Demografia, wyspowe poparcie, marginalizacja w kolejnych okręgach, porażka w jednym z najbardziej przychylnych województw i brak premii zarówno za współrządzenie, jak i za recenzowanie rządu z boku sprawiają, że wynik Lewicy z niedzieli jest jeszcze bardziej niepokojący, niż wskazywałoby na to poparcie w wyborach.
Wyniki Lewicy w eurowyborach jakie są, każdy widzi. Jak by nie patrzeć, jak by tego narracyjnie nie obudowywać, jak by nie przekonywać, że „wspólnie z KO i Trzecią Drogą w zasadzie to zatrzymaliśmy populistów”, to wynik niedzielnego głosowania jest dla niej klęską. Co więcej, pokazującą bardzo niebezpieczny trend. Niedzielne wybory to kolejne, w których lewicowa koalicja traci – od wyborów w 2019 roku, w których wróciła do Sejmu, straciła już prawie połowę procentowego poparcia.
Warto przy tym przyjrzeć się trochę bliżej wynikom do europarlamentu, bo jeszcze lepiej widać tu problemy całego obozu.
czytaj także
Ostatnie wyspy poparcia
Od 2019 roku widać było problem z rosnącą wyspowością poparcia całej lewicy. Koalicja bardzo słabo radzi sobie w okręgach wschodnich i południowowschodnich, jej poparcie skupia się bardzo wyraźnie w kilku obszarach: na ziemiach zachodnich, Zagłębiu Dąbrowskim i największych miastach na czele z Warszawą.
Ten trend nasila się z wyborów na wybory. W 2023 roku z trzech województw wschodnich Lewica wprowadziła dosłownie jednego posła. W okręgu obejmującym województwo podlaskie oraz w dwóch okręgach województwa podkarpackiego (krośnieńskim i rzeszowskim) nie przekroczyła progu 5 proc. W tym roku w wyborach europejskich było jeszcze gorzej. Z 13 okręgów wyborczych, na jakie podzielona była Polska w tych wyborach, Lewica uzyskała poparcie przekraczające 5 proc. tylko w pięciu. Tej bariery nie udało się jej przebić nawet w województwach, które jeszcze w październiku 2023 gwarantowały jej pewne mandaty: jak śląskie czy kujawsko-pomorskie.
Traczyk: Nie wiem, czy za wszystkie kłopoty koalicjantów można obwiniać Donalda Tuska
czytaj także
Jedynym okręgiem, gdzie Lewica w wyborach europejskich zrobiła dwucyfrowy wynik, był jedyny okręg wielkomiejski, Warszawa, gdzie koalicja zdobyła 10,41 proc. głosów. Wybory europejskie potwierdzają wielkomiejski charakter Lewicy, barierę 10 proc. udało się jej przebić we wszystkich miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców. I to właśnie taka wielkość miasta wydaje się dla niej w tych wyborach granicą przyzwoitego poparcia, poza takimi wyjątkami jak Szczecin czy Jelenia Góra, nie jest w stanie zdobyć gdziekolwiek indziej większego poparcia niż jednocyfrowe.
Niestety, miast powyżej 500 tysięcy mieszkańców jest w Polsce dokładnie pięć. I trudno budować stabilną pozycję polityczną, gdy nie radzi się sobie poza ich granicami, zwłaszcza gdy sufitem w nawet w najbardziej przychylnych miastach jest kilkanaście procent poparcia. Lewica musi albo zwiększyć znacząco poparcie w okręgach, gdzie jakoś sobie radzi, albo nauczyć się zdobywać głosy w terenie, gdzie dziś coraz bardziej zanika.
Co się stało ze śląskim?
Tymczasem zachodzi odwrotny proces: Lewica traci swoje bastiony. W niedzielę najbardziej zdumiewające było to, co stało się w województwie śląskim. W październiku dało ono lewicy dwóch senatorów i czterech posłów. W okręgu sosnowieckim miała najlepszy wynik w kraju, 21,6 proc. To w śląskim ma swoje miasta prezydenckie: Częstochowę, Będzin, Dąbrowę Górniczą. W przedwyborczych kalkulacjach wydawało się, że śląskie po Warszawie i wielkopolskim będzie trzecim pewnym okręgiem – z tym zrozumieniem w ramach koalicyjnego podziału miejsc na listach przypadł on Lewicy Razem.
Konieczny: Zachowując niezależność, można sporo zdziałać [rozmowa]
czytaj także
Tymczasem lista Lewicy uzyskała tam 4,63 proc. głosów. Jej lider, Maciej Konieczny, zdobył w całym województwie niespełna 25 tysięcy głosów. Dla porównania startujący z ostatniego miejsca listy Łukasz Litewka w samym okręgu sosnowieckim zdobył w październiku 40 tysięcy głosów.
Co się stało? Niektórzy mówią: efekt Kohuta. Śląskie w europarlamencie reprezentował w latach 2014–2019 Łukasz Kohut z Wiosny Biedronia, europoseł budujący swoją polityczną markę na kwestiach śląskiej tożsamości. Na lewicy, zwłaszcza tej razemowej, Kohut bywał lekceważony i atakowany jako „libek” – faktycznie zdarza się mu chwalić Balcerowicza, a Razem nazywać „komunistami”. Oddanie jedynki Koniecznemu w śląskim wywołało spór w lokalnych strukturach, w wyniku którego Kohut przeszedł ostatecznie na listę Koalicji Obywatelskiej. Z trzeciego miejsca na liście zrobił na niej drugi wynik i z poparciem ponad 107 tysięcy głosów zapewnił sobie mandat.
Czy Lewica popełniła błąd, wypychając Kohuta z list? Część wyborców, a zwłaszcza aktywu lewicy pewnie woli nie mieć europosła ze śląskiego niż mieć posła, który ma dobre zdanie o Balcerowiczu i właściwie spokojnie mieści się na lewym skrzydle KO – choć nie jest to pewnie powszechnie podzielany pogląd. Czy Kohut zabrał ze sobą do KO głosy, na które mogłaby liczyć lewica? Czy też na jej liście nie poradziłby sobie podobnie jak Konieczny?
czytaj także
Niestety, nie możemy tego sprawdzić. Z pewnością przejście na listę silniejszej, zdolnej walczyć o szersze spektrum wyborców KO pomogło Kohutowi – w tym roku zdobył trochę ponad dwukrotnie więcej głosów niż jako kandydat Wiosny w tym samym okręgu w 2014, gdy poparło go 48,7 tys. wyborców. Kohut ma też dość mocno zregionalizowane poparcie, słabiej radzi sobie w nieśląskich częściach województwa, w tym w Zagłębiu Dąbrowskim, uważanym za największy bastion lewicy w kraju.
Według wyliczeń Leszka Kraszyny największe relatywne straty w porównaniu z wyborami do sejmików Lewica poniosła okręgu sosnowieckim, obejmującym takie wyborcze twierdze jak sam Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza czy powiat będziński oraz okręg częstochowski. Mandat dla Koniecznego został więc w dużej mierze przegrany w nieśląskiej części śląskiego.
Czemu lista z Koniecznym na czele radziła tam sobie słabiej, niż można się było spodziewać? W tych okręgach Nowa Lewica ma prezydentów miast, radnych, jakieś struktury. Ma więc kim robić kampanię. Pytanie, jak wyglądała współpraca tych struktur z kandydatem nie z Nowej Lewicy, ale z Razem, którego wejście do europarlamentu nic by lokalnej Nowej Lewicy nie dało – tym bardziej że Konieczny zapowiadał, że nie zamierza nawet wejść do skupiającej centrolewicę frakcji Socjalistów i Demokratów.
Nie, Lewica Razem nie radzi sobie lepiej
Klęska Koniecznego w śląskim kończy też chyba popularną na części lewicy po wyborach z października opowieść, że Lewica Razem radzi sobie lepiej niż Nowa Lewica, lepiej rozumie potrzeby wyborców, robi lepsze kampanie i przy nieporównanie mniejszych zasobach jest w stanie dowieźć pożądane wyniki.
Można było znaleźć argumenty na potwierdzenie tej tezy. Dorota Olko z czwartego miejsca wyciągnęła drugi wynik w Warszawie i zapewniła sobie mandat. W okręgu podwarszawskim Joanna Wicha przeskoczyła Arkadiusza Iwaniaka, a w krakowskim Daria Gosek-Popiołek Macieja Gdulę. Razem zwiększyło swoją sejmową reprezentację o jedną osobę, wprowadziło też dwie senatorki.
W tych wyborach nie było widać już tego efektu. Kandydat Razem położył wybory w, wydawałoby się, pewnym okręgu śląskim. Paulina Matysiak w okręgu obejmującym całe województwo łódzkie zdobyła zaledwie 11,6 tysiąca głosów – o prawie 6 tys. głosów mniej niż w październiku zrobiła w pokrywającym tylko część województwa okręgu sieradzkim w wyborach do Sejmu. Wyróżniająca posłankę na tle reszty Lewicy strategia polityczno-medialna – bardzo mocne opowiedzenie się za CPK, przyjmowanie zaproszeń do pisowskich mediów – nie spotkała się, przynajmniej nie w tych wyborach, z pozytywną odpowiedzią wyborców.
czytaj także
Jedyną kandydatką Razem, która z dalszego miejsca minęła lidera listy, była Dorota Kolarska, która w okręgu małopolsko-świętokrzyskim przewagą trochę ponad 2 tys. głosów wyprzedziła Andrzeja Szejnę, posła Nowej Lewicy z okręgu świętokrzyskiego. Kolarska faktycznie zrobiła najbardziej pomysłową i dynamiczną wśród kandydatów Lewicy kampanię, zaprezentowała się w niej jako kompetentna w sprawach europejskich kandydatka. Kampania była widoczna w mediach społecznościowych, wyraźnie zaangażowali się też w nią liderzy partii, aktyw deklarował wycieczki do Kielc i Krakowa z zaświadczeniem o uprawnieniu do głosowania w kieszeni. Niewiele to jednak pomogło, bo Lewica nie wzięła mandatu w okręgu, osiągnęła w nim poparcie na poziomie 4,73 proc. Pojawia się pytanie, czy Razem nie powinno skupić sił zainwestowanych w kampanię Kolarskiej na kampanii Koniecznego, gdzie szanse na mandat były większe, ale jak się okazało, mandat wcale nie był pewny.
czytaj także
Biorąc pod uwagę ogólny wynik Lewicy, można zaryzykować tezę, że wspólne rządy Koalicją Obywatelską i brak wielkich sukcesów w forsowaniu własnych postulatów są dla niej problemem. Ale nie widać też z wyników, by Razem mogło liczyć na jakąkolwiek wyborczą premię za decyzję o niewejściu do rządu i osadzeniu się w roli jego recenzenta.
Siła sprawdzonych nazwisk
Mandaty wzięli ostatecznie Robert Biedroń, Joanna Scheuring-Wielgus i Krzysztof Śmiszek, politycy prezentujący zupełnie inną lewicowość niż ta spod znaku Lewicy Razem, przez razemowy aktyw postrzegani jako niepotrzebnie przyklejeni do lewicy przedstawiciele „uśmiechniętej Polski”.
Zaskakująco dobrze poradzili sobie też lewicowi weterani, byli premierzy Marek Belka i Włodzimierz Cimoszewicz. Belka zdobył ponad 56 tysięcy głosów i 7,44 proc. poparcia w okręgu łódzkim. Niewiele brakowało, by to właśnie z łódzkiego, a nie wielkopolskiego Lewica wzięła trzeci mandat, choć nikt nie przewidywał takiego scenariusza w przedwyborczych symulacjach. Cimoszewicz startujący w okręgu obejmującym zachodniopomorskie i lubuskie zdobył prawie 53 tysiące głosów i niespełna 7 proc. poparcia w okręgu.
Na ile Bruksela będzie musiała liczyć się z głosami skrajnej prawicy? [rozmowa]
czytaj także
Pokazuje to, że Lewica ma elektorat szanujący swoją historię – Cimoszewicz był premierem w latach 1996–1997, w czasach, gdy wielu młodych wyborców nie było jeszcze na świecie – i uosabiające ją postaci. Dobre wyniki Belki i Cimoszewicza mogły też wynikać częściowo ze struktury frekwencji w tych wyborach – exit poll pokazuje, że rosła ona wraz z wiekiem wyborców, o składzie europarlamentu w dużej mierze zdecydowali wyborcy starszo-średniego i starszego pokolenia. Dobrze, że lewica ma w nim wciąż elektorat, problem polega na tym, że on będzie się kurczył, a tymczasem młody elektorat, jaki udało się jeszcze całkiem nieźle zmobilizować w październiku 2023 roku, mimo ogólnie progresywnych poglądów wcale nie musi zdyscyplinowanie głosować na nią w następnych wyborach.
Te wszystkie problemy – demografia, wyspowe poparcie, marginalizacja w kolejnych okręgach, porażka w jednym z najbardziej przychylnych województw, brak premii zarówno za współrządzenie, jak i za recenzowanie rządu z boku – sprawiają, że wynik Lewicy z niedzieli jest jeszcze bardziej niepokojący, niż wskazywałaby na to poparcie na poziomie 6,3 proc.