Po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie kopalni w Turowie na mieszkańców regionu padł blady strach. Bo czy kopalnię – a za nią elektrownię – naprawdę można zamknąć z dnia na dzień? Nikt w regionie nie jest na to przygotowany. Ale im dłużej będzie się odwlekać transformację energetyczną, tym większe będą jej koszty społeczne.
21 maja Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zobowiązał Polskę do natychmiastowego zaprzestania wydobycia węgla brunatnego w kopalni odkrywkowej Turów. Orzeczenie jest środkiem tymczasowym, który Trybunał zastosował do czasu rozpatrzenia skargi czeskiego rządu. Ten zarzuca Polsce, że przy przedłużaniu koncesji dla Turowa nie przeprowadziła prawidłowych konsultacji społecznych oraz nie uzyskała wymaganych przez prawo unijne ocen oddziaływania na środowisko. Tymczasem kopalnia zagraża odebraniem dostępu do wody pitnej tysiącom mieszkańców po czeskiej stronie granicy. Natomiast w położonej nieopodal niemieckiej Żytawie ludzie obawiają się osiadania gruntu i – w efekcie – niszczenia domów.
Koncesję na wydobycie węgla w kopalni leżącej na trójstyku państwowych granic kopalni przedłużano ostatnio dwukrotnie. Przed rokiem minister klimatu Michał Kurtyka zezwolił na wydobycie surowca do 2026 roku, a w kwietniu tego roku – aż do roku 2044. Przy podejmowaniu decyzji rząd zignorował nie tylko mieszkańców czeskich i niemieckich miejscowości przygranicznych, którzy zgłaszali negatywny wpływ rozbudowywanej kopalni na ich życie, ale także unijne cele klimatyczne, które zakładają intensywną redukcję zużycia węgla do produkcji elektrycznej.
Jednak wydłużenie koncesji oznacza jeszcze coś innego dla mieszkańców powiatu zgorzeleckiego, w którym znajduje się kopalnia oraz zlokalizowana przy niej elektrownia odpowiadająca za 5 proc. produkcji energii w Polsce. Brak planu odchodzenia od węgla oznacza mianowicie, że nie skorzystają oni z wartego setki milionów euro dofinansowania na sprawiedliwą transformację energetyczną.
Zakładnik obiecanek
Nagłe zamknięcie kopalni w Turowie oznaczałoby brak pracy dla tysięcy pracowników. Nie tylko samej kopalni, ale też elektrowni, bo zasilającego ją węgla brunatnego nie da się importować skądinąd. Kopalnia wciąż jednak działa, a polski rząd poniewczasie wziął się za negocjacje z czeskimi partnerami. Bez względu jednak na wynik bieżącego sporu zamknięcie i kopalni, i elektrowni kiedyś z pewnością nastąpi.
Teraz zarówno rząd, jak i Polska Grupa Energetyczna utrzymują, że węgiel w Turowie chcą wydobywać do 2044 roku. Ale czy tak będzie? – Jest to nierealne z dwóch powodów: presji spowodowanej kryzysem klimatycznym oraz rachunku ekonomicznego – tłumaczy Joanna Flisowska z Greenpeace Polska.
czytaj także
Rosnące ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla (obok rosnących kosztów samego wydobycia) sprawiają, że produkcja prądu z węgla staje się coraz droższa, a w kolejnych latach może okazać się zupełnie nieopłacalna. W efekcie utrzymywanie opalanych nim elektrowni do lat 40. naszego wieku nie będzie w interesie ekonomicznym kraju – zapłacimy za to jako podatnicy lub jako konsumenci. Do tego dochodzą malejące koszty instalacji elektrowni wiatrowych i baterii słonecznych, a także o wiele niższe koszty wyprodukowanej z nich energii. – No i pamiętajmy o klimacie. Ze względu na jego zmiany potrzebujemy ograniczyć emisję dwutlenku węgla jak najszybciej. Czekanie do 2044 roku to zdecydowanie za późno – mówi Flisowska.
Żeby zachęcić do odchodzenia od wydobycia i spalania węgla, Komisja Europejska uruchomi wkrótce Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który zapewni pomoc finansową regionom i sektorom zagrożonym skutkami przekształceń w kierunku zielonej gospodarki. Na inwestycje ułatwiające i łagodzące proces odchodzenia od węgla Polska ma otrzymać 4,4 mld euro. Unia uruchamia też dofinansowanie inicjatyw prywatnych i publicznych. Tylko że pieniądze te mają trafić wyłącznie do tych regionów, w których już zdecydowano o odchodzeniu od węgla. A przez ostatnie decyzje rządu powiat zgorzelecki do tych nie należy.
Spisek niemiecko-brukselski, czyli… Czesi zamknęli nam kopalnię
czytaj także
– Rząd wcześniej naobiecywał górnikom, że węgla mamy na lata i będziemy go jeszcze długo wydobywać. Teraz jest zakładnikiem własnych obietnic – tłumaczy Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia Ekologicznego EKO-UNIA. Ale polityka Zjednoczonej Prawicy to niejedyna przyczyna tego, że w Turowie zainteresowanie transformacją energetyczną jest znikome. – Mieszkańcy okopali się w swojej twierdzy, z której widzą tylko wydobycie węgla i elektrownię. Hamulcowym zmian są też liderzy związków zawodowych, którzy chcą utrzymać korzystne dla siebie status quo. Nie ma też żadnego lokalnego lidera samorządowego, który tłumaczyłby, że należy pilnie przygotować plan polegający na zastąpieniu węgla siecią odnawialnych źródeł energii i innych alternatyw dla miejsc pracy i dochodów, korzystając z procesu sprawiedliwej transformacji – mówi Gawlik.
Opór pracowników
Problematyczne jest również nastawienie samej PGE. Grupa, w skład której wchodzi zarządzający Turowem koncern PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, deklaruje, że w najbliższych latach będzie stawiać właśnie na OZE – a to dzięki zapowiadanemu transferowi jej węglowych aktywów do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Instytucję tę zamierza powołać rząd celem zarządzania kopalniami węgla i opalanymi nim elektrowniami. W ten sposób sama PGE uwolni się od kosztów i długów (które spadną na podatników) oraz się „zazieleni”, będzie więc mogła korzystać z unijnych dotacji i kredytów bankowych.
Co to oznacza dla Turowa? – Spółka może się stąd wycofać, zupełnie zrzekając się odpowiedzialności za lokalną społeczność, ekonomię i degradację środowiska – mówi Gawlik. Składający się z elektrowni i kopalni kombinat energetyczny zatrudnia około pięciu tysięcy ludzi, ale zasięg jego oddziaływania jako największego lokalnego pracodawcy rozciąga się na cały powiat i ma decydujący wpływ na jego kondycję finansową i społeczną. Dlatego jego nagłe zamknięcie może oznaczać kryzys całego regionu.
Po szczycie Bidena: globalne oczu mydlenie czy zielone przebudzenie?
czytaj także
– Mimo to, kiedy doradzamy natychmiastowe zaplanowanie kilku wariantów rozłożonej na lata transformacji, podanie daty odejścia od węgla i skorzystanie z unijnych funduszy, związkowcy zarzucają EKO-UNII, że finansuje ją kapitał albo czeski, albo niemiecki. I mocniej: że jesteśmy zdrajcami – mówi Gawlik. A skąd rady natychmiastowego rozpoczęcia prac? Gawlik uczestniczy w spotkaniach Platformy na rzecz Regionów Górniczych w Procesie Transformacji, unijnego panelu współpracy, którego celem jest m.in. wymiana doświadczeń z przekształceń. – Te regiony, które mają zmiany już za sobą, tłumaczą, że strategię odejścia od węgla trzeba zacząć budować jak najszybciej, bo każdy rok zwłoki to większe koszty społeczne i ekonomiczne.
W podobnym położeniu znajduje się Bełchatów. Tamtejsze kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego oraz największa w Polsce elektrownia zatrudniają około ośmiu tysięcy osób. Węgiel czerpany jest z dwóch odkrywek, ale złoża się wyczerpują. W jednej z nich skończą się być może jeszcze w tym roku, w drugiej zaś w latach 30. Górnicy i energetycy ciągle mają nadzieję, że rząd uruchomi trzecią odkrywkę w odległym o 60 km Złoczewie, ale wszystko wskazuje na to, że to zbyt kosztowna inwestycja. Region tkwi zatem w zawieszeniu: nie obrano tam żadnego kierunku. Przemysław Sadura i Alicja Dańkowska w opublikowanym przez Krytykę Polityczną raporcie na temat Bełchatowa prognozują, że brak strategicznych planów w związku z odchodzeniem od węgla dla regionu może skutkować społeczną zapaścią.
Bal na Titanicu, czyli jak Bełchatów odchodzi od węgla (choć jeszcze o tym nie wie)
czytaj także
I tu, tak samo jak w przypadku Turowa, energia z węgla może okazać się zupełnie nieopłacalna ze względu na rosnące ceny uprawnień do emisji CO2. Najprawdopodobniej elektrownia będzie wygaszana w latach 30. – Trudno się dziwić oporowi mieszkańców, którzy nie chcą, żeby zamknięto im zakłady pracy. Problem polega na tym, że nikt z nimi uczciwie nie rozmawia – tłumaczy Ilona Jędrasik z organizacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi, gdzie kieruje zespołem Infrastruktura Paliw Kopalnych. Przez to wszystko także Bełchatów ma nikłe szanse na skorzystanie z unijnego funduszu transformacyjnego.
Prywaciarz, lider, samorząd
A kto z niego skorzysta? Komisja Europejska wśród beneficjentów wskazała już wschodnią Wielkopolskę, gdzie spółka Zespół Elektrowni Pątnów – Adamów – Konin (ZE PAK) zdecydowała porzucić budowę nowych kopalń odkrywkowych węgla brunatnego oraz zamknąć swoje cztery elektrownie węglowe do 2030 roku. Obecnie spółka zatrudnia około pięciu tysięcy pracowników, a z jej elektrowni pochodzi 8 proc. krajowej mocy energetycznej. – Tam żadni politycy nie grają węglem o głosy wyborców – tłumaczy Marta Anczewska, specjalistka ds. polityki klimatyczno-energetycznej z WWF. A to dlatego, że ZE PAK jest spółką prywatną. – Z tego samego powodu jej udziałowcy w większym stopniu niż spółki państwowe kierują się rachunkiem zysków i strat, a ten wskazuje, że wydobycie węgla brunatnego przestaje być opłacalne – mówi Anczewska. Dodajmy, że większość udziałów w spółce kontroluje Zygmunt Solorz-Żak.
Transformacja w regionie wschodniej Wielkopolski ma oznaczać głównie inwestycje w rekultywację terenów pokopalnianych, instalowanie odnawialnych źródeł energii, inwestycje w wodór oraz kapitał ludzki. W tym ostatnim celu chodzi o to, by tak podnosić lub zmieniać kwalifikacje pracowników, aby odnaleźli się na nowym rynku pracy, opartym na OZE. Jeśli tak się nie stanie, to bardziej atrakcyjna siła robocza napłynie z zewnątrz, a lokalnie bezrobocie wzrośnie. Anczewska zaznacza, że proces ma szanse powodzenia ze względu na wielostronne zaangażowanie. – Przygotowywaniem planów zajmują się także organizacje pozarządowe, mieszkańcy i samorządy gminne. Szczególnie ci ostatni są ważni, bo mają świadomość nieuchronności zmian, a dzięki udziałowi w tym procesie mają poczucie sprawczości.
Zaangażowane są także władze wojewódzkie, które ogłosiły nawet, że do 2040 roku wschodnia Wielkopolska jako region osiągnie neutralność klimatyczną. To jednak nie wszystko. – Kluczowym czynnikiem jest obecność lokalnego lidera, który cieszy się poparciem władz i spółki i który jest w stanie kierować całym procesem – tłumaczy Anczewska. Mowa o Macieju Sytku, który pełni funkcję Pełnomocnika Zarządu Województwa Wielkopolskiego ds. restrukturyzacji Wielkopolski Wschodniej i koordynuje prace nad strategią transformacji w regionie.
Rekordowe dotacje
Mimo że wielu z tych czynników zabrakło w Bełchatowie, to Ilona Jędrasik uważa, że da się tam jeszcze przeprowadzić sprawiedliwą transformację energetyczną i uratować go przed spodziewaną zapaścią. – Stanie się tak tylko pod warunkiem aktywnego zaangażowania społeczności lokalnej, właściciela kompleksu i państwa, z największym naciskiem na władze rządowe i samorządowe – tłumaczy. I zwraca uwagę na gigantyczne zyski, jakie generuje elektrownia. – Najwyższa pora, by inwestować je w alternatywny rozwój gmin i nowe miejsca pracy. Do tych należy przygotowywać młodzież, co wymaga odejścia od uczenia zawodów skazanych na wyginięcie, jak np. górnik odkrywkowy, a stawianie na kierunki związane z nowoczesną energetyką odnawialną lub zarządzaniem energią. Lokalnym liderem musi być jednak samorząd przy wsparciu władz wojewódzkich: to od ich aktywności zależy, co stanie się z regionem – mówi Jędrasik.
Żeby te zmiany zacząć, trzeba uznać ich potrzebę, a także wyznaczyć kierunek i terminy. Dopóki nikt zmian nie ogłosi, nikt nie będzie się na nie szykował. – Niezbędna jest jednoznaczna decyzja o odejściu od węgla i rzetelne poinformowanie o niej mieszkańców. Bełchatowianie boją się przyszłości, bo nikt z nimi otwarcie o niej nie rozmawia. A pewne jest jedno: obecnej sytuacji nie da się utrzymać – mówi kierowniczka z ClientEarth. I dodaje, że w regionie tkwi ogromny potencjał, który nie został jeszcze zagospodarowany. Zakład produkuje 22 proc. używanego w Polsce prądu, co odbywa się kosztem emisji 30 mln ton CO2 do atmosfery. – Transformacyjny sukces najbardziej emisyjnego regionu mógłby być wizytówką całej Unii Europejskiej. Na razie nikt go nie wykorzystuje. Bełchatowa nie ma nawet na liście beneficjentów unijnego programu sprawiedliwej transformacji.
czytaj także
Nie ma również Turowa. – Przypadek obu regionów pokazuje, jakie są skutki tego, że ani PGE, ani rząd nie traktują poważnie nie tylko transformacji energetycznej, ale i pracowników. Nie mówi im się prawdy co do przyszłości, przez co są oni przekonani, że będę czerpać węgiel jeszcze latami – wskazuje Joanna Flisowska. Ekspertka Greenpeace uważa, że transformacja energetyczna regionów tak silnie polegających na zasobach węgla jest procesem na tyle złożonym, że nie da się go przeprowadzić bez uniknięcia szkód społecznych. – Ale da się to zrobić tak, żeby tych szkód w jak największym stopniu uniknąć. Ważne, by odpowiednio wcześnie wyznaczyć sobie właściwe cele. Bo ich brak może poskutkować tym, że kombinat będzie się zwijał nagle, z roku na rok. A wtedy czasu na zmiany nie będzie.
Według Radosława Gawlika niektórzy samorządowcy i górnicy z Turowa argumentują, że skoro będą kopać węgiel do 2044 roku, to za transformację wezmą się za dwadzieścia lat. – Nawet jeśli kopalnia będzie wtedy działała, to na przekształcenia może już nie być pieniędzy. Tyle środków, ile na zmiany w energetyce przeznacza teraz Unia Europejska, nie było nigdy w historii. Ten plan odzwierciedla ducha czasów. Z pieniędzy trzeba korzystać, bo w kolejnej perspektywie budżetowej może ich już nie być – tłumaczy Gawlik.
Zielona gospodarka jest możliwa technicznie i ekonomicznie. A politycznie?
czytaj także
Transformacyjne plany we wschodniej Wielkopolsce pokazują, jak ważne jest wyznaczenie konkretnej daty zaprzestania wydobycia i spalania węgla. Termin sprawia, że podmioty, które transformacja dotknie, mobilizują się do działania. Jednocześnie w działania te zaangażowany jest zarówno właściciel kopalni i elektrowni, władze samorządowe, jak i społeczność lokalna. Eksperci sugerują, że w Wielkopolsce poszło łatwo, bo w transformację regionu nie jest uwikłana wielka polityka i walka o poparcie wyborców. Tymczasem w tej samej wielkiej polityce obserwujemy gotowość do realizacji kosztownych przedsięwzięć. Zatem w przypadku Bełchatowa czy Turowa największym problemem zdaje się brak politycznej woli do wyznaczenia odważnych celów i wzięcia odpowiedzialności za lokalne społeczności.
**
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.