Unia Europejska powstała w opozycji do polityki siły. Jak więc ma poradzić sobie w świecie walki o globalną dominację, gdzie wiele podmiotów gotowych jest do użycia najtwardszej nawet siły?
Zawirowania geopolityczne, których jesteśmy świadkami, podkreślają pilną konieczność znalezienia przez Unię Europejską swego miejsca w świecie, w którym coraz chętniej stosowana jest polityka siły.
Jest to świat konkurencji geostrategicznej, w którym niektórzy przywódcy bez skrupułów stosują siłę i wykorzystują do swoich celów dostępne instrumenty, również ekonomiczne. Europejczycy muszą dostosować swój sposób myślenia, by radzić sobie ze światem takim, jaki jest, a nie takim, jakim chcieliby go widzieć. Aby uniknąć przegranej w wyniku rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, musimy na nowo nauczyć się języka siły i postrzegać siebie jako podmiot o pierwszorzędnym znaczeniu geostrategicznym.
To będzie krytyczna dekada dla Europy. Czy odrobimy polityczną lekcję?
czytaj także
Początkowo to wyzwanie może się wydawać trudne. Unia Europejska powstała przecież w opozycji do polityki siły. Przyczyniła się do budowy pokoju i rządów prawa, rozdzielając twardą siłę od gospodarki, procesu stanowienia prawa i miękkiej siły. Założyliśmy, że multilateralizm, otwartość i wzajemność to najlepszy model nie tylko dla naszego kontynentu, ale również dla całego świata.
Stało się inaczej. Stoimy niestety przed twardszą rzeczywistością, w której wiele podmiotów gotowych jest do użycia siły, by osiągnąć swoje cele. Narzędzia gospodarcze, strumienie danych, technologie i polityki handlowe służą na co dzień celom strategicznym.
Jak Europa radzi sobie w tym nowym świecie? Wiele osób twierdzi, że polityka zagraniczna UE nigdy nie będzie skuteczna, ponieważ Europa jest zbyt słaba i zbyt podzielona. Oczywiście prawdą jest, że jeżeli państwa członkowskie nie zgadzają się co do kluczowych kierunków działania, cierpi na tym nasza wspólna wiarygodność. Nieraz jesteśmy zgodni jedynie co do wyrażenia obaw, ale już nie co do właściwej reakcji. Zasada jednomyślności utrudnia osiągnięcie porozumienia w dzielących nas kwestiach i zawsze towarzyszy nam ryzyko paraliżu. Państwa członkowskie muszą zdać sobie sprawę, że ich weto osłabia nie tylko Unię, ale również je same. Co więcej, nie można żądać dla Unii silniejszej roli na świecie, nie inwestując w nią.
Europa musi unikać zarówno rezygnacji, jak i rozproszenia. Rezygnacja oznacza myślenie, że problemy na świecie są zbyt liczne lub zbyt odległe dla wszystkich Europejczyków, by mogły nas dotyczyć. Dla wspólnej kultury strategicznej ważne jest, aby wszyscy Europejczycy postrzegali zagrożenia dla bezpieczeństwa jako niepodzielne. Uznanie, że problem Libii czy Sahelu dotyczy wyłącznie krajów śródziemnomorskich, jest równie niedorzeczne jak stwierdzenie, że bezpieczeństwo krajów bałtyckich jest tylko sprawą Europy Wschodniej.
Rozproszenie polega na tym, że chcemy się zaangażować wszędzie, wyrażając obawy lub życzliwość, niosąc jednocześnie pomoc humanitarną lub pomoc na odbudowę. To tak, jakby wielkie mocarstwa miały prawo tłuc talerze, Unia zaś musiała po nich posprzątać. Musimy jasno określać nasze cele polityczne i w pełni ukazywać nasze możliwości.
Wykorzystując potencjał europejskiej polityki handlowej i inwestycyjnej, siłę finansową, obecność dyplomatyczną, zdolność prawodawczą oraz coraz lepsze instrumenty bezpieczeństwa i obrony, mamy do dyspozycji sporo środków nacisku. Problemem Europy nie jest brak siły. Problemem jest brak woli politycznej, by zsumować siłę wszystkich państw, aby zapewnić ich spójność i zmaksymalizować ich wpływ.
Dyplomacja nie może odnosić sukcesów, o ile nie jest poparta konkretnymi działaniami. Aby utrzymać kruchy rozejm w Libii, musimy popierać embargo na broń. Jeżeli chcemy, by porozumienie jądrowe z Iranem przetrwało, musimy zadbać o to, by Iran odnosił korzyści z jego pełnego przestrzegania. Jeżeli chcemy, aby Bałkany Zachodnie podążały pomyślnie drogą pojednania i reform, musimy zaproponować wiarygodny proces przystąpienia do UE przynoszący korzyści w miarę postępów.
Bałkany nie muszą być wcale uznane za „europejskie”. Polska niebawem też może nie być
czytaj także
Jeśli chcemy pokoju między Izraelczykami i Palestyńczykami, musimy wspierać wynegocjowane rozwiązanie zaakceptowane przez wszystkie strony, oparte na prawie międzynarodowym. Jeśli nie chcemy, aby Sahel w Afryce ogarnęło bezprawie, przemoc i niestabilność, musimy zwiększyć nasze zaangażowanie. We wszystkich tych przypadkach (i nie tylko) państwa członkowskie muszą poważnie potraktować swoje zobowiązania.
Oprócz rozwiązywania kryzysów w krajach sąsiadujących z Europą istnieją dwa inne priorytety.
Po pierwsze, UE musi opracować nową, zintegrowaną strategię na rzecz Afryki i współpracy z Afryką – naszym siostrzanym kontynentem. Musimy mieć szeroką wizję i wykorzystywać nasze polityki w dziedzinie handlu, innowacji, zmiany klimatu, cyberprzestrzeni, bezpieczeństwa, inwestycji i migracji, aby urzeczywistnić naszą retorykę o równości partnerów.
czytaj także
Po drugie, musimy poważnie przystąpić do opracowania wiarygodnych sposobów postępowania z obecnymi światowymi podmiotami strategicznymi: Stanami Zjednoczonymi, Chinami i Rosją. Państwa te, choć różnią się między sobą pod wieloma względami, stosują transakcje wiązane i politykę opierającą się na sile. Nasza reakcja powinna być zróżnicowana i ściśle odpowiadać okolicznościom, a jednocześnie wyraźnie świadczyć o naszej gotowości do obrony wartości UE, jej interesów i uzgodnionych zasad międzynarodowych.
Wszystko to nie będzie łatwe i nie wszystko uda się osiągnąć jeszcze w tym roku. Wygrana lub porażka w rozgrywce politycznej zależy jednak od kontekstu, w którym się ją umieści. Rok 2020 powinien być rokiem, w którym Europa zdecydowanie obierze kurs geopolityczny, unikając zagubienia tożsamości.
czytaj także
**
Josep Borrell jest Wysokim Przedstawicielem Unii do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa oraz wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej.
Copyright: Project Syndicate, 2020.