Zależy nam, aby osoby homoseksualne wiedziały, że mogą założyć rodzinę.
Z Anną Strzałkowską i Martą Abramowicz rozmawiam w gdańskim domu, obok śpi ich 4-miesięczny synek Mateusz, a podczas rozmowy dzwoni z Warszawy tata, Leszek Uliasz. W spotkaniu uczestniczą kot i pies, dopełniając obrazu rodziny patchworkowej.
Elżbieta Rutkowska: Minęło dziesięć lat od akcji „Niech nas zobaczą”. Jakie znaczenie miało dla was to wydarzenie?
Marta Abramowicz: Dziesięć lat temu zaczynam swoją działalność w Kampanii Przeciw Homofobii. To nasza pierwsza akcja. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co z niej wyniknie. Potem kampania stała się takim momentem datowania czasu – przed „Niech nas zobaczą” i po. Napisaliśmy swój pierwszy projekt i dostaliśmy pierwsze pieniądze. Na początku nie bardzo wierzyłam w jej powodzenie. W tamtych czasach znaleźć trzydzieści par gejów i lesbijek, które się pokażą na billboardach – wydawało się niemożliwe.
Ale udało się – to było niesamowite – mieliśmy tylko dwadzieścia trzy billboardy w całej Polsce, ale dzięki mediom o kampanii usłyszała cała Polska. Uwierzyliśmy, że możemy zmienić świat. Zobaczyliśmy, że to jest dobra droga i warto nią iść.
Annna Strzałkowska: Nigdy nie zapomnę tego momentu. Jechałam tramwajem w Gdańsku, ulicą Grunwaldzką i zobaczyłam jeden z plakatów „Niech nas zobaczą”. Rozpłakałam się. Pomyślałam: Boże, zmienia się rzeczywistość, zmienia się wszystko. Wtedy nie znałam żadnego geja, żadnej lesbijki – moja rzeczywistość była rzeczywistością heteroseksualną, katolicką, normatywną.
Zmieniłaś swoje życie od razu?
A: Zajęło mi to kilka lat, ale ten jeden billboard był wyraźnym znakiem, że są inni. Po akcji „Niech nas zobaczą” czas zaczął płynąć inaczej, chociaż nie było tak, że wszystko zmieniło się od razu.
Kiedy wszystko zaczęło się zmieniać?
A: W 2009 roku pojechałam na tygodniowe szkolenie dla KPH i tam poznałam Martę, w której się zakochałam. Po dwóch latach wzięłyśmy ślub w Wielkiej Brytanii. W ceremonii wzięła udział nasza rodzina, a w Polsce urządziłyśmy wielkie wesele dla przyjaciół. A teraz, po ślubie, jak w każdej tradycyjnej rodzinie, pojawiło się dziecko.
Teraz już zupełnie otwarcie mówicie o waszej rodzinie?
M: Mówimy tak jak wszyscy o swoich związkach, kiedy pojawia się temat, czyli jeśli ktoś mówi nam coś o swoim mężu, my mówimy o żonie.
A: Jak razem chodzimy na masaże, to zapisując Martę, mówię: „moja partnerka przyjdzie na godz. 9”, ale wiem, że dla tej pani było to na początku bardzo trudne. W odpowiedzi zawsze mówiła: „to pani koleżanka przyjedzie na 9”. Wydawało mi się, że ona martwi się o mnie, bo wydaje jej się, że mam jakiś sekret.
Czyli można mieć koleżankę, ale już nie partnerkę – taka relacja jeszcze nie istnieje?
A: Rzeczywiście, w Polsce ludzie nie mają jeszcze definicji tej sytuacji. Czuję, że jest zawieszenie, przetwarzanie informacji – partnerka, partnerka – o co chodzi?
M: Jakaś partnerka biznesowa?
A: Co z tym zrobić? Nie wiedzą jak to traktować. Czy partnerka to dziewczyna, żona czy też właśnie zupełnie inaczej.
M: Paradoksalnie bardziej naturalnie jest mówić, że ma się partnerkę, partnera, kogoś, niż definiować swoją orientację seksualną, szczególnie że możesz z różnych przyczyn nie chcieć jej definiować. Dla osoby hetero mówienie o mężu czy żonie nie jest wyznaniem tylko naturalną, informacyjną treścią wypowiedzi. Chciałabym, żeby tak samo było w przypadku gejów i lesbijek, że mówienie o partnerze, partnerce jest tak samo naturalne.
Można, więc powiedzieć, że otwartość w mówieniu jest małym krokiem do zmiany rzeczywistości?
M: Tak właśnie myślę. Z mojej perspektywy to właśnie się zaczęło dziać po akcji „Niech nas zobaczą”. Napisało do nas wiele osób, które po niej powiedziały o swojej orientacji swojej rodzinie czy przyjaciołom.. Uważam, że to był najważniejszy efekt tej kampanii.
Efektem Festiwalu Tęczowych Rodzin ma być pokazanie, że takie rodziny jak wasza istnieją?
A: Pięćdziesiąt tysięcy tęczowych rodzin tak żyje. Oczywiście to są szacunkowe dane. Chcę żyć normalnie, co oznacza dla mnie żyć w zgodzie z samą sobą. W zgodzie z własnymi wartościami, z przeznaczeniem. Bardzo mocno wierzę w to, że teraz żyję tak, jak Bóg chciał, abym żyła. Paradoksalnie, bo jest to fasadowo niezgodne z nauką Kościoła katolickiego, ale jeśli po owocach poznacie, to ten okres kiedy poznałam Martę, założyłam rodzinę, jest najlepszy w owoce rozumiane w bardzo katolicki sposób. Żyję w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi.
Licząc czas od „Niech nas zobaczą”, żałujecie czegoś, co wydarzyło się przez te dziesięć lat?
A: Żałuję tego, że nie zaczęłam żyć normalnie wcześniej, że jakoś szybciej to nie poszło. Długo czekałam z decyzją o dziecku i wiele lat myślałam, że to jest kompletnie niemożliwe. Tylko tego czasu żałuję. Dlatego teraz zależy nam, aby inne osoby homoseksualne wiedziały, że mogą założyć rodzinę. Po to organizujemy Festiwal Tęczowych Rodzin.
O rozległych relacjach rodzinnych wymagających akceptacji społecznej ostatnio mówi się coraz więcej.
M: Rodzice gejów i lesbijek wyszli na billboardy, pokazując, że dyskryminacja nie dotyczy tylko samych gejów i lesbijek, ale także ich rodzin. Rodziny osób homoseksualnych też są często napiętnowane przez społeczeństwo. Im więcej będzie takich odważnych rodzin, które otwarcie o sobie mówią, tym bardziej będą one akceptowane. Kiedyś ta fala przejdzie przez punkt krytyczny.
Czyli teraz naszedł czas, aby położyć nacisk na rodziny z dziećmi – zacząć o tym mówić?
M: Myślę, że tak, bo choć wiele osób nie przyjmuje tego do wiadomości, to w Polsce przecież żyją geje i lesbijki, którzy wychowują dzieci. Te dzieci chodzą do polskich szkół i przedszkoli.
A: Może teraz trzeba zrobić coming out i kolejną akcję – „Niech nas zobaczą z dziećmi”. Jest jeszcze jedna wyraźna zmiana wśród samych gejów i lesbijek – teraz coraz więcej osób myśli o założeniu rodziny, posiadaniu dzieci. Do tej pory homoseksualni rodzice mieli dzieci ze swoich poprzednich związków heteroseksualnych. Teraz rodzą się dzieci, których rodzice są w związkach homoseksualnych. To są dwie kompletnie różne rzeczywistości.
Co w świadomości społecznej może zmienić V Festiwal Tęczowych Rodzin?
A: Przesłaniem jest to, że świat jest różnorodny, że takie rodziny jak nasza istnieją, że mają swoje miejsce. Oczywiście możemy udawać, że w Polsce są tylko rodziny złożone z mamy i taty, którzy nigdy się nie rozwodzą. Tylko, że wtedy będzie to świat nieprawdziwy. Rodziny są różne, najważniejsze, żeby była tam miłość, zgoda i szczęście. Chciałybyśmy, aby tęczowe rodziny miały swoją przestrzeń społeczną, bo jesteśmy bardziej podobni do tego normalnego, statystycznego świata, niż się wydaje.
V Festiwal Tęczowych Rodzin, którego współorganizatorem jest Krytyka Polityczna, trwa w Gdańsku od 11 do 13 października. Szczegóły na tolerado.org/rodzina