Nasze wyobrażenia o zmianie na Ukrainie są w gruncie rzeczy konserwatywne: udało im się wywalczyć wolność, którą my mamy już od dawna.
Kant pisał, że Rewolucja Francuska budziła u obserwatorów poczucie współuczestnictwa w wydarzeniach o bezprecedensowym znaczeniu dla emancypacji ludzkości. Z pewnością nie wszyscy podzielali ten entuzjazm, ale mówił on sporo o oczekiwaniach, jakie towarzyszyły rewolcie francuskiego ludu. Otwierał się jakiś nowy rozdział i obserwatorzy witali go nie tyle z nadzieją, do której odwołujemy nieco na przekór rozumowi, ile z radością i w uniesieniu. W polskich reakcjach na Majdan z trudem można doszukać się takich oczekiwań.
W sobotni wieczór dziennikarze telewizyjni bardzo chcieli, aby porwał mnie nurt wydarzeń w Kijowie. Dramatyczne zdjęcia walk ulicznych przemieszane były z obrazami szczęścia po ucieczce i zdetronizowaniu Janukowycza. Więzienie opuściła Julia Tymoszenko, która w materiałach nazywana była „największym więźniem politycznym naszych czasów”. Jej przemówienie na Majdanie przedstawiane było jako porywające i charyzmatyczne. Polscy europarlamentarzyści na żywo z Kijowa ogłaszali, że Ukraińcy przepędzili despotę, odzyskali wolność i nikt, nawet Rosja, im jej teraz nie odbierze.
Pierwsze wrażenie jest takie, że mamy do czynienia z otwieraniem się historycznych możliwości. Zaraz jednak przychodzi otrzeźwienie, bo o Ukrainie myśli się raczej w kategoriach dokończenia starych spraw.
Ukraińcy kroczą drogą, którą inne kraje Europy Środkowej przeszły kilka dziesięcioleci temu. Historyczni liderzy „Solidarności” nagrali film, w którym porównują sytuację Polski w latach 80. z dzisiejszym konfliktem na Ukrainie. Podobną kampanię przygotowali też młodzi ludzie z Krakowa. W „Rzeczpospolitej” Wojciech Stanisławski zastanawia się nad przyszłymi losami jednej z bohaterek Majdanu, budując analogię między 1989 w Polsce a 2014 na Ukrainie.
Wyobrażenia o zmianie na Ukrainie są w gruncie rzeczy konserwatywne: ludziom na Majdanie udało się wywalczyć wolność, którą my mamy już od dawna. Teraz muszą tylko ją obronić i z mozołem budować normalność, to znaczy wolny rynek i państwo wolne od korupcji. A potem wejdą do Unii Europejskiej. Jest w tej perspektywie i narcyzm, i poczucie wyższości. W końcu Ukraińcy patrzą na nas z pożądaniem i gotowi są nawet zginąć, aby żyć tak, jak my żyjemy („ostatni ludzie gotowi ginąć za UE”). No i wreszcie dojrzeli do zmiany. Zajęło im to trochę czasu, ale demokracja dociera też w końcu na peryferia.
Tak przyswojona rewolta na Ukrainie nie prowokuje pytań o system, w którym żyjemy. Więcej, pozwala go świetnie legitymizować.
Boję się, że w miarę rozwoju sytuacji to poczucie wyższości może wziąć górę. Jeśli zgodnie z rysującym się scenariuszem władzę na Ukrainie obejmą ludzie określani przez sekretarz Nulen jako „odpowiedzialni i znający się na ekonomii”, pojawi się oczekiwanie, że mają postępować tak, jak doradzą im „nasi” eksperci. Stanie się tak zwłaszcza wtedy, gdy na Ukrainę popłyną pieniądze z Zachodu. Jeśli z kolei dojdzie tam do głębszej politycznej niestabilności, z wyższością będzie można powiedzieć, że przed Ukraińcami jeszcze długa droga do demokracji. Oba te scenariusze nie napawają optymizmem.
A co mają zrobić ci, którzy pragną, by rewolta na Ukrainie nie skończyła się ani neoliberalną normalizacją, ani politycznym chaosem? Im pozostaje nadzieja.