Sama działka nic wielkiego – kawałek trawnika i betonu. Dlaczego więc akurat jej reprywatyzacja zrobiła na społeczeństwie największe wrażenie i dlaczego zajmuje się nią Komisja Weryfikacyjna, skoro miasto i prokuratura podjęli już odpowiednie działania?
Komisja Weryfikacyjna wydała w ubiegłym tygodniu kolejną, już drugą, decyzję. Tym razem chodziło o Chmielną 70, czyli znów dotyczącą symbolicznego adresu na mapie reprywatyzacji. To właśnie od ujawnionych przez Iwonę Szpalę i Małgorzatą Zubik, w kwietniu 2016 rokurewelacji na temat jej zwrotu, u wybuchła afera reprywatyzacyjna. Sama działka nic wielkiego – kawałek trawnika i betonu. Dlaczego więc akurat jej reprywatyzacja zrobiła na społeczeństwie największe wrażenie? Wrażenie większe niż tragedie tysięcy lokatorów i lokatorek, ich eksmisje, lata nękań i prześladowań, czy wreszcie śmierć jednej z nich – Jolanty Brzeskiej?
czytaj także
Przede wszystkim w grę nie wchodzili jacyś tam anonimowi, biedni lokatorzy, ale gruba kasa, znane nazwiska i wysokie stanowiska. Działkę wyceniano na 100–160 milionów złotych, a pozytywna decyzja reprywatyzacyjna została w 2012 roku wydana na rzecz ówczesnego dziekana warszawskiej palestry adw. Grzegorza Majewskiego, urzędniczki Ministerstwa Finansów Marzeny K. oraz Janusza Piecyka. W reprywatyzacji pomagał adwokat znany dziś jako Robert N. – przebywa obecnie w areszcie z zarzutem wręczenia łapówki w wysokości bagatela 2,5 mln złotych Jakubowi R., innemu urzędnikowi, który miał wpłynąć na pozytywne wydanie decyzji w sprawie. Aha, dodajmy, że żona adw. Majewskiego w momencie wydawania decyzji była zatrudniona w Biurze Gospodarki Nieruchomościami, które zajmowało się m.in. właśnie reprywatyzacją, a beneficjenci decyzji – adw. Majewski, Marzena K. i Janusz Piecyk – wiedzieli o tym, że J.H.H. Martin, czyli historyczny właściciel działki, był tak naprawdę Duńczykiem, a za zabraną mu Dekretem Bieruta własność otrzymał już odszkodowanie (na podstawie układu indemnizacyjnego zawartego między PRL i Danią w 1949 i 1953 roku).
Spór o dyskietkę
Oczywiście, rzeczywistość wcale nie była aż tak czarno-biała. Po pierwsze istnieją dokumenty zarówno takie, które świadczą o tym, że J.H.H. Martin był Duńczykiem, jak i takie, że był Polakiem. Poza tym, w 2008 roku Ministerstwo Finansów zostało zapytane, czy ma wiedzę na temat odszkodowania wypłaconego J.H.H. Martinowi. Co odpowiedziało? Że nie wie. Podobnie w księdze wieczystej nie było odpowiedniego wpisu, który informowałby o wypłacie odszkodowania, choć dokonanie takiego wpisu powinno się odbyć z inicjatywy Ministra Finansów. Mógł to zrobić każdy Minister Finansów po 1989 roku. Nie zrobił tego żaden.
To nie pierwszy taki przypadek, w którym Ministerstwo Finansów nie dopilnowało swoich obowiązków. Na trzynaście państw, z którymi zawarliśmy jeszcze w PRL układy indemnizacyjne, jedynie w przypadku kilku – z USA oraz Szwajcarią i Lichtensteinem, a najprawdopodobniej także z Wielkią Brytanią – mamy pewność, za które adresy i którym osobom wypłacono odszkodowania. W pozostałych przypadkach mamy różne dokumenty, wykazy, ale ze względu na niekompletność nie mogą być one rzetelnym źródłem wiedzy. Innymi słowy, kilkadziesiąt lat temu wypłaciliśmy odszkodowania, ale do dziś nie za bardzo wiemy – za co i komu?
czytaj także
Okazało się, że bałagan panuje również w warszawskim ratuszu. Z Ministerstwa Finansów wpłynęła tam bowiem już w 2011 roku zawierająca szczegółowe informacje na temat umów indeminizacyjnych płyta CD, którą HGW nazywała „dyskietką”. Owa „dyskietka” krążyła po urzędnikach i każdy z nich miał sprawdzić, czy nie ma na niej informacji, która byłaby istotna w sprawach z ich referatów. To właśnie na „dyskietce” znajdowała się także informacja o J.H.H. Martinie, ale zajmujący się sprawą Chmielnej 70 urzędnik, wrzucił ją do segregatora i o niej zapomniał. Tym urzędnikiem był Krzysztof Śledziewski, zwolniony dyscyplinarnie przez HGW przy okazji wybuchu afery reprywatyzacyjnej. Komisja Weryfikacyjna próbowała ustalić, kto wiedział o dyskietce, a przede wszystkim, czy wiedziała o niej HGW. Według oficjalnych informacji Ratusza, Śledziewski wiedzę o dyskietce zataił .
Co niby weryfikuje ta komisja?
Sprawa Chmielnej 70 jest w co najmniej kilku aspektach podobna do poprzedniej rozpatrywanej przez Komisję Weryfikacyjną, czyli sprawy działki przy Twardej 8 i 10, gdzie kiedyś mieściło się dwujęzyczne gimnazjum. Po pierwsze, obie działki wywołały aferę medialną. Po drugie, szczegóły zwrotu obu działek zostały dostatecznie rozpracowane najpierw przez media, a potem przez Ratusz, jeszcze zanim Komisja Weryfikacyjna powstała. Po trzecie, sami beneficjenci decyzji wcale nie chcieli być już beneficjentami. Beneficjenci decyzji w sprawie Chmielnej 70 negocjowali z miastem już prawie roku temu warunki zwrotu nieruchomości, a w lutym tego roku złożyli urzędowi oświadczenie w formie aktu notarialnego, że uchylają się od skutków prawnych zawartych wcześniej umów – argumentowali, że działali pod wpływem błędu. Miasto się na to jednak nie godziło. Dlaczego? Być może ze względu na to, że adw. Grzegorz Majewski, Janusz Piecyk i Marzena K. płacą każdego roku dość wysokie opłaty za zreprywatyzowaną działkę, a w sumie od czasu wydania decyzji w 2012 roku wpłacili do budżetu miasta… ponad 8,2 miliona złotych. Teraz mają podstawę prawną do tego, by ubiegać się o zwrot tej kwoty.
czytaj także
*
Wypada więc zadać sobie kilka pytań: dlaczego Komisja zajmuje się działkami, w których miasto już podjęło odpowiednie działania zmierzające do ich zwrotu do majątku publicznego? Dlaczego Komisja nie korzysta z opcji ukarania urzędników za to, że nie dopełnili obowiązków? Skoro Roberta N. I Marzenę K. jakiś czas temu zatrzymała prokuratura, to dlaczego sama prokuratura nie mogłaby doprowadzić sprawy do końca? Ma przecież ku temu kompetencje.
Wreszcie, co się dzieje z Radą Społeczną? Według Jana Popławskiego z Miasto Jest Nasze przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej Patryk Jaki doręczył Radzie dokumenty konieczne do wydania opinii dotyczącej Chmielnej 70 zaledwie trzy dni przed planowanym ogłoszeniem werdyktu, choć po opinię zwrócił się na 14 dni przed. Przeanalizowanie kilkunastu tomów dokumentów w tak krótkim czasie jest w zasadzie niemożliwe. Już wcześniej wątpliwości członków Rady wzbudziło to, że przewodniczący Komisji ma obowiązek jedynie zwrócić się do niej o wydanie opinii, ale nie jest opinią jakkolwiek związany. Teraz pytanie – co dalej? Za pośrednictwem Rady od samych lokatorów napływa do Komisji mnóstwo nowych wniosków o zbadanie prawidłowości zwrotu wielu nieruchomości. Czy Komisja zajmie się tego typu sprawami, zamiast odgrzewać medialne kotlety?
Politycy, co zrobiliście, żeby losu Jolanty Brzeskiej nie podzieliła kolejna emerytka?