Czy na luksus dylematów moralnych może sobie pozwolić tylko ktoś w miarę bogaty i bezpieczny? Czy przyzwoitość jest przywilejem klasowym? Kinga Dunin czyta „Budząc lwy” Aylet Gundar-Goshen, „Zmierzch” Osamu Dazai i „Błoto słodsze niż miód” Małgorzaty Rejmer.
Ayelet Gundar-Goshen, Budząc lwy, przeł. Maria Dudzik-Rudkowska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2019
I akurat pomyślał sobie, że jest to najpiękniejszy księżyc, jaki w życiu widział, kiedy uderzył w tego człowieka.
Na Netfliksie można znaleźć całkiem niezły serial – Seven Seconds (2018). Biały policjant (tak przy okazji, nazywa się Jablonski) potrąca czarnego chłopaka i pozostawia na miejscu wypadku. Chłopak umiera. W powieści Gundar-Goshen czarnego potrąca Ejtan Grin. I to są takie momenty, które zmieniają życie – jednym w sposób ostateczny, tym, którzy giną. Innym tak, że nadaje się to na serial albo powieść.
Ejtan jest bardzo dobrym neurochirurgiem. Kiedyś pracował w klinice w Tel Awiwie pod okiem słynnego profesora. Kiedy ujawnił, że profesor bierze łapówki, wylądował w prowincjonalnym szpitalu na jakimś izraelskim zadupiu. Czyli przyzwoity z niego człowiek, który wykazał się odwagą cywilną. Wierny mąż, dobry ojciec. A jednak potrąconego mężczyznę, po zdiagnozowaniu, że długo już nie pożyje, zostawił przy drodze. Następnego dnia pod jego drzwiami zjawia się kobieta, żona ofiary, z portfelem Ejtana w ręku, znalazła go na miejscu wypadku. Szantażuje go, w zamian za milczenie chce… pomocy medycznej. Nie jest w tym całkiem bezinteresowna, będzie czerpała z tego profity. W ten sposób Ejtan znajduje drugi etat, w starym magazynie prowadzi klinikę dla nielegalnych imigrantów, którzy wolą unikać oficjalnej służby zdrowia, bo kontakt z nią może grozić deportacją.
Sirkit też jest nielegalna, jest Erytrejką. A żona Ejtana policjantką, która prowadzi śledztwo w sprawie zabitego na drodze mężczyzny. Mąż ukrywa przed nią, co zrobił i jaką cenę za to niechętnie płaci, chociaż Sirkit coraz bardziej go pociąga. W szpitalu mówi, że musi zająć się dziećmi, w domu, że wziął dodatkowy dyżur. No i jeszcze są beduini – czasem przemycają narkotyki. I nie lubią Erytrejczyków. Żydzi nie lubią ani jednych, ani drugich – bez względu na deklaracje w głębi serca wszyscy są rasistami. A świat uchodźców i beduinów to nie tylko bieda, ale też przemoc, przemoc wobec kobiet, honorowe zabójstwa, gniew, walka o przetrwanie wszelkimi metodami.
Ten splot przypadków, komplikacji męsko-damskich, mieszanki kultur oraz złożonego tła społecznego i politycznego mógłby, jak się domyślacie, posłużyć stworzeniu niezłego thrillera. Ale nie do końca tak jest, bo jest to powieść dość powolna, psychologiczna. Opowiada o niemożności porozumienia między różnymi światami – Żyda z klasy średniej i uchodźczyni. Jeśli nawet czasem coś ich łączy, są dla siebie właściwie nieprzenikalni. Sympatia miesza się z uprzedzeniami, a ich doświadczenia życiowe są jak z dwóch różnych planet.
Drugi wątek to rozchwiane relacje rodzinne, kiedy jedna osoba stara się się coś ukryć, a druga traci poczucie bezpieczeństwa. No i do tego dochodzą dylematy moralne. Od momentu wypadku każda decyzja Ejtana to etyczne rozdroża. I tu pojawia się moja jedyna wątpliwość wobec tej powieści – dobrej i ciekawej. Moralnie podejrzane zachowania „tych gorszych” znajdują wytłumaczenie, są zrozumiałe, bo wynikają z ich sytuacji, traumatycznych przeżyć, dyskryminacji, kultury, są po prostu wypadkową ich sytuacji życiowej. Na luksus dylematów moralnych może sobie pozwolić tylko ktoś w miarę bogaty i bezpieczny. I to on ponosi moralną odpowiedzialność za swoje czyny. Ostatecznie jedynie moralną, bo system pozwoli Ejtanowi zachować pozycję przyzwoitego faceta, który co najwyżej musi się mierzyć z własnym sumieniem. Sirkit takiej szansy nie dostanie. Może rzeczywiście „przyzwoitość” jest przywilejem klasowym?
Keret: Lider Izraela? Zbir, złodziej i dupek, byle chronił przed większymi dupkami
czytaj także
*
Osamu Dazai, Zmierzch, przeł. Mikołaj Melanowicz, Tajfuny 2019
Mama siedziała rano w kuchni i jadła w ciszy zupę. Nagle wydała stłumiony krzyk.
O poprzednio wydanej powieści Zatracenie i jej autorze już pisałam – japoński klasyk, popełnił samobójstwo w 1948 roku. I Zmierzch jest dosyć do niej podobny.
To zmierzch Japonii – upokorzonej po przegranej wojnie, muszącej mierzyć się jej konsekwencjami. Panuje powszechna bieda, arystokracja utraciła pozycję i żyje z wyprzedawania swoich rzeczy. Taka jest sytuacja matki i córki, potem jeszcze wraca z wojny syn. On wybiera drogę dekadencji, „kulturę bimbru” i negowania wszelkich wartości, a w końcu samobójstwo. Jego siostra flirtuje z dekadencją w osobie znanego pisarza skandalisty. Jest rozwiedziona, co też jest skandaliczne, a w końcu postanawia urodzić nieślubne dziecko. To druga możliwa droga buntu wobec sztywnych japońskich norm, nie wiadomo, czy się powiedzie, ale jest bardziej konstruktywna. Nadal jednak jest to bunt bardzo japoński, rozgrywający się w jakichś innych niż nasze klimatach emocjonalnych. Mnie to pociąga.
*
Małgorzata Rejmer, Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii, Czarne 2018
Był sobie raj, stworzony w najsłuszniej socjalistycznym kraju na świecie.
Ten raj oczywiście nie był żadnym rajem, tylko więzieniem, którym rządził Dyktator. Karano każdą nieprawomyślność, nikomu nie można było ufać, bo każdy mógł się okazać donosicielem służby bezpieczeństwa, wszechobecne były inwigilacja i indoktrynacja, istniały więzienia i obozy, w których ludzi torturowano i zmuszano do niewolniczej pracy, nie znano coca-coli ani innych zachodnich dóbr konsumpcyjnych, ale wszyscy o nich marzyli, kraj był odizolowany od świata, a próba ucieczki mogła skończyć się śmiercią… Itd.
Potem Dyktator umarł, czasy się zaczęły zamieniać i obalono jego pomnik. Było dużo zamieszania… Itd.
Mieszkańcy raju masowo zaczęli z niego uciekać, ale inne kraje nie bardzo chciały ich przyjmować… Itd.
Teraz jest tam kapitalizm, jedni są bardzo bogaci, a inni biedni… Itd.
Niektórzy chcieliby ukarać tych, którzy popełniali zbrodnie za czasów Dyktatora, a inni go dobrze wspominają – bo wtedy była równość i poczucie bezpieczeństwa, a państwo dużo robiło dla obywateli… Itd.
Czy dowiedziałam się czegoś z tego reportażu? Tak. Teraz nie pisze się Enver Hodża, tylko Hoxha.
Dobrze napisane. Poruszające, ale to częściej rodzaj przypowieści niż to, czego oczekiwałam – więcej informacji, konkretnych danych, analiz pomagających zrozumieć Albanię. Chociaż może w totalitaryzmie nie ma tak wiele do rozumienia. I może warto też zrozumieć, że był to – zgoda, okrutny i nieludzki – mechanizm modernizacji, która miała też dobre strony: prawa kobiet, opieka medyczna, likwidacja analfabetyzmu (przed wojną 98 proc. Albańczyków było analfabetami, w tym czasie w Polsce 23 proc. – ale to znalazłam w Wiki, nie u Rejmer).