Ostatnie wydarzenia pokazują, że wciąż żywy pozostaje we Francji bossnapping, czyli praktyka „porywania” szefów i menadżerów podczas akcji strajkowych. Ta specyficzna forma walki pracowniczej budzi kontrowersje i nie zyskała popularności w innych krajach, ale wśród Francuzów pozostaje jednym ze sposobów na obronę ich praw i miejsc pracy.
Ogłoszenie przed paroma tygodniami planów sprzedaży jednej z fabryk przez trapiony problemami finansowymi koncern Renault wzbudziło gniew kilkuset zatrudnionych tam pracowników. Obawiają się oni, że transakcja doprowadzi do zwolnień, a może i do całkowitej likwidacji zakładu, więc rozpoczęli strajk w proteście przeciwko sprzedaży. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że robotnicy zdecydowali się przetrzymać na kilkanaście godzin siedmiu menadżerów na co dzień kierujących ich pracą.
Stanowiło to kolejny krok strajkujących po zablokowaniu fabryki położonej koło miejscowości Lorient w Bretanii. Celem związkowców było z jednej strony przymuszenie do rozmów „porwanych” szefów, z drugiej – zainteresowanie sprawą opinii publicznej. To pierwsze się nie udało, gdyż menadżerowie odmówili negocjacji (wątpliwe zresztą, żeby mieli wpływ na decyzję koncernu), z pewnością jednak robotnicy przyciągnęli uwagę mediów, dzięki czemu informacje o strajku obiegły Francję i świat. Pod fabryką pojawili się lewicowi politycy (w tym lider Francuskiej Partii Komunistycznej), a strajkujący – oprócz tego, że od tygodni blokują zakład – pojawili się również pod budynkiem lokalnej administracji. To wszystko zwiększa nacisk na rząd, który ma możliwość zablokowania sprzedaży, nie tylko urzędowo, ale i jako największy udziałowiec koncernu Renault.
czytaj także
Nie wiadomo jeszcze, czy walka związkowców z Bretanii odniesie sukces, ale bossnapping ma dłuższe tradycje, sięgające wielu dekad wstecz, i był już wielokrotnie wykorzystywany przez pracowników jako jeden ze sposobów na obronę miejsc pracy. Do szczególnie intensywnej serii „porwań” doszło w 2009 roku, gdy wobec kryzysu firmy masowo redukowały zatrudnienie. W czasie głębokiej recesji pracownicy nie mogli liczyć na łatwe znalezienie innych miejsc pracy, więc z tym większym zapałem walczyli o zablokowanie zwolnień lub przynajmniej wystarczająco wysokie odprawy, jeśli to pierwsze nie było możliwe.
Poza tradycyjnymi strajkami popularna stała się wtedy praktyka polegająca na przetrzymywaniu przedstawicieli kadr zarządzających wewnątrz zakładów pracy przez kilkanaście godzin lub nawet kilka dni. Protestujący pracownicy na ogół dobrze traktują „zakładników”, zapewniają im wszelkie niezbędne rzeczy, ale i próbując ich w międzyczasie nakłonić do ustępstw, co niekiedy się udaje. Po dłuższym czasie spędzonym z pracownikami szef francuskiego oddziału Sony zgodził się wznowić negocjacje w sprawie wysokości odpraw i udał się na spotkanie ze związkowcami. Kiedy indziej takie przymusowe posadzenie menadżerów przy stole negocjacyjnym pozwoliło podwoić wysokość odpraw dla zwalnianych. Zwykle „porwani” nie chcą lub nie mogą pójść na ustępstwa, ale i tak „porwanie” często wychodzi pracownikom na dobre, ponieważ pozwala wywalczyć więcej przy współudziale organów rządowych, na które w ten sposób również wywiera się większą społeczną presję.
Zdaniem związkowców i strajkujących bossnapping jest nieagresywną metodą protestu, co poza Francją może budzić zdumienie. Zdarzało się, że zagraniczni właściciele francuskich fabryk nazywali to bandytyzmem, a ówczesny prezydent Nicolas Sarkozy potępiał proceder. Społeczeństwo francuskie jest jednak znacznie bardziej wyrozumiałe. Jeden z sondaży z 2009 roku wykazał, że jedynie 7 proc. Francuzów zdecydowanie potępia takie metody, a od tego czasu wysoki poziom zrozumienia dla strajkujących się nie zmienił. Wynika to pewnie w dużej mierze z przyzwyczajenia do bezkompromisowej walki pracowniczej. Wystarczy wspomnieć, że czasem w parze z bossnappingiem idzie blokowanie fabryk barykadami z płonących opon lub skrzyń, a dochodziło również do gróźb wysadzenia zakładu w powietrze w razie braku porozumienia. Przy takich praktykach „wzięcie zakładników” rzeczywiście wydaje się całkiem niewinne.
W następnych latach przetrzymywanie szefów nie było tak powszechne, ale wciąż zdarzało się we Francji, a także w innych krajach, takich jak Niemcy, Chiny czy Nowa Zelandia, chociaż na mniejszą skalę. Jednym z głośniejszych przypadków było uwięzienie na 30 godzin menadżerów zamykanej fabryki Goodyear w 2014. Przy okazji tego incydentu doszło do wymiany uprzejmości między potencjalnym amerykańskim inwestorem a miejscowymi pracownikami. Ten pierwszy nazwał strajkujących „piratami”, których powinno się aresztować. Ogłosił również, że może kupić fabrykę, ale pozbawioną pracowników. Ci odparli, że w takim razie dostanie co najwyżej jej zgliszcza.
Niezależnie od tej medialnej konfrontacji bossnapping z zakładu Goodyeara jest przypadkiem o tyle szczególnym, że jego sprawcy zostali za to ukarani. Każdego z „porywaczy” skazano na karę dziewięciu miesięcy więzienia, co wywołało oburzenie nie tylko wśród związkowców. Mimo że teoretycznie za przetrzymywanie szefów wbrew ich woli grozi pięć lat odsiadki, francuskie sądy bardzo rzadko wydają wyroki skazujące w podobnych sprawach. Pracodawcy decydujący się na pozwanie strajkujących (co też nie jest zbyt częste) muszą się liczyć z tym, że zagrożenie utratą pracy zostanie prawdopodobnie uznane za ekstremalną sytuację pozwalającą uniewinnić pracowników. Tak było chociażby w przypadku porwania kadr francuskiej poczty, gdy sąd apelacyjny anulował i tak łagodne kary finansowe nałożone na sprawców.
Posiłki za 1 euro i pomoc psychologiczna. Francuscy studenci protestem wywalczyli państwowe wsparcie
czytaj także
Przykład Goodyeara pokazuje, że „porywanie” szefów nie zawsze przynosi pozytywne dla pracowników konsekwencje, ale jednocześnie oczywistością jest, że żadna forma strajku nie jest całkowicie skuteczna. W wielu innych przypadkach bossnapping skłaniał szefów do negocjowania ze związkowcami i w efekcie prowadził do porozumienia, czasem osiąganego pod naciskiem władz przyciągniętych radykalnymi działaniami strajkujących. Przetrzymywanie kadr zarządzających pozwala nagłośnić protest robotników, a to wraz z poparciem społecznym dla ich sprawy pomaga w udanym zakończeniu strajku. Można też dostrzec znaczenie symboliczne: pracownicy pokazują swoim szefom, kto tak naprawdę rządzi w fabryce lub innym zakładzie pracy.
Czy bossnapping pozostanie francuskim fenomenem, którego nie zobaczymy w Polsce? Trudno powiedzieć, ale na pewno wywodzi się ze specyficznej kultury strajkowej i chociaż potrafi być skuteczną metodą walki pracowniczej, to przeszczepienie jej na nasz grunt nie będzie łatwe, zwłaszcza przy tak niekorzystnym dla pracujących prawie. Natomiast we Francji na pewno nie raz i nie dwa zrobi się jeszcze głośno o kolejnych „porwaniach”. Przy prawdopodobnej dalszej deindustrializacji strajków nie zabraknie, a pracownicy sięgną po już sprawdzone metody.