Nie wolno lekceważyć populistycznych ekonomistów z Rzymu, traktując ich jak zwykłych głupków. Ich polityka prawie na pewno okaże się nieskuteczna, ale reagują oni na potrzeby pracowników i robotników w sposób, który lewica już zbyt długo ignoruje.
Pod koniec zeszłego roku włoski rząd starł się z instytucjami europejskimi o to, że miał zamiar zignorować unijne limity dla wydatków publicznych i doprowadzić w 2019 roku do osiągnięcia deficytu w wysokości 2,4%, by pomóc słabej gospodarce znów ruszyć do przodu. W odpowiedzi Unia zagroziła uruchomieniem w stosunku do włoskiego państwa procedury nadmiernego deficytu (EDP), by ukarać ten „nieodpowiedzialny” plan, co budziło obawy wielu ekonomistów, ponieważ EDP może ich zdaniem wywołać polityczny i ekonomiczny kryzys w całej strefie euro.
Kompromis zawarto 29 grudnia, wśród przepowiedni o rychłym finansowym armagedonie oraz protestów żółtych kamizelek. Rząd Włoch zgodził się w końcu oficjalnie na zrewidowany plan, w którym założono deficyt w wysokości 2,04%. Mimo że zmiana przekłada się de facto na obcięcie ponad 6 mld euro wydatków, to koalicja rządząca, na której czele stoi skrajnie prawicowa partia Liga i „kryptofaszystowski” Ruch Pięciu Gwiazd, upiera się, że kompromis to doskonała wiadomość. Tymczasem partie opozycyjne w parlamencie i poza nim, w przytłaczającym poczuciu impotencji, uciekły się do mordobicia.
Partie opozycyjne nie są osamotnione w sprzeciwie dla polityki rządu. Nowy włoski budżet, nawet w zrewidowanej formie, został zmieszany z błotem przez prasę biznesową. „The Economist” napisał, że to plan „zrujnowania kraju”. „The Financial Times”, że budżet jest „receptą na finansowy bajzel”. „Bloomberg”, że to „arcydzieło komizmu”. Jeśli spojrzeć na całość wydatków publicznych obciążonych rozdętym aparatem biurokratycznym, nieefektywną rozbudową infrastruktury i nieludzkim projektem deportacji migrantów, to ciężko się nie zgodzić z takimi opiniami prasy.
Jednak jeśli chodzi o próbę sił z Brukselą, to tak naprawdę wielu Włochów liczyło na bardziej agresywną postawę władz. Poparcie dla „la manovra”, jak nazywa się tu projekt założeń budżetowych jesienią wynosiło ok. 70%, a teraz spadło do ok. 50%. Są też inne niewygodne prawdy – niewygodne zwłaszcza dla lewicy. Deficyt budżetowy wynosi dokładnie tyle, ile domagała się w okresie konfrontacji w Grecji w 2014 roku lewica.
czytaj także
Jasne jest, że każda strategia, która ma doprowadzić do radykalnej zmiany w kraju, będzie wymagać najpierw przyjęcia takiej polityki, jaką prowadzą obecne władze. Zaprzeczanie temu to czysta hipokryzja. Trzeba się temu rządowi przeciwstawić politycznie w takich kwestiach jak migracja, bezpieczeństwo i inne, ale należy przyznać otwarcie, że ten budżet – chociaż wymaga przeformułowania – zawiera już pewne potencjalne rozwiązania, których nie możemy odrzucić w ciemno. Wymagają tylko bardziej efektywnej i egalitarnej implementacji.
Rozwiązania dla prekariatu
Jeśli chodzi o diagnozę przedstawioną przez obecne władze, zasadniczo trudno się z nią kłócić. Katastrofalnej sytuacji gospodarczej we Włoszech nie można naprawić bez całkowitej, systemowej przebudowy. Nawet po uwzględnieniu inflacji PKB per capita spadło poniżej poziomu z roku 2000. Dług publiczny wynosi obecnie 132% PKB, ponieważ narastał przez całe dziesięciolecia i teraz przyczynił się do niesłychanego zaburzenia równowagi fiskalnej południowych regionów kraju. Wzrost gospodarczy jest na minusie (–0,1%), a wydajność pracy zaczyna zamierać. To ostatnie często tłumaczy się „lenistwem”, ale tak naprawdę odzwierciedla zjawisko relatywnie dużego namnożenia się małych i średnich przedsiębiorstw, które wykonują nieskoordynowaną pracę poza normami globalnego kapitalizmu.
Najbardziej wstrząsającym i wymagającym pilnego rozwiązania problemem jest bez wątpienia masowe bezrobocie. Sytuacja znacznie pogorszyła się od 2008 roku. W skali kraju bezrobocie wynosi obecnie ok. 10 proc., a wśród młodych pozostaje na poziomie 32,5 proc. (Wszystkie dane pochodzą z oficjalnej włoskiej agencji ISTAT, http://www.istat.it/en/).
Pierwsze, co zdaniem rządu należy zrobić, to zwiększyć „dynamikę”, wprowadzić „więcej ruchu” do gospodarki. Warto zwrócić uwagę, że ten język niewiele różni się od tego, którego używał w latach 2013–17 poprzedni premier Matteo Renzi. Nowy budżet ma „zdynamizować gospodarkę” między innymi poprzez skierowanie pewnych rozwiązań precyzyjnie do grupy pracowników pracujących na własny rachunek.
Wolni strzelcy to nie tylko graficy, copywriterzy, twórcy sieci web i tak dalej (jak czasem sobie ich wyobrażamy), ale też hydraulicy, sklepikarze, kierowcy ciężarówek i inni ludzie wykonujący niezliczone niskopłatne prace. Obecnie płacą oni jedne z najwyższych podatków w Europie, a do tego muszą jeszcze oddawać księgowym haracz za pomoc z niemieszczącą się w głowie papierologią. W zamian za to dostają niewiele.
Widać to w konkretnych statystykach. Na przykład w tym jak szybko wyludniają się miasta graniczne, takie jak Triest, gdzie pierwszymi, którzy przenoszą się do Słowenii lub Austrii są samozatrudnieni. Mamy też doskonale udokumentowaną sprawę wykształconej młodzieży, która masowo rusza do Niemiec lub Wielkiej Brytanii, bo została wypchnięta z włoskiego rynku pracy i ze względu na stosunkowo słabe wsparcie na rozwój przedsiębiorczości. W budżecie na 2019 rok zaplanowano wprowadzenie dla freelancerów zarabiających mniej niż 65 tys. euro jednej stawki podatkowej w wysokości 15%. Dla niektórych pracowników oznacza to obniżkę o ponad 20%.
czytaj także
Prasa finansowa przeważnie popiera to rozwiązanie. Jednak związki zawodowe i lewica raczej się sprzeciwiają, tłumacząc, że obniżka podatków dla wolnych strzelców sprzyja powiększaniu prekariatu (praca na własną rękę nagle staje się bardziej atrakcyjna niż słaby etat) oraz zniechęca ludzi do zarabiania więcej niż 65 tys. euro. Mamy tu do czynienia z dziwnym brakiem solidarności z codziennością wielu niskopłatnych pracowników, którzy przez lata byli niemiłosiernie maglowani przez system podatkowy, a teraz zdobywają dzięki nowym rozwiązaniom (przynajmniej marginalnie) pewniejszą sytuację zawodową.
Warto zauważyć, że była to też zmiana obiecywana od lat przez centrolewicową Partię Demokratyczną, która jednak nigdy nie zrobiła żadnego konkretnego kroku w kierunku spełnienia tej obietnicy. Jeśli teraz wykona retoryczny zwrot o 180 stopni, jakby nigdy nie miała w planach takiej polityki, to raczej nie przekona elektoratu. Nowy rząd obstawia, że ta reforma „odblokuje” energię ekonomiczną kryjącą się wewnątrz kraju, co byłoby bez wątpienia bardziej pożądane niż plan ich centrolewicowych poprzedników, by przymilać się do globalnych korporacji takich jak Apple, Amazon, Starbucks, McDonalds itd.
czytaj także
Druga „potrzeba”, którą właściwie zdefiniował obecny rząd, dotyczy problemów pracy w tzw. gig economy, czyli środowisku gospodarczym ukierunkowanym na krótkoterminowe zlecenia. Chodzi o wyciągnięcie ludzi z biedy i udzielenia wsparcia dla tych, którzy pracują jako freelancerzy albo na pełen etat jako podwykonawcy. Rozwiązaniem, o którym wręcz entuzjastycznie dyskutowano od dawna, zwłaszcza wśród zwolenników Ruchu Pięciu Gwiazd, jest jakaś forma dochodu gwarantowanego. Była to ich najbardziej popularna obietnica polityczna oraz jeden z głównych powodów, dla których zdobyli takie uznanie w najbiedniejszych, południowych regionach kraju – na Sycylii, w Kampanii i Apulii.
Przywódca partii, Luigi di Maio zapewniał nawet fałszywie, że to rozwiązanie „zlikwiduje biedę”(!). To oczywiście całkowita niedorzeczność, chociaż dowolna wersja tej polityki byłaby pod wieloma względami pożądana. Zwłaszcza bezwarunkowy dochód podstawowy – kwota pieniędzy przekazywana każdemu, tak biednym jak i bogatym, bez żadnych warunków – zapewniłaby podstawową godność i byłaby dobrym punktem wyjścia dla planowania kolejnych działań. Jeśli do tego doszłyby obniżki podatków dla samozatrudnionych, to zasadniczo naprawdę pojawiłaby się przestrzeń dla bardziej atrakcyjnej, pożądanej, „zliberalizowanej” gospodarki niż wiele osób na lewicy byłoby gotowe przyznać.
czytaj także
Powiedzmy jasno: takiej utopijnej oferty rząd na stole nie położył. Po pierwsze wciąż niejasne są podstawowe warunki do tego, by móc korzystać z programu. Państwowa biurokracja nie zdołała określić jednoznacznie, czy środki będą trafiać też do obcokrajowców, a może tylko do obywateli Włoch (kiedy piszemy ten artykuł program ma obejmować obywateli innych państw mieszkających od 10 lat we Włoszech, choć to może się zmienić).
Co ważniejsze, to nie będzie wcale „powszechny” dochód podstawowy, jak piszą rzetelne ponoć media światowe w rodzaju BBC. Według ostatnich ustaleń, suma ma wynosić 700 euro. By ją otrzymać, wnioskujący będzie musiał żyć poniżej poziomu ubóstwa i aktywnie szukać pracy. Innymi słowy: obietnica była, skończyło jednak się na czymś w rodzaju brytyjskiego zasiłku dla osób poszukujących zatrudnienia (jobseeker’s allowance) albo niemieckiego systemu subsydiów, który zbliża Włochy do raczej mało pożądanej normy europejskiej zamiast przecierać nowe, przyszłościowe szlaki.
Ostrzeżenie
Rząd ma też inne, otwarcie regresywne rozwiązania, które sprawiają, że budżet na 2019 rok staje się koniec końców całkowicie absurdalny. Obniżenie wieku emerytalnego spodoba się starszym wyborcom, ale będzie kosztować młodych Włochów 100 miliardów euro i odbierze im kolejne szanse na lepszą przyszłość. To stoi w sprzeczności z założeniami planu, który miał przywrócić godność nowemu pokoleniu pracowników. W nowym budżecie – o tym się zdecydowanie mniej dyskutuje – jest też wiele różnych cięć dla służby zdrowia i kultury. Pracownicy szpitali i kuratorzy muzeów mówią, że to potajemne zaciskanie pasa, połączone z niespójnym programem zaciągania długów: najgorsza z możliwych sytuacji.
A jednak widać też wyraźnie, że mimo całego tego bałaganu strategia obniżania podatków dla samozatrudnionych i polityka dochodu podstawowego są bardzo sensowne – z zasady, nawet jeśli nie w praktyce. Obywatele chcą i potrzebują dobrze finansowanego systemu opieki społecznej – czyli czegoś, co lewica od dawna postuluje, a obecny rząd nie zapewnia – ale wymagają też rozwiązań, dzięki którym będzie im się żyć znośniej w gospodarce, która już jest zglobalizowana i w której już teraz prekariatowi brakuje różnych gwarancji zatrudnienia.
Jednym z niewielu lewicowych intelektualistów, którzy wykonali pracę myślową nad zagadnieniem przetłumaczenia tych elementów na język polityki jest Sergio Bologna, marksistowski pisarz, którzy był kiedyś działaczem w ruchu autonomistycznym. Bologna od lat 70. naciska na tradycyjne instytucje pracownicze, w tym związki zawodowe, by przyjęły inną koncepcję życia i pracy, która jego zdaniem lepiej dotrzymuje kroku podmiotom żyjącym we współczesnym kapitalizmie i walczącym przeciwko niemu.
W swojej najnowszej książce wydanej po angielsku pod tytułem The rise of the european self-employed workforce przekonuje, że praca freelancerów to nie tylko droga do pełnego zatrudnienia, jak tradycyjnie traktują ją m.in. związki zawodowe, ale coraz bardziej kolektywna podmiotowość, która wymaga wbudowania pewnych praw, statutów i gwarancji bezpieczeństwa. Co prawda obecny rząd nie posuwa się do zapewnienia grupie samozatrudnionych realnej możliwości zbiorowych negocjacji, ale jednak odpowiada na wyzwania stanu faktycznego w sposób, który lewicowe instytucje wciąż ignorują. To trzeba zmienić i to nie tylko we Włoszech.
W całej Europie coraz większą popularnością cieszą się różne aspekty tradycyjnie „lewicowej” polityki ekonomicznej. Tak zwana fala corbynowska w Wielkiej Brytanii jest jednym z przykładów na to, że nacjonalizacja kluczowej infrastruktury, opieki zdrowotnej i kolei, może być bardzo sensowna i zdobyć poparcie różnych opcji politycznych w XXI wieku. Socjalizm nie umarł, jak to się mówi, tylko się obecnie przeformułowuje. Brak takich propozycji we Włoszech świadczy niestety o nieuleczalnym stanie państwa. Ale ten kraj to także ostrzeżenie.
czytaj także
Lewica – tłumaczy przekonująco Bologna – musi walczyć o pracowniczy prekariat, w tym migrantów, jeśli ma odnieść sukces. Oznacza to między innymi wprowadzenie sprawiedliwego systemu podatkowego dla samozatrudnionych. Lewica musi też zaproponować rozwiązania dla biedy strukturalnej, biorąc pod uwagę, że w przyszłości procesom automatyzacji nieuchronnie towarzyszyć będzie utrata miejsc pracy. Najbardziej wiarygodną odpowiedzią na te problemy pozostaje powszechny dochód podstawowy. We Włoszech, gdzie prawicowa koalicja cieszy się masowym poparciem, potrzeba będzie ośrodkom progresywnym wielu lat, by zajęły się tymi problemami. Jednak w innych krajach jest jeszcze czas. Gwałtowna kariera Ligi oraz Ruchu Pięciu Gwiazd przypominają dobitnie, że tych kwestii ignorować nie wolno.
**
Komentarz Jamiego Mackaya dla Krytyki Politycznej. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.