W ubiegłym tygodniu na wyspie Lesbos w Grecji wybuchły pożary, które pozbawiły tysiące ludzi ostatniego, prowizorycznego schronienia. To nie były nieszczęśliwe wypadki. Ogień w obozie jest efektem długoletniej, lekkomyślnej i okrutnej polityki polegającej na budowaniu takich miejsc jak Moria.
Symbolicznie ogień pod obóz Moria był podkładany przez lata, przez zaniedbania i fatalne decyzje europejskich liderów, w tym radykalną odmowę udzielenia jakiejkolwiek pomocy przez polskie władze. Morię wymyślono w 2015 roku, kiedy europejscy politycy zadecydowali o przygotowaniu tzw. hotspotów, które miały odpowiedzieć na rzekomy „kryzys migracyjny”. W założeniu miały to być tymczasowe miejsca, gdzie osoby przybywające do Europy byłyby rejestrowane, a następnie kierowane do procedury azylowej, relokowane do innego państwa UE albo deportowane do kraju pochodzenia. Jednym z takich ośrodków jest obóz Moria na Lesbos.
Problem hotspotów polega na tym, że ich tymczasowość trwa już lata, a cel w postaci rejestracji zamienił się w „zapewnianie” miejsca stałego zamieszkania. Obozy przygotowane na kilka tysięcy osób to obecnie „koczowiska”, „dżungle” i „oliwne gaje” dla trzy-, a nawet czterokrotnie większej liczby osób, niż planowano.
Tłumy uchodźców pod obozem Kara Tepe – co dalej? [Korespondencja z Lesbos]
czytaj także
W Grecji takich hotspotów jest pięć: Moria na Lesbos, Vathi na Samos, Lepida na Leros, Pyli na Kos i Vial na wyspie Chios. Wszystkie te obozy łącznie mogą pomieścić zaledwie sześć tysięcy osób, a dziś mieszka w nich trzy razy więcej osób ubiegających się o przyznanie ochrony. Większość z nich przeprawiła się do Europy z Afganistanu i Syrii. W chwili pożarów w samej Morii mieszkało 12,5 tysiąca osób, chociaż przewidziano ten obóz na trzy tysiące.
Między 11 a 13 września miały miejsce protesty ludności zmuszonej opuścić Morię. Policja użyła przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego – i nie był to pierwszy tego typu incydent. Strachu o życie i bezpieczeństwo mieszkańcy Morii nie zostawili za sobą w kraju, z którego uciekli. W Europie nadal mają się czego obawiać. Dla tych, którzy w Europie szukają bezpieczeństwa, my, europejska społeczność, przygotowaliśmy piekło. Ludzie, którzy przetrwali wojnę, bomby spadające na ich domy, śmierć bliskich, tortury i śmiertelną dla tysięcy ludzi podróż przez morze, w europejskich obozach doświadczają przemocy, brutalnych ataków ze strony policji i lokalnej społeczności i zamarzają z zimna, a zanim w ogóle dotrą do obozu, giną na europejskiej granicy.
czytaj także
Europejska polityka w greckim obozie
„To piekło w Europie” – tak życie w tych obozach nazywają sami uchodźcy. Lata bez opieki medycznej, edukacji, dostępu do wody, sanitariatów, środków higieny, pożywienia. Bezczynność, zawieszenie, oczekiwanie, brak wpływu na własny los, poczucie zapomnienia i porzucenia. Brak podstawach gwarancji i praw, które należne są każdej z osób ubiegających się o azyl. Nie ma słów, by opisać panujące w tych obozach skrajne warunki.
Mogłoby to wyglądać inaczej, gdyby kraje takie jak Polska, Węgry, Czechy, które nie przyjęły uchodźców w ramach systemu relokacji, wypełniły swoje zobowiązanie i systematycznie przez ostatnie lata okazywały solidarność z uchodźcami. Do Polski miało przyjechać zaledwie 6 tysięcy osób, tak zdecydował rząd Ewy Kopacz. Jednak pomimo deklaracji w kolejnych latach nie wykonano tego zobowiązania. 2 kwietnia tego roku zawyrokował w tej sprawie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jasno stwierdzając: nie przyjmując uchodźców, Polska złamała prawo.
Teraz nasz kraj ma okazję, żeby wywiązać się ze swojego zobowiązania, ocalając osoby ze spalonego obozu Moria. Do listy krajów planujących ewakuację z Lesbos wciąż dołączają kolejne, nadal jednak nie ma wśród nich Polski. Niemcy deklarują już przyjęcie kolejnej grupy, być może nawet 1,5 tysiąca osób, a lokalne władze próbują przekonać niemiecki rząd do przyjęcia nawet 5 tysięcy. Słowenia, choć zadeklarowała, że planuje przyjęcie zaledwie kilku osób, wyłamała się tym samym z bloku siedmiu państw, które jeszcze w czerwcu silnie sprzeciwiały się solidarnemu przyjmowania uchodźców, a swój sprzeciw wyraziła we wspólnym wystąpieniu do Komisji Europejskiej krajów Grupy Wyszehradzkiej oraz Estonii, Łotwy i Słowenii.
List wystosowano w kontekście europejskiej debaty nad nowym „Paktem azylowym i migracyjnym”, w którym przedstawiono koncepcję solidarnego dzielenia się odpowiedzialnością za przyjmowanie uchodźców. Polska przez cały okres debat nad tym dokumentem silnie oponuje przeciwko fragmentowi o przyjmowaniu uchodźców. Mariusz Kamiński dobitnie podkreślił to w swojej wypowiedzi z 8 czerwca: „Rząd polski jednoznacznie i zdecydowanie przeciwstawia się jakimkolwiek relokacjom nielegalnych imigrantów na terenie naszego kraju. Jest to stanowisko jasne, jednoznaczne i niepodlegające negocjacjom” – dodał.
Pomimo tak konsekwentnego odmawiania przyjmowania uchodźców polskie władze systematycznie prowadzą narrację o polskiej solidarności. Kiedy na granicy grecko-tureckiej w marcu tego roku zabito co najmniej dwóch mężczyzn w wyniku ostrzelania przez greckie siły graniczne, usłyszeliśmy od polskiego rządu, że ten planuje wsparcie w Grecji w postaci wysłania stu funkcjonariuszy straży granicznej i stu policjantów. To właśnie tłumaczyli działaniem w duchu solidarności. Po pożarze w Morii polscy ministrowie zapowiedzieli, że do Grecji pojedzie 156 domów modułowych dla tych, którzy ucierpieli w wyniku pożaru. „Pomoc powinna być kierowana tam, gdzie jest źródło kryzysu” – powiedział przedstawiciel polskiego rządu.
czytaj także
Jednak to nie uchodźcy, to nie Moria, nie Grecja i nie pożar są tutaj źródłami kryzysu. Jest nim rozwiązanie przyjęte systemowo w Europie, które polega na przetrzymywaniu ludzi w katastrofalnych warunkach. Pożar w Morii jest tylko efektem tej polityki.
23 września poznamy szczegóły wspomnianego paktu w sprawie migracji i azylu, przygotowywanego przez europejskich liderów. Przedstawiając zarys paktu, przedstawiciel Komisji Europejskiej zapowiedział, że w swojej symbolice nawiązuje do budynku składającego się z trzech pięter. Piętro pierwsze to wymiar zewnętrzny, czyli eksternalizacja europejskiej polityki – umowy z krajami ościennymi pozwalające zatrzymać uchodźców, nim dotrą do granic Europy. Na drugim piętrze domu został ulokowany FRONTEX (Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej), to piętro ma zostać zdecydowanie wzmocnione. Na ostatnim piętrze ma zostać ulokowany stały system efektywnej solidarności, jednak bez obowiązkowego systemu relokacji; brak w nim także fragmentu o legalnej migracji. Wszystko wskazuje na to, że będzie to dom, w którym brakuje jednak drzwi wejściowych. Brak systematycznej relokacji z greckich obozów będzie tworzyć przeludnione obozy takie jak Moria.
Nie prosimy, ale żądamy
Żądamy przyjęcia uchodźców do Polski. To nie jest propozycja ani prośba, tym razem to żądanie, wyrażone w liście otwartym do polskich władz. Zaledwie w kilka chwil pod apelem podpisało się 79 organizacji społecznych. W wielu polskich miastach odbywają się pikiety pod hasłem „Ratujmy dzieci z Morii”. Pomoc dla uchodźców deklarują polskie miasta. Prezydent Sopotu powiedział, że jego miasto chętnie przyjęłoby uchodźców z Lesbos; podobnie mówiła prezydentka Gdańska, powołując się na historię miasta solidarności. Do tego grona dołączył także prezydent Poznania. W kilka dni zebrano ponad 7 tysięcy podpisów pod petycją do Marszałka Senatu o przyjęcie dzieci z Morii. Szymon Hołownia wysłał list do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z prośbą o przyjęcie 50 sierot ze spalonego obozu.
czytaj także
Każdego dnia w kolejnych krajach UE odbywają się protesty i debaty o przyjmowaniu kolejnych osób. Polska wciąż jednak nie dołącza do grona państw zdecydowanych na ewakuowanie przynajmniej niewielkiej liczby osób.
Choć lockdown nie obowiązuje już w większości miejsc na mapie Europy, w Grecji jest inaczej, ale dotyczy to wyłącznie uchodźców. Dwa tygodnie po pożarze w Morii ogień dotarł na Samos. To już kolejny raz, kiedy obóz płonie na tej wyspie. Udało się ugasić pożar, ale nie gniew i frustrację ludzi, którzy mieszkają w tych niewyobrażalnych warunkach. Na Samos wykrywane są kolejne przypadki koronawirusa. Obóz został objęty ścisłą kwarantanną do 29 września. Mieszkańcom zabroniono opuszczać hotspot. Obóz w Morii zapłonął, kiedy oficjalne potwierdzenie pierwszych przypadków COVID-19 spotęgowało desperację ludzi, ich strach i poczucie beznadziei. Pierwszy przypadek wirusa został wykryty także w obozie Vial na wyspie Chios, gdzie znajduje się trzy razy więcej osób, niż może pomieścić obóz. Obecna sytuacja zdrowotna potęguje brak poczucia bezpieczeństwa u uchodźców, a przez władze wykorzystywana jest do zamykania obozów.
Uchodźcy na krawędzi Europy. Jak polska polityka sięga greckich wysp
czytaj także
Najwyższy czas przestać traktować uchodźców, jakby nie istnieli. Te pożary to nie są nieszczęśliwe wypadki. To efekt długoletniej, złej, lekkomyślnej i okrutnej polityki, która polega na budowaniu takich miejsc jak obóz Moria. Przenoszenie ludzi do nowej Morii nie jest rozwiązaniem. Jeśli europejscy liderzy, w tym Polska, nie zmienią swojego kierunku polityki, nie unikniemy kolejnych tragedii.
**
Aleksandra Fertlińska pracuje jako ekspertka do spraw monitoringu praw człowieka w Amnesty International Polska. Specjalizuje się w ochronie praw uchodźców i migrantów, wspiera inicjatywy działające na rzecz uchodźców na greckiej wyspie Samos.