Kraj

Nowakowska: Walka z bezrobotnymi

W Polsce tylko nieroby nie pracują, sugerują nam politycy i „eksperci”. Taka jest też wymowa projektowanych przez rząd zmian.

Od przyszłego roku bezrobotny będzie musiał przyjąć pierwszą ofertę zatrudnienia z urzędu pracy. Jeśli tego nie zrobi – niezależnie od wymaganych kwalifikacji czy propozycji finansowej – zostanie automatycznie wykreślony z urzędu na okres dziewięciu miesięcy. Według prof. Andrzeja Blikle (m.in. ekspert z Centrum im. Adama Smitha) to wszystko ma na celu zlikwidowanie tzw. fałszywego bezrobocia.

To nie jest pierwszy pomysł w tym duchu. W zeszłym roku w podobny sposób chciał obniżyć statystyki bezrobocia dyrektor PUP w Nysie Kordian Kolbiarz. Bezrobocie w powiecie nyskim sięgało prawie 24 procent. Osoby pozostające bez pracy od ponad roku wezwano do robót publicznych. Ci, którzy się nie stawili, zostali wykreśleni z rejestru, gdyż „najpewniej pracują na czarno, za granicą, a zarejestrowały się dla ubezpieczenia zdrowotnego” – mówił Kolbiarz „Gazecie Wyborczej”. W ten sposób bezrobocie w powiecie „magicznie” zmniejszyło się o połowę.

U naszych zachodnich sąsiadów istnieje zjawisko nazywane „pracą za jedno euro” („ein-euro job”). Czemu służy? Zwiększeniu zatrudnienia, zmniejszeniu kosztów socjalnych oraz motywowaniu ludzi, którzy są długo bezrobotni, by weszli z powrotem w rytm pracy. Nazwa wzięła się od wynagrodzenia, które wynosi właśnie około jednego euro za godzinę pracy. 

Tyle że w Niemczech można przeżyć na zasiłku dla bezrobotnych. W Polsce większość osób bez pracy nawet nie ma prawa do zasiłku. W praktyce więc bezrobotni w Nysie mają pracować za samo ubezpieczenie zdrowotne. Nic dziwnego, że połowa z nich zrezygnowała.

Wybrałam się do Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu. Sytuacja „w terenie” wygląda oczywiście inaczej, niż się politykom wydaje: urząd pracy jest bezradny wobec bezrobocia (które we Wrocławiu i tak oficjalnie jest niskie – 6,1 proc.)

Damian, lat 24, pracuje „na czarno” w Norwegii: – Jestem zarejestrowany. Bo co, jak coś mi się stanie, jak jestem tu, w Polsce? Jak mam dochód, to mógłbym prywatnie zapłacić. Ale zarabiam mało i nieregularnie. Czasem pół roku mam pieniądze. A potem w ogóle. 

– Miałem spotkanie z doradcą zawodowym. Przejrzał papiery i sprawdził moje doświadczenie. Kiedy ktoś ma wykształcenie średnie i doświadczenie zawodowe, jest jakaś szansa. Wykształcenie wyższe, techniczno-ekonomiczne – co miesiąc znajduje się jakaś oferta. Wykształcenie wyższe humanistyczne? Moment wahania i sugestia: trzeba wyjechać do pracy za granicę albo założyć własną działalność – opowiada mi Stefan, lat 31.

Załóżmy więc, że nie mamy perspektyw na pracę w zawodzie i decydujemy się na założenie własnej firmy. Jakiej? Tu już musimy podjąć decyzję sami. Starając się o dofinansowanie, trzeba jednak wykazać, że na danej branży się znamy i mamy w niej odpowiednie doświadczenie.

Ale nie wszyscy znają się na zakładaniu firm. Są szkolenia, ale informacje o nich są trudno dostępne. Nie wiadomo dokładnie, co się odbędzie i w jakich terminach. Ogłoszenia pojawiają się na stronie internetowej Urzędu Pracy. Zapisać się można na nie tylko osobiście. Liczba miejsc jest ograniczona – np. do dwudziestu osób. A chętnych bywa nawet pięciuset. Albo i więcej. Nie jednak ma funduszy na więcej. – Może za pół roku ogłosimy kolejny przetarg na szkolenie – mówi pracowniczka Biura Szkoleń wrocławskiego PUP. Taka organizacja potrafi zniechęcić najbardziej zmotywowanych.

Katarzyna, lat 31: – Od roku czekam na cokolwiek. Dwa razy składałam podanie o dofinansowanie firmy. Chciałam założyć pensjonat dla koni, mam ziemię, miejsce na stajnie. Taki ekologiczny. Niestety projekt, mimo że już pisany przez specjalistów, ciągle jest odrzucany. Najpierw z powodu nieodpowiedniego wykształcenia (jestem germanistką), później – z powodu braku funduszy. Próbowałam dostać się na szkolenia, jak założyć własną działalność. Bezskutecznie. Nikt nic nie wie, czarna magia, a na kursach lądują i tak osoby, które mają znajomych pracujących w UP. Żenujące. A ja czekam.

Demotywują także wszelkie obowiązkowe szkolenia dla osób zarejestrowanych jako bezrobotne. Obowiązkowe, oprócz spotkania z pośrednikiem pracy, jest na przykład spotkanie motywacyjne. Jego nieoficjalne hasło brzmi „żadna praca nie hańbi”. Można się tu dowiedzieć, że podejmując jakąkolwiek pracę – jako sprzedawca w sklepie czy przy sprzątaniu ulicy – można poznać osoby, które pomogą nam w znalezieniu tej odpowiedniej pracy. Tylko czy rzeczywiście doktor polonistyki znajdzie pracę na uczelni wyższej, siedząc na kasie w Carrefourze? A może to ambicja jest zła – bo to ona podsuwa nam myśl, że „nie po to kończyłam/kończyłem studia, żeby teraz zmywać/sprzątać/prasować”?

W Polsce tylko nieroby nie pracują – sugerują nam politycy i „eksperci”. Taka jest też wymowa projektowanych przez rząd zmian w przepisach. Bezrobotnym jest tylko ten, kto godzi się na taki status. Każdy może pracować. Wystarczy chcieć. 

Czytaj też rozmowę Magdy Błędowskiej z Michałem Polakowskim i Dorotą Szelewą Rząd patrzy tylko na statystyki

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij