy powiedzieć, że Godziny nadziei przeszły do historii polskiego kina ze względu na sceny zbiorowe. Prawie 80 aktorów i kilkuset statystów. Wystąpili studenci szkół artystycznych Warszawy, Łodzi i Krakowa. Ich młodość i żywiołowość bije z ekranu i trudno się temu oprzeć.
„Nie lubię poniedziałku” to film, który aż kipi od erosa i pragnień
czytaj także
Kolorowy tłum świętuje. Na wozach widzimy obejmujące się niedwuznacznie pary, co raz natykamy się na mężczyznę w pasiaku flirtującego z jakąś przed chwilą zapoznaną dziewczyną. Ludzie leczą się z wojennych ran. Przed zamkiem na placu leżą ranni, tak jak wszyscy spragnieni życia. Lekarz zapewnia obandażowanego mężczyznę, że niedługo będzie tańczył. „To najważniejsze!” – słyszy w odpowiedzi.
Trwa karnawał, w czasie którego wszyscy cieszą się, bawią i kochają. Na ulicach pojawia się dziwny konwój: niemiecki transporter opancerzony, na którym wymalowano Myszkę Miki i napis „make it soft”, ciągnie pogrzebowy karawan. Jacyś mężczyźni siedzą wewnątrz i grają w karty. Za karawanem na platformie pianista gra rock-and-rolla. Wszędzie młodzi ludzie, butelki z winem i szampanem. Zaczyna się taniec, fruwają spódnice dziewczyn.
Uwielbiam pantomimę, w której młody chłopak wskakuje na beczkę, ustawia się tyłem, układa ręce tak, jakby się z kimś obejmował, a potem odwraca z szelmowskim uśmiechem. Dystans, żart, niby nic na serio, a mimo wszystko jest w tym coś absolutnie wiążącego i podstawowego – skondensowane pragnienie życia.
Można powiedzieć, że po wojnie to zupełnie normalne i nie ma co od razu mówić o rewolucji. A jednak. Widzimy wspólnotę, która właśnie się zawiązuje, i to na zasadach zupełnie innych, niż się do tego przyzwyczailiśmy. Ludzie ci nic sobie nie robią z narodowych podziałów. Poznajemy polsko-włoską parę, która niecierpliwie domaga się ślubu i chociaż młodzi nie mówią żadnym wspólnym językiem, porozumieli się w najważniejszej sprawie: że wojna się skończyła i że chcą żyć, i to na całego, teraz, od zaraz.
„Przygoda na Mariensztacie”: Co pociągającego mogło być w stalinowskiej kulturze?
czytaj także
Cały ten mikroświat spaja żywiołowa radość i chęć budowania wszystkiego na nowo, tak jakby nic wcześniej nie istniało i wszystko należało stworzyć z niczego. Na własny użytek, według własnych potrzeb, na własnych zasadach. Rybkowski sięga do impulsów podstawowych – odradzające się życie jest erotyczne, i jakby odrobinę pijane. Eros łączy ludzi, tworząc zupełnie nową, internacjonalistyczną społeczność. To właśnie rewolucja.
Codzienność
Przyjrzyjmy się temu bliżej. Wartością okazuje się codzienność, w której ludzie mogą być szczęśliwi. Świadczy o tym drobny, zdawałoby się, epizod, gdzie stare zderza się z nowym. Wojskowy ambulans tratuje inspekty, którymi zajmuje się Horst, stary sługa barona von Lyx. Wydawałoby się, rzecz najnormalniejsza w świecie: polscy żołnierze to przecież zwycięzcy, Horst jest Niemcem, więc nie powinien mieć nic do gadania. A jednak Horst staje przed maską samochodu i nie pozwala przejechać. Polski kierowca chce go uderzyć, ale do kłótni włącza się inny żołnierz, Grześ Gawra, chłop ze wschodniej Polski. „Jego pan uciekł, a on został. Pilnuje roboty, to szanuj! Ludzie żreć muszą!” – mówi. Ziemia i oczywiste dla obu obowiązki wobec niej są podstawą porozumienia. Także pragnienie, żeby przeżyć. Horst pokaże Grzesiowi łódź, która umożliwi ewakuację rannych, a kiedy ten zginie, sam popłynie nią, żeby ratować cywilów.
Grzebałkowska: Nigdy nie wiesz, co byś zrobił na ich miejscu [rozmowa]
czytaj także
W czternastym odcinku Czterech pancernych i psa zatytułowanym Czerwona seria pojawi się postać niemal bliźniacza, a jednocześnie bardzo inna niż Horst. To Kugel, Niemiec, który ma dość Hitlera, wojny i kocha rodzinne miasto. Problem w tym, że trzeba je zatopić, żeby umożliwić atak Armii Czerwonej i Polakom. Kuglowi żal róż w jego ogrodzie. Obrona róż – podobnie jak warzywnych inspektów w Godzinach nadziei – wywołuje oburzenie i złość polskich bohaterów.
W obu filmach pada argument spalonej Warszawy, ale między warzywami a różami jest jednak ogromna różnica. W świecie Godzin nadziei racja jest po stronie Horsta i Grzesia Gawry, w późniejszych o piętnaście lat Czterech pancernych Kugel pozostaje kimś w rodzaju Kalego. Przechodzi przyśpieszoną edukację przy Stasiu Tarkowskim i jest tyle wart, na ile mu się podporządkuje. O milczącym przymierzu między ludźmi odwołującymi się do podobnych wartości i rozumiejącymi się bez słów nie może już być mowy. Ważny jest front, a nie ogrody. Horst nie traci ani na chwilę godności, Kugel jest sympatyczny, ale żałosny i śmieszny.
O co biją się żołnierze?
I tu dochodzimy do konfliktu, wokół którego zawiązuje się akcja: społeczność wokół szpitala jest w niebezpieczeństwie, dlatego żołnierze muszą zorganizować obronę. Sens ich bojowego heroizmu określa to, o co walczą. Muszą zatrzymać hitlerowców, żeby ranni i cywile mogli przeprawić się przez jezioro na brzeg, gdzie będą bezpieczni. Nie Polska, nie niepodległość i nie historia przez wielkie „H”, nie losy wojny, które są już na dobrą sprawę rozstrzygnięte. Wybór epizodu z marginesu wojny i postawienie go w centrum opowieści to świadomy wybór.
czytaj także
Rybkowski tworzy wizualny skrót: niemiecki czołg przedziera się do miasteczka i wjeżdża na plac z rannymi. Miażdży jednego z nich, a białe bandaże plączą się w gąsienicach. Warto na marginesie zaznaczyć, że czołg zostaje zniszczony przez fryzjera Szczeżuję butelką wódki, od której zaczęliśmy. Wykradł ją ze szpitala w zupełnie innym celu, ale w końcu użył jak koktajlu Mołotowa. Odradzające się życie – z butelką spirytusu jako charakterystycznym bakchicznym rekwizytem – broni się przed powrotem wojny.
W Popiele i diamencie z 1958 roku, a więc trzy lata po Godzinach nadziei, Andrzej Wajda sfilmował śmierć Maćka Chełmickiego między rozwieszonymi białymi prześcieradłami, które plami jego krew. Oba filmy dzieli rok 1956. Przyzwyczailiśmy się tłumaczyć wszystko, co pojawia się wcześniej, jako trybut złożony autorytarnej władzy. Odnoszę jednak wrażenie, że różnica jest znaczenie głębszej natury. Chodzi o konkurencyjne obrazy historii oraz jej aktorów. Rybkowski w 1955 roku inaczej definiuje wspólnotę i nie potrzebuje aluzji do narodowych barw.
Romans i sieroty
Akcja toczy się wokół nawiązujących się między bohaterami relacji i to nie tylko na pierwszym planie, ale także w mało znaczących, wydawałoby się, epizodach. Ich znakiem jest romans. Przyzwyczailiśmy się do niego w awanturniczych historiach wojennych. Kobieta bywa w nich nagrodą dla bojowników o Polskę, ale sprawdzian patriotyzmu polega właśnie na rezygnacji z miłości, kiedy ojczyzna potrzebuje krwi swoich mężczyzn: „Bywaj, dziewczę zdrowe, ojczyzna mnie woła”. Miłość kochanków nie ma w tych historiach samoistnej wartości i nie o nią się walczy.
U Rybkowskiego jest inaczej. Dwa romanse – między kapitanem Walkiem i doktor Anną oraz między rannym aktorem i aktorką z polowego teatru – pozostają osią akcji. Stan rannego aktora jest krytyczny i trzeba go operować w polowym szpitalu. Żołnierze walczą o czas na tę operację. Aktorka, która czuwa przy rannym, odgrywa tu niezwykle ważną rolę. Miasteczka broni się nie tylko po to, żeby uratować aktora, ale także dla niej, dla ich miłości. Ceną jest inna relacja – kiedy ginie kapitan Walek, jego kochanka, Anna zostaje sama. W polskich opowieściach o wojnie spotykamy wiele wdów, ale bodaj żadna nie została potraktowana tak poważnie. W Godzinach nadziei miłość doktor Anny rzeczywiście się liczy, tak samo jak miłość aktorów i życie cywilów. Szczęście za szczęście – taka jest miara ofiary, którą ponoszą Anna i Walek.
Podobnie ma się rzecz z sierotami. Osierocone dzieci raczej nie pojawiają się w historiach heroicznych zmagań, chyba że są to chłopcy, którzy pójdą w ślad ojców żołnierzy, o co zadba „matka Polka”. W Lyx jest sporo dzieci i kamera zwraca na nie uwagę. Niemowlęta przy piersi i wojenne sieroty są równoprawnymi członkami tego tłumu. W jednej z ostatnich scen, już na łodziach, którymi cywile przeprawiają się w bezpieczne miejsce, amerykański jeniec śpiewa płaczącemu dziecku My Bonnie lies over the ocean, piosenkę o miłości, rozłące, tęsknocie i spotkaniu. Nie wiemy, w jakim języku mówi matka dziecka, ale to nie ma większego znaczenia, najwyraźniej dobrze się rozumieją.
Po wydaniu Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego rozpętała się dyskusja dotycząca cywilnej perspektywy widzenia historii Polski. W Godzinach nadziei jest ona obecna i rozbudowana jako źródło wartości i więzi społecznej, tyle że dobrych piętnaście lat wcześniej.
Żukowski: Kiedy powstał naród polski i czy nie jest on przypadkiem znacznie młodszy, niż myślimy?
czytaj także
Świat Rybkowskiego jest zadziwiająco świeży na tle polskiej tradycji. Zmienia się właściwie wszystko: inne są wartości, wokół których obraca się opowieść, więzi łączące wspólnotę, jej definicja, inne stawki walki i znaczenie heroizmu. Inny też jest rodzaj męskości. Męscy bohaterowie w Godzinach nadziei są zaskakująco wrażliwi, chciałoby się powiedzieć: miękcy. Wojna jako przygoda cementująca wspólnotę mężczyzn to zupełnie nie ich bajka. Zmienia się traktowanie kobiet i rola dzieci, inne miejsce zajmuje seks, miłość, relacje między ludźmi.
Wychodzi na to, że socrealizm bywał subwersywny.