Pomagamy Ukraińcom, Ukrainki niech radzą sobie same – to wniosek z raportu organizacji prawnoczłowieczych, które sprawdziły, jak Polska, Węgry, Rumunia i Słowacja wywiązują się z obietnicy pomocy uchodźczyniom, z których wiele stało się ofiarami zbrodni.
Nasze babki późno zaczęły mówić o gwałtach wojennych. Dopiero w sierpniu 2022 roku w Warszawie przy Grójeckiej zawisła tabliczka mówiąca o ofiarach masowych gwałtów na Zieleniaku – przejściowym obozie w czasie powstania warszawskiego. Gwałty wojenne to temat tabu, bo w patriarchalnych kulturach były wstydem zarówno dla kobiet, które ich doświadczyły, jak i dla mężczyzn, którzy „swoich kobiet” nie byli w stanie ochronić. Kobiety jak zdobyczna ziemia, jak łup, jak zasób. Patriarchat wraz z wojną szybko przypomina, jak wyglądają stojące za nim wartości.
Ale Ukrainki w czasie wojny postanowiły o gwałtach nie milczeć. Od marca 2022 zbierane są świadectwa, informacje, poszukiwani zbrodniarze, którzy mają za te zbrodnie odpowiedzieć przed sądem. Prezydent Zełenski wszędzie, gdzie jest, opowiada o zbrodniach na ludności cywilnej, o gwałtach na kobietach i dzieciach, dziewczętach i mężczyznach. „Najtańsza broń wojenna” niewiele kosztuje, a odbudować się po takim doświadczeniu wyjątkowo trudno.
czytaj także
Nie wszystkie kraje zdają się w pełni rozumieć bohaterstwo Ukrainek, co pokazuje opublikowany w maju raport Kryzys w opiece zdrowotnej: Bariery w dostępie do usług z zakresu zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego dla uchodźczyń z Ukrainy w Polsce, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech, przygotowany na podstawie badań przeprowadzonych od lipca 2022 roku do kwietnia 2023 roku. Aborcja, opieka okołoporodowa czy antykoncepcja to usługi, do których dostęp jest mocno utrudniony za powodu wymierzonego w uchodźczynie rasizmu, mizoginii czy religijnego fundamentalizmu. W efekcie wiele kobiet rezygnuje z badań i dbania o własne zdrowie albo wraca do kraju ogarniętego wojną, gdzie dostęp do opieki lekarskiej jest mimo wszystko łatwiejszy, a procedury mniej poniżające.
W Ukrainie aborcja jest dostępna bez podawania przyczyn do 12. tygodnia ciąży, a w aptekach można dostać środki wczesnoporonne. Spotkanie z realiami krajów należących do Unii Europejskiej było dla kobiet i dziewcząt dużym rozczarowaniem.
W Polsce i na Węgrzech tabletka 72 godz. po dostępna jest tylko na receptę, konieczna jest więc wizyta u ginekologa, a aborcja z niewielkimi wyjątkami jest w ogóle niemożliwa, niezależnie od stanu zdrowia matki i płodu. Wprawdzie w Słowacji aborcja jest legalna do 12. tygodnia bez konieczności podawania przyczyny, a w Rumunii nawet do 14. tygodnia, ale i tam respektowanie praw reprodukcyjnych i dostęp do opieki zdrowotnej dla uchodźczyń jest tak utrudniony, że Ukrainki wybierają powrót do kraju.
W Polsce, czyli…
Jak te bariery wyglądają w praktyce, możemy zobaczyć na przykładzie Polski.
Społeczeństwo otworzyło domy dla uchodźczyń, a rząd ruszył z pomocą logistyczną, polityczną i militarną. Ale są zasady. A zasada pierwsza w państwie polskim to „żadnych skrobanek”.
– Kiedy starałam się o zmiany w prawie, umożliwiające legalne przeprowadzenie aborcji ofiarom gwałtów wojennych, usłyszałam: „nie będziemy pomagać Ukrainkom skrobać się w Polsce”. Usłyszałam też pełne pogardy słowa, że chcę „załatwić Polkom skrobanki przy okazji załatwienia tego Ukrainkom” – mówi posłanka Anita Kucharska-Dziedzic, która od początku zaangażowała się w pomoc osobom z doświadczeniem gwałtu.
Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej zakazał aborcji i mimo powszechnej niezgody na zmiany nie ugiął się przed protestującymi, bo baby powinny wiedzieć, gdzie jest ich miejsce w patriarchalnym świecie. Mają być – jak ziemia – płodne i podległe. I wojna nie będzie tu żadną wymówką.
– W polskim szpitalu półroczne dziecko miało rekonstruowany odbyt po gwałcie, a jego matkę aktywistki wiozły w tym czasie z powrotem do Ukrainy, żeby podać jej leki poronne. Bo w Polsce nie ma dostępu do legalnej aborcji, nawet dla ofiar gwałtów. To straszna podłość – mówi Anita Kucharska-Dziedzic.
Ale przecież TK nie zakazał aborcji z gwałtu. Wszak gwałt i zagrożenie życia kobiety to dwie przesłanki otwierające furtkę do legalnego zabiegu terminacji ciąży. Teoretycznie, bo w praktyce trzeba starać się u prokuratura o stwierdzenie gwałtu i pozwolenie na aborcję. A on ma czas na namysł, w przeciwieństwie do kobiety, której niechciana ciąża rozwija się godzina po godzinie, dzień po dniu, nieubłaganie.
– W Polsce w ostatnich latach niemal nie zdarzają się terminacje ciąży z przesłanki gwałtu i kazirodztwa – mówi Kucharska-Dziedzic. – Prokuratorzy tak długo przeciągają procedurę, że staje się to niemożliwe. Miałam taki przypadek w Babie (Lubuskim Stowarzyszeniu na rzecz kobiet – przyp. red.). Była dziewczyna w ciąży pochodzącej z gwałtu, i owszem, wydano jej decyzję od prokuratora o możliwości terminacji, ale dopiero kiedy była w piątym miesiącu ciąży. Drugi przypadek, też w Babie, dotyczył dziewczynki wykorzystywanej przez ojca. I w tym przypadku prokuratura tak długo zwlekała z wydaniem decyzji, że gwałcone dziecko musiało urodzić dziecko obarczone wadami genetycznymi – opowiada posłanka.
czytaj także
– Dwa razy składałam w imieniu Lewicy poprawkę do ustawy o ochronie płodu i planowaniu rodziny, która nakładałaby na prokuratora obowiązek potwierdzenia uprawdopodobnienia zgwałcenia w ciągu siedmiu dni i wydania stosownego dokumentu pokrzywdzonej kobiecie. Sejm za każdym razem ją odrzucał – opowiada posłanka Lewicy.
Dla zgwałconych przez rosyjskich żołdaków Ukrainek nie można było zrobić wyjątku, bo Polki mogłyby skorzystać z takiej furtki. I choć Senat próbował uchylić furtkę pomocy dla Ukrainek, to poprawka została odrzucona jako niekonstytucyjna.
Co jednak zrobić z kobietami, które przekraczają granicę i raportują o zbrodniach, których doświadczyły? Prokuratorzy znaleźli odpowiedni wybieg, by nie trzeba było udzielać im pomocy. Ofiary zostały świadkami zbrodni.
– Wśród 1300 przesłuchiwanych osób prokuratura nie zidentyfikowała ofiar zbrodni wojennych, mimo że ludzie przyjeżdżali podziurawionymi od kul samochodami z terenów objętych działaniami wojennymi. Ich domy zostały zbombardowane, a już sam atak na cywilów jest zbrodnią wojenną. Prokuratorzy nie potrafili powiedzieć, czy wśród przesłuchiwanych były ofiary gwałtów. A my wiedziałyśmy, że są, bo w czerwcu, czyli już rok temu, razem z posłanką Joanną Scheuring-Wielgus i Forum Parlamentu Europejskiego do Praw Seksualnych i Reprodukcyjnych byłyśmy w schroniskach na Podkarpaciu i w Ukrainie, we Lwowie, i nie miałyśmy problemu, by spotkać osoby, które doświadczyły gwałtów – mówi Kucharska-Dziedzic.
Status świadków, a nie ofiar zbrodni przekładał się też na oszczędności dla polskiego rządu.
– Ukrainki były przesłuchiwane przez prokuraturę ministra Ziobry, ale żadna z nich nie dostała statusu ofiary zbrodni wojennych ściganej przez Trybunał Haski. A w myśl konwencji stambulskiej oraz polskiego prawa ofiary zbrodni i przestępstw muszą znaleźć pomoc w kraju przebywania, co z kolei otworzyłoby drogę do pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, z których mogą być fundowane zabiegi medyczne, ale też pomoc materialna czy wynajęcie mieszkania. Zeznającym kobietom przyznano status świadków, choć minister Ziobro chwalił się, że będzie ścigał Putina jako zbrodniarza wojennego.
Sytuacje ratowały organizacje pozarządowe. Aborcyjny Dream Team udzielił pomocy niemal dwóm tysiącom uchodźczyń.
czytaj także
Gdzie zaczyna się Unia Europejska?
„Unia Europejska obiecała zapewnić uchodźczyniom i uchodźcom z Ukrainy schronienie i opiekę. Jednak kobiety z Ukrainy, które są teraz na Węgrzech, w Polsce, Rumunii i Słowacji, doświadczają zupełnie innej rzeczywistości, gdy potrzebują dostępu do usług z zakresu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Zamiast opieki i ochrony napotykają tor przeszkód w postaci restrykcji, chaosu, stygmatyzacji i dyskryminacji” – powiedziała Leah Hoctor, dyrektorka regionalna ds. Europy w Center for Reproductive Rights, komentując raport.
– Mogłyśmy już tylko mówić: nie zatrzymujcie się u nas, jedźcie do Niemiec. To bardzo upokarzające. Państwo polskie chwali się tym, jak pomaga Ukrainie, daje sprzęt, szkoli żołnierzy. Ale kobiety pozostawia z traumą – mówi Anita Kucharska-Dziedzic.
Warto zadawać sobie pytanie: gdzie zaczyna się Unia Europejska? Migranci, którzy próbują się do niej dostać przez granicę polsko-białoruską, pokazują, że to jednak granica na Odrze, a nie na Bugu czy Świsłoczy oddziela państwa, gdzie prawa człowieka nie są wydmuszką, od państw, które uważają je za fanaberie i wymysły. Podobny wniosek można wyciągnąć, patrząc na doświadczenia ofiar zbrodni wojennych.