Czeski Kościół Katolicki znalazł iście szatański sposób na rozprawienie się z molestowaniem seksualnym przez księży: zmusić ofiary (i każdego, kto o występkach kapłanów coś wie) do ujawnienia się przed policją i sądem. Pod groźbą kary za pomoc sprawcom. Wpadlibyście na to?
Działo się w listopadzie! Niecałe dwa tygodnie po szybko zapomnianym strajku nauczycieli doszło do wydarzenia, które odbiło się znacznie głośniejszym echem: Czesi zebrali się, jak przed laty, na owianym legendą wzgórzu Letná w Pradze i próbowali przywołać rewolucyjnego ducha 1989 roku w nadziei, że tym rytuałem przepędzą kosmicznie skorumpowanego – a co gorsza, ekskomucha (nieważne, że krajem od trzydziestu lat rządzą byli komuniści) premiera Andreja Babiša.
czytaj także
Około ćwierć miliona osób stawiło się na czymś w rodzaju powtórki największych hitów aksamitnej rewolucji, łącznie z występami muzycznymi i skierowanym do premiera ultimatum: albo do końca roku wywali ministra sprawiedliwości, którego sam sobie wytresował, i rozwiąże konflikt interesów wynikający z przekierowania pieniędzy unijnych do własnych firm, albo… zrobi się następny protest.
Babiš, który nie do końca przejął się wstrząsającym objawieniem, że niektórzy Czesi potwornie go nie cierpią – a w każdym razie nie tak, jak by sobie życzyli organizatorzy protestów – nie wiedzieć czemu nie tylko nie rozwiązał potulnie rządu, ale wręcz wyśmiał całą imprezę. Płyną z tego pewne wnioski: po pierwsze, antykorupcyjne hasła są fajne, a antykomunizmem można zjednywać sobie poparcie w środkowoeuropejskim kraju, to wszystko jednak brzmi mdło, jeśli się nie ma czego zaoferować ludziom w zamian. Powiedzmy, że jakimś cudem Babiš znika – i co dalej? Chaos, wybory, władza wraca do tych, co poprzednio. Oto nasz nowy skorumpowany przywódca, kropka w kropkę jak stary skorumpowany przywódca.
czytaj także
A skoro mowa o władzy, oto lekcja druga: stawianie ultimatum bez wiarygodnej sankcji jest troszkę bez sensu. Powodzenia następnym razem?
Zmarnowana lekcja
W tym samym tygodniu odbył się inny, znacznie mniejszy, za to ciekawszy protest. Studenci Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Karola (znów oni – sporo się tam dzieje tej jesieni) zajęli budynek i okupowali go przez dziesięć dni. Większość ich postulatów dotyczyła ekologicznego funkcjonowania instytucji, zrównoważonego rozwoju i neutralności węglowej. W odpowiedzi uczelnia wydała standardowe oświadczenie: Już teraz robimy więcej, niż potrzeba, więc zapomnijmy o wszystkim, dobra?
Protest miał jednak inną stronę: od kilku miesięcy Uniwersytet Karola nie znika z czeskich mediów z powodu szeregu skandali. Poczynając od związanej z Chinami firmy pożyczkowej Home Credit, która chciała zostać głównym sponsorem uczelni, a kończąc na tym, że uniwersytet prowadził płatne kursy na temat tego, jakim to absolutnym mistrzem w gospodarce są Chiny, organizowane przez prywatną firmę, która przez zupełny zbieg okoliczności ma taką samą nazwę jak jedna z uniwersyteckich jednostek. Większość osób, których powiązania z całym tym syfem ujawniły media, została po cichutku zwolniona, ale jest jedno nazwisko, które spaja całą tę serię niefortunnych zbiegów okoliczności: Tomáš Zima, rektor.
Powiedzieć, że Zima to postać kontrowersyjna, byłoby niedomówieniem. Poza aferą chińską krył też swojego kumpla, któremu zarzucono plagiat. Załatwił nawet dwie „opinie eksperckie”, pomijając przy tym komitet etyki, który się tą sprawą zajmował; ostatnią kroplę stanowił jednak fakt, że to właśnie Zima wymyślił podejrzany kontrakt z Home Credit. Co jeszcze ciekawsze, wiąże się to z protestem studentów: właściciel Home Credit PPF jest również sponsorem konserwatywnego think-tanku, który nie tylko finansuje działalność alt-prawicowej partii, ale jest także w krajowej czołówce negacjonistów klimatycznych.
I choć chciałoby się mieć nadzieję, że protesty coś dały, a na uniwersytecie jest o jednego szczura mniej, to zgadnijcie, jak to się skończyło.
Bójcie się Boga. Serio
Jakaś lepsza wiadomość na koniec? Nie ma tak dobrze. W czeskim Kościele katolickim zaszła zmiana (tak, zmiany się zdarzają; nie, zwykle nie są to zmiany na lepsze). O ile w ostatnich latach coraz więcej osób wykorzystywanych seksualnie przez kapłanów zaczęło otwarcie mówić o tym, co je spotkało, o tyle jak dotąd kościelni hierarchowie nic w tej sprawie nie robili.
czytaj także
Przyjrzyjmy się logice ich postępowania: kardynał Dominik Duka uważa, że jedyny sposób, by wyplenić seksualnych drapieżników w Kościele – co zresztą duchowni próbowali robić przez cały rok, biedne żuczki, bo najwyraźniej nic podobnego wcześniej nie miało miejsca – to identyfikowanie i oskarżanie sprawców przez ich ofiary. Zatem – zmuśmy je do tego! Zacznijmy policyjne śledztwo. A przy okazji – jeśli twierdzisz, że jesteś ofiarą albo znasz osoby, które były ofiarami, musisz ujawnić nazwiska. Natychmiast. Inaczej czekają cię konsekwencje prawne w postaci kolejnego procesu sądowego, tym razem za pomoc nieznanym sprawcom, czym już grożono dwóm działaczom.
Na wieść o tych działaniach społeczeństwo zareagowało w najlepszy możliwy sposób (budynek na zdjęciu to siedziba czeskiej Konferencji Episkopatu), ale w postawie Kościoła jest jakiś przewrotny sens. Dla Duki i jemu podobnych śledztwo policyjne i postępowanie sądowe to czysty zysk: mogą twierdzić, że oto działają przecież stanowczo, a jednocześnie robić, co w ich mocy, aby zastraszyć ofiary i zmusić je do milczenia. Przesłanie jest jasne – chcesz wyrzucić to z siebie, szukać wsparcia, stawić czoła własnym koszmarom? Przygotuj się, że staniesz przed policją, sądem, całym krajem. Przygotuj się, by ujawnić wszystkie nazwiska. Musisz to udźwignąć, nie możesz pęknąć, nie możesz mieć traumy, nie jesteś przecież ofiarą – a nie, czekaj.
Kościelna krucjata niszczy demokrację i zagraża bezpieczeństwu polskich kobiet i dzieci
czytaj także
Duka, nawiasem mówiąc, nawet nie próbował ukrywać faktu, że to nic innego jak taktyka zastraszania. Uzyskanie nazwisk wszystkich osób, których dotyczy policyjne śledztwo, gwarantuje, że dopóki dochodzenie trwa, tych nazwisk nie wolno ujawnić. Kardynał wspomniał o tym dobitnie: nazwiska oskarżonych nie mogą zostać upublicznione. I dobrze, bo przecież nie chcemy, by rozprzestrzeniły się fałszywe oskarżenia, prawda? Dochodzenie trwa, a presja rośnie.
Okazuje się, że najlepszy sposób radzenia sobie z przemocą seksualną w Kościele to poddawanie ofiar dalszym cierpieniom.
**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.