Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w prezentacji rządu pojawiło się też wiele akcentów z perspektywy progresywnej jednoznacznie optymistycznych, personalnie i programowo. Mój numer jeden to twarda zapowiedź 30 proc. podwyżek dla wszystkich nauczycieli sektora publicznego (w tym przedszkolnych i akademickich).
Ten rząd ma połączyć Polki i Polaków. Jasne, że nie wszystkich, ale przynajmniej tylu, by udało się utrzymać PiS za kordonem bezpieczeństwa, odbudować sterowność państwa oraz sprawczość w Europie i w relacjach z USA, a przy tym nie wpienić żadnej zorganizowanej grupy wyborców drogiej sercu któregoś z liderów koalicji. Niejako przy okazji musi szykować kraj do warunków przyfrontowych, prowadzić transformację energetyczną, ratować ekosystemy i usługi publiczne przed zapaścią, młode pokolenie przed katastrofą edukacyjną i mieszkaniową, a wszystkie pokolenia przed apokalipsą zdrowotną.
czytaj także
Trudno w tym momencie nie pomyśleć o dawnej metaforze Roberta Krasowskiego, który sytuację premierów rządu RP porównywał do człowieka balansującego na krześle z podciętymi trzema nogami – 90 procent uwagi i energii poświęca on na to, by z tego krzesła nie spaść.
Na dodatek to wszystko dzieje się w warunkach wielkiego czyszczenia, co zresztą Tusk w kilku momentach swego exposé podkreślił, opisując zadania ministra kultury, ministra-koordynatora służb specjalnych, ministra sprawiedliwości i oczywiście aktywów państwowych. Rzecz jasna, takie czyszczenie to spektakl dobrze mobilizujący twardy elektorat – niech rzuci kamieniem, kto nie fantazjował o wytarzaniu nielubianego ministra w smole i pierzu – ale i proces, który w niektórych miejscach potrwa miesiące i lata, przy okazji utrudniając bardziej konstruktywne działanie.
czytaj także
Inauguracyjna mowa Donalda Tuska całkiem wiernie oddaje te wszystkie napięcia, sprzeczności i oczywiste zagrożenia.
Najważniejsza z nich jest kwestia tego, skąd wziąć spoiwo, fundament tej starej-nowej wspólnoty, którą przecież nie tylko ostatnie osiem lat podzieliło. Sprzątanie Polski z pisowskich patologii, ubrane w silnie moralizujący przekaz, to był dla Tuska no-brainer. Jednak przywoływanie z trybuny sejmowej wstrząsającego listu Piotra Szczęsnego, który w 2017 podpalił się w proteście przeciw łamaniu konstytucji, u wielu będzie budziło wątpliwości. U mnie również – tak jak uwznioślanie każdej niemal śmierci samobójczej.
Problem w tym, że łamanie praworządności, tak jak je opowiadała przez lata dotychczasowa opozycja, nie budziło emocji wystarczających, by doprowadzić do zmiany władzy. Mobilizacje KOD-u czy Wolnych Sądów tego nie zmieniają. Podobnie uczuć masowych nie budzi zestaw abstrakcyjnych (nieważne, że słusznych) norm i zasad jako podstawy wspólnoty, nad którą Tusk dość długo się rozwodził.
Tej wspólnocie substancję i treść mogłyby nadać prawa człowieka – takie jak rozumiały je osoby protestujące setkami tysięcy na ulicach miast i miasteczek jesienią 2016 roku, a potem jesienią i zimą roku 2020. Problem w tym, że nie w pełni odzwierciedla je arytmetyka sejmowa.
Skoro Tusk nie może wciągnąć na sztandar czerwonej błyskawicy, spoiwem koalicji i jej zaplecza pozostanie na dziś letnia „praworządność”. Granica między szantażem moralnym a słuszną próbą nadania jej gravitas w takich sytuacjach zawsze będzie cienka.
Dodajmy, że również balansowanie między wzniosłością a happeningiem jest sztuką. Na szczęście Tusk jako zręczny mówca nie zmieszał sacrum z profanum w jednym wystąpieniu i przejechał prętem po klatce z prezesem. Gdy wspominał swych przodków i haniebną akcję Jacka Kurskiego z dziadkiem z Wehrmachtu, nie omieszkał przywołać Lecha Kaczyńskiego. A nic nie doprowadza Jarosława do szału tak jak przekaz z ust wroga: „Znałem go, szanowałem, w odróżnieniu od ciebie był porządnym człowiekiem”. Mało to eleganckie, oczywiście złośliwe, ale za te osiem zmarnowanych nam lat mogę tylko od siebie powiedzieć, że się należało.
To żonglowanie wzniosłością i stosunkowo tanimi chwytami na przemian jest odbiciem rzeczywistości, w której zarządzanie wizerunkiem i poparciem będzie z konieczności pracą eklektyczną i doraźną. Ale jaka właściwie treść polityczna kryje się za wielką narracją o potrzebie miłosierdzia wobec tych ohydnych złodziei, nikczemników i nienawistników, ewentualnie o przywracającej praworządność bezwzględnej czystce?
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w prezentacji rządu pojawiło się wiele akcentów z perspektywy progresywnej jednoznacznie optymistycznych, personalnie i programowo. Mój numer jeden to twarda zapowiedź 30 proc. podwyżek dla wszystkich nauczycieli sektora publicznego (w tym przedszkolnych i akademickich). To sygnał, że rząd dostrzega choćby część źródeł zapaści oświaty, a przynajmniej to pierwsze, czyli głodowe wynagrodzenia.
czytaj także
Osoba Adama Bodnara jako czyściciela prawniczej stajni Augiasza (ta metafora padła więcej niż jeden raz w trakcie dwugodzinnego przemówienia) to chyba najlepsza z możliwych kombinacja kompetencji, determinacji i wiarygodności. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która zresztą zażądała powrotu „pracy” do nazwy resortu, daje nadzieję na zrównoważenie wyraźnie sprzyjających pracodawcom nurtów w rządzącej koalicji. Barbara Nowacka zasłużyła w tym exposé na zdecydowanie więcej niż obrazowe zestawienie z Przemysławem Czarnkiem, bo z dobrym zapleczem może wreszcie zacząć ratować fundamenty cywilizacji Oświecenia w Polsce. Katarzyna Kotula jako ministra konstytucyjna ds. równości (tak, feminatyw przeszedł Tuskowi przez gardło) sygnalizuje, że rząd „czuje, że powinien” zaangażować się w kwestię praw kobiet i mniejszości na serio – być może z czasem uwierzy w to naprawdę.
Wielu ministrom – jak w MSZ czy Ministerstwie Kultury – daleko do lewicy, ale kompetencji, charyzmy i doświadczenia nie można im odmówić. Inni dobrze rokują w nowych dla siebie rolach, jak Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz czy Krzysztof Gawkowski. W wielu przypadkach o obliczu resortów zadecydują przede wszystkim ich zaplecza: urzędnicy, doradcy, otoczenie eksperckie.
czytaj także
Zapowiedzi generalnych kierunków polityki są jednak pełne napięć, bo i taki jest układ interesów oraz wartości, jakie stoją za koalicją. Te rządy to nie będzie leczenie dżumy cholerą, ale godzenie wody z ogniem już trochę tak – tezy i język exposé pokazują to bardzo wyraźnie.
Mamy zatem twardą linię proukraińską w polityce międzynarodowej i asertywność w kwestii ochrony interesów kilku branż naszej gospodarki. Te jeszcze od biedy da się pogodzić – jeśli rząd faktycznie zdoła załatwić np. logistykę tranzytu zboża z Ukrainy na eksport. Ale co z tymi lasami, które „nie są gospodarką drewnem, lecz świętym zasobem narodowym”? Fraza brzmi świetnie, zwłaszcza połączona z kontekstem klimatu i kryzysu wodnego, ale z drugiej strony już się czają interesy przemysłu drzewnego (meblarskiego?). Czy sam – sugerowany przez Tuska – zakaz eksportu drewna do Chin czy w ogóle poza UE pozwoli powstrzymać rabunkową wycinkę i utratę bezcennej przyrody?
Dalej, granica ma być szczelna, jednak należy o to zadbać po ludzku. Czyli jak właściwie? Pushbacki tylko latem? Przerzucanie na Białoruś, ale z prowiantem? A może kobiety i dzieci wpuszczamy, a „młode byczki” out, na bagna?
Po 8 latach w Morawieckim obudził się dwutygodniowy feminista
czytaj także
W ogóle „bezpieczeństwo granic” i „zagrożenie migracyjne” Tusk odmieniał przez kilka przypadków. Wyraźnie wskazywał, że ma to być wspólna polityka co najmniej krajów wschodniej flanki (Bałtowie, Finlandia, Szwecja…), że ma być europejska (czyli z udziałem Frontexu). Niewykluczone, że ta „europeizacja” kontroli granicy z Białorusią to pomysł na dwie pieczenie przy jednym ogniu: przeniesienie odpowiedzialności za nieludzkie praktyki z Polski na UE i realne ograniczenie przedostawania się ludzi na naszą stronę. Co zapewne spodobałoby się wyborcom (nie tylko prawicy) i co wróży źle faktycznie ludzkiej polityce migracyjnej w całej Europie.
I na czym w praktyce będzie polegało godzenie polityki społecznej „tak szczodrej, jak to możliwe” z dbałością o równowagę finansów państwa? Czy kiedy mowa o wykorzystaniu w resorcie zdrowia tych środków, które już są dostępne, to należy się pożegnać z perspektywą podniesienia składki zdrowotnej?
Czy rada fiskalna i generalne zapowiedzi odpolitycznienia różnych procesów decyzyjnych zwiastują więcej konsultacji interesariuszy, czy może powrót do fantazji o rządach „niezależnych fachowców”, którzy – tak się składa – mają zazwyczaj poglądy sprzyjające ludziom już zamożnym i aktorom już dostatecznie wpływowym?
Koniec rządu Morawieckiego, koniec rządów PiS, nie będziemy tęsknić
czytaj także
Arytmetyka sejmowa i widmo weta sprawiają, że wyjątkowo duże znaczenie będą miały prace resortowe i negocjacje różnych regulacyjnych detali. Tam właśnie uda się lub nie uzyskać w realu to, na co nie zawsze pozwoli klimat prawodawczy w Sejmie. Najlepiej widać to na przykładzie ochrony praw reprodukcyjnych kobiet – Tusk zapowiedział wprost, że kluczowe zmiany w tej kwestii nastąpić mają „w zdrowiu, w szkole, w prokuraturze”, a zatem nie mocą ustawy, lecz rozporządzeń, regulaminów i nie zawsze sformalizowanych praktyk narzucanych przez poszczególne resorty. Skład ministerstw i kręgów eksperckich – pisałem już o tym kilka tygodni temu – stworzy lub odbierze nadzieję na to, czy z pozoru nieubłaganą arytmetykę parlamentarną da się nagiąć do głoszonych przez lewicę wartości i zgłaszanych przez Polki i Polaków oczekiwań.