Czy wzrusza mnie jeszcze Philip Marlowe? Czy to się jeszcze da czytać? Tak i nie. Z czarnego kryminału zrobił się… trochę camp? Kinga Dunin czyta „Drobiazgi takie jak te” Claire Keegan i „Głęboki sen” Raymonda Chandlera.
Claire Keegan, Drobiazgi takie jak te, przeł. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Czarne 2022
W październiku drzewa pożółkły. Potem zegary cofnęły się o godzinę, nadeszły długie listopadowe wichury, zadęły i ogołociły drzewa z liści.
A potem przyszedł grudzień, już pieką się keksy, prezenty już kupione, śnieżek prószy i w niewielkim irlandzkim miasteczku nadchodzi Wigilia. Lata 80. XX wieku, ale gdyby nie kilka szczegółów, to myślelibyśmy, że to jakieś wcześniejsze czasy. Może i ciężkie, ale otulone w miękką kołderkę tradycji i wszystkich świątecznych sentymentów.
Bill Furlong to pracowity właściciel składu z węglem, żaden z niego miejscowy bogacz czy inny Scrooge. Syn niezamężnej służącej, której dobra pani pozwoliła zatrzymać dziecko, a teraz wzorowy mąż i ojciec pięciu córek. Zgodnie z konwencją „opowieści wigilijnej” będzie musiał zawalczyć o ocalenie duszy. Jego grzechem nie jest skąpstwo ani żaden z innych grzechów głównych, ale grzech ludzi dobrych i poczciwych, który dzieli z wszystkimi mieszkańcami miasteczka – to konformizm i niedostrzeganie tego, czego wygodniej nie widzieć.
Tym katolickim miasteczkiem rządzi Kościół, siostry zakonne i ich niepodważalny autorytet. I od początku wiadomo, o co chodzi. Książka dedykowana jest „kobietom i dzieciom, które zaznały cierpień w domach samotnej matki i pralniach magdalenek w Irlandii”. Bill stanie oko w oko z dziewczyną krzywdzoną przez siostry i będzie musiał zdecydować, co z tym zrobi.
To bardzo słodka i wzruszająca historia o tym, jak to w katoliku budzi się chrześcijańskie miłosierdzie i wątpliwości co do roli Kościoła. Tylko nie wiem, dlaczego już zupełnie mnie to nie wzrusza.
czytaj także
*
Raymond Chandler, Głęboki sen, przeł. Bartosz Czartoryski, Karakter 2022
Było koło jedenastej przed południem jesiennego dnia w połowie października. Słońce ani myślało grzać, a zachmurzone niebo niosło dla pogórza obietnicę rzęsistej ulewy. Miałem na sobie błękitny garnitur, granatową koszulę, krawat i poszetkę, czarne brogsy, a do tego wełniane skarpety tego samego koloru, z granatowymi wzorkami w kształcie zegarów.
Tak ubrany Marlowe idzie z wizytą „do czterech milionów dolarów”. A Raymond Chandler za jego sprawą wszedł na zawsze do kanonu literatury kryminalnej (i nie tylko kryminalnej). Prywatny detektyw, cyniczny i bywający na bakier z prawem, ale kryształowo uczciwy, który dużo pije i pali… Wszyscy go znamy z miliona odsłon, tyle że teraz rzuca palenie, ale jednak nie może rzucić.
czytaj także
Czy wzrusza mnie jeszcze Philip Marlowe? Czy to się jeszcze da czytać? Tak i nie. Z czarnego kryminału zrobił się… trochę camp? W każdym razie ja nie potrafię traktować tego poważnie, jak na czarny kryminał przystało. Może zresztą nigdy tak nie było i to przegięcie, przerysowanie zawsze istniało. Teraz dochodzą do tego staroświeckie realia i wszystkie grzeszki wobec politycznej poprawności. Ale te zdania i porównania Chandlera nadal są cudowne!
„Wydzielał upajający zapach, niczym wrzący alkohol wdychany pod narzuconym na głowę kocem”.
„Oblizywał się powoli, raz po raz trąc wargami z funeralnym zapałem, jak grabarz myjący dłonie na sucho”.
„Na blacie biurka nie trzymał nic poza suszką, zestawem tanich piór, kapeluszem i swoją stopą”.
„Martwi ciążą bardziej niż złamane serca”.
„Jej chichot był coraz głośniejszy i rozchodził się po pokoju jak szczury za boazerią”.
„Nie miałem do picia niczego ekscytującego jak nitrogliceryna albo destylowany oddech tygrysa”.
„Był martwy na śmierć”.
„Słońce było puste jak uśmiech kelnera”.
I jak go nie kochać!
Poza tym w tym roku w tym samym wydawnictwie ukazały się jeszcze dwa Chandlery: chyba najbardziej znany Żegnaj, laleczko i Wysokie okno.